NFZ: Biurokracja warta zero złotych
1 marca 2012
Oddala się od Bemowa - tak jak i od większości dzielnic Warszawy - mazowiecki oddział Narodowego Funduszu Zdrowia, który obecnie mieści się przy ul. Chałubińskiego.
Fundusz pochwalił się, że dzięki przeprowadzce stawka czynszu za wynajem spadnie ze 100 do 78 zł za 1 m2. Jest to oszczędność tylko pozorna.
Nas, podatników i ubezpieczonych, będących sponsorami tego przedsięwzięcia, nie powinno to specjalnie cieszyć. Z tego co słyszymy o ustawie refundacyjnej, Funduszowi pracy ostatnio nie przybyło. Jednak urzędnicy, jeżeli stworzy się im dogodne warunki rozwoju, zawsze znajdą dla siebie jakieś zajęcie, dzięki któremu będą w stanie uzasadnić potrzebę zatrudnienia kolejnych.
Właśnie mamy następny tego przykład. Dziecko do 18 roku życia jest uprawnione do bezpłatnych świadczeń zdrowotnych. Formalnie warunkiem uzyskania świadczeń jest zgłoszenie go do ubezpieczenia zdrowotnego przez jednego z rodziców albo dziadków, co nie pociąga za sobą żadnych kosztów. Dzieci jednak mają prawo do leczenia i do refundacji leków po prostu na podstawie samej daty urodzenia, więc rodzice często zgłoszenia zaniedbują.
Nic więc dziwnego, że gdy przy okazji tworzenia centralnego wykazu ubezpieczonych starannie sprawdzono ewidencję, stwierdzono brak w niej około 1,3 miliona dzieci. Urzędnicy Narodowego Funduszu Zdrowia będą teraz tracić czas i pieniądze na poszukiwanie zagubionych dzieci. Nikomu nie przyjdzie do głowy zapytać o sens tej pracy, przypominającej absurd odkryty przeze mnie w jednej z ostatnich ostoi peerelu, jaką są Polskie Koleje Państwowe. Jak wiadomo, dziecko w wieku do lat czterech jest uprawnione do bezpłatnych przejazdów pociągiem drugiej klasy. Należy dla niego jednakowoż "wykupić" w dworcowej kasie bilet za... zero złotych. Naprawdę, takie drukują.
Maciej Białecki
były wiceburmistrz Pragi Południe (2002-2004) i radny sejmiku mazowieckiego (2002-2006)