Nie stać mnie na muzykę
23 czerwca 2006
Do organizowanej przez Fundację Wspierania Edukacji Artystycznej szkoły muzycznej zgłosiło się troje chętnych. Szkoła nie powstanie w tym roku. - To nasza trzecia tak spektakularna porażka w historii - mówi Michał Lisiecki, jeden z twórców renomowanej szkoły muzycznej "Ogrodowa" i dodaje, że Białołęka to bardzo dziwna dzielnica.
Roczny koszt tej nauki to 3200 zł. Dlaczego tylko trzy rodziny zgłosiły swoje dzieci? Odpowiedzi nie przyszło wiele, co może potwierdzać małe zainteresowanie ofertą. Było kilka głosów zdziwienia, że ktoś próbował otworzyć szkołę muzyczną na Białołęce. - Ta inicjatywa w ogóle się nie przebiła - napisał jeden z forumowi-czów. - Jak żyję, to o szkole muzycznej nie słyszałem - dodał inny.
Argumenty powyższe brzmią jednak dziwnie, bo o szkole pisaliśmy w "Echu" kilka razy, a artykuły były omawiane przez mieszkańców na kilku białołęckich fo-rach internetowych (jest ich coraz więcej), fundacja rozkolportowała tysiące ulotek w szkołach, przedszkolach i innych miejscach.
Jeden z najaktywniejszych forumowiczów "Echa" napisał, że "ludzie chcą nowo-czesnej konsumpcji kulturalnej. Chcą multipleksów, dyskotek, pubów z muzyką na żywo, imprez plenerowych w ciepłe dni, chcą basenów, kręgielni, a z całym szacun-kiem dla skrzypków itp., to co to za propozycja kulturalna - szkoła muzyczna?".
- Chyba raczej mamy społeczeństwo bez potrzeb. Smutne to - podsumowała inna uczestniczka forum.
Wielu naszych Czytelników przyczynę porażki szkoły muzycznej upatrywało w strukturze społeczeństwa "wystawiającego buty na korytarz". Problem w tym, że ci, co nie wystawiają, też się nie zgłosili. Najbardziej wiarygodne wydały nam się zatem argumenty finansowe, zgłoszone przez największą grupę Czytelników. Pan Marian, który ma dwoje dzieci i mieszka na Odkrytej mówi wprost, że nie stać go na naukę muzyki. - Sądzę, że w podobnej sytuacji są tysiące rodziców - usły-szeliśmy w słuchawce. - Mało kto kupował mieszkanie na Białołęce za gotówkę. Tu mieszka pierwsze w Polsce pokolenie ludzi spłacających kredyty. Zarabiamy z żoną trzy i pół tysiąca. 900 zł to kredyt mieszkaniowy, 500 samochodowy, 650 przed-szkole niepubliczne, bo na publiczne "za dużo" zarabiamy, 150 czynsz, 100 światło, 250 telefony. Na życie zostaje niecały tysiąc i to tylko dlatego, że benzynę funduje mi pracodawca. Bardzo chciałbym, aby moje dziecko poszło do szkoły muzycznej, ale za 650 zł nie wyżywię rodziny. Może jak córka pójdzie do szkoły. Wtedy przestaniemy płacić za przedszkole.
A przedszkola na Białołęce są głównie niepubliczne i dwa razy droższe od sa-morządowych. Niestety nasze władze są kilka lat wstecz w stosunku do demo-graficznych problemów swojej dzielnicy. Zdają się też nie reagować na sygnały od Czytelników, które przekazujemy im na łamach "Echa" i w osobistych rozmowach. Najwyraźniej problem przerasta naszych włodarzy. Czy porażka szkoły muzycznej na Tarchominie i argumenty pana Mariana dadzą do myślenia naszym radnym? Wątpliwa sprawa, choć jasne jest, że gdyby pan Marian płacił za przedszkole o połowę mniej, wysupłałby na szkołę muzyczną dla drugiego dziecka.
Rośnie pokolenie ludzi głuchych. Przyczyniają się do tego także władze Bia-łołęki. Wciąż pod obrady rady Warszawy nie trafił projekt uchwały mówiącej o równym dofinansowaniu dzieci w przedszkolach publicznych i niepublicznych. Osoby odpowiedzialne na Białołęce za oświatę wyraźnie boją się gniewu partyjnych szefów. Pierwsze miejsce na partyjnej liście wyborczej jest ważniejsze od kilku tysięcy rodziców, borykających się na co dzień z problemami finansowymi wyni-kającymi m.in. z tego, że samorząd nie realizuje wobec nich swoich podstawowych obowiązków.
Bartek Wołek