Na Białołęce 200 lat temu. Historyczny lot balonem
8 października 2020
Pierwszy w historii Polski lot balonem był wydarzeniem na miarę premiery nowej rakiety Elona Muska połączonej z wizytą prawdziwego superbohatera. Mimo to nie trafił na pierwsze strony gazet.
Gdyby Henryk Sienkiewicz urodził się kilka pokoleń wcześniej, mógłby napisać, że rok 1788 "był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia". W styczniu w Tarnowskich Górach ruszyła pierwsza w kraju maszyna parowa, zwiastująca początek nowej, przemysłowej epoki. We wrześniu w Łazienkach otwarto wspaniały Teatr Stanisławowski, który podziwiamy do dziś jako Starą Pomarańczarnię. Z kolei w grudniu przybył do Polski francuski dżentelmen, którego - gdy czytamy źródła z epoki - możemy wyobrazić sobie jako kogoś podobnego z charakteru do filmowego Iron Mana - Tony'ego Starka.
Blanchard - gwiazda europejskich salonów
35-letni Jean-Pierre Blanchard był cudownym dzieckiem normandzkiej wsi. Już jako nastolatek usiłował zbudować w Paryżu latającą maszynę podobną do skrzydlatego roweru, ale gdy zobaczył w akcji balon braci Montgolfier, postanowił nieco zmienić zainteresowania. Udało się. Utalentowany Blanchard został niebawem gwiazdą europejskich salonów - podróżował po Europie, konstruując kolejne załogowe balony, zabierając na pokład żądnych wrażeń arystokratów i zarabiając na tym ogromne pieniądze. W szczytowym momencie kariery Francuz wykonywał nawet skoki ze spadochronem a na kolejne dwory przybywał wyposażony w gotowe medale pamiątkowe ku własnej czci.
"Impavidus sortem non timet Icariam (Nieustraszony nie lęka się losu Ikara)" - taki oto łaciński napis kazał Blanchard wybić przed przybyciem do Polski na niewielkim, 3-centymetrowym medalu z brązu, do dziś znajdującym się w zbiorach Zamku Królewskiego. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości co do swojego statusu gwiazdy, Francuz umieścił na pamiątce również swoje nazwisko i profil, a także wizerunek lecącego balonu z wyraźną postacią w koszu. Na medalu widnieje też napis "w Warszawie 1788". W rzeczywistości historyczny lot odbył się dopiero w roku 1789.
Blanchard najwyraźniej nie przewidział, że grudniowa pogoda w Rzeczypospolitej nie będzie sprzyjać podniebnym przygodom i wydarzenie trzeba było przełożyć aż na wiosnę. 9 maja okazało się, że powłoka balonu jest uszkodzona, ale już następnego dnia - po dokonaniu niezbędnych napraw - Francuz postanowił przejść do historii Polski. W obecności króla Stanisława Augusta, zapewne ku aplauzowi zgromadzonych, wzniósł się w przestworza z ogrodu przy dzisiejszej ulicy Foksal i wyruszył na północ.
Małym druczkiem
Jak to niesamowite wydarzenie relacjonowały ówczesne źródła? Wyobraźmy sobie, że w roku 2020 do Polski przybył Elon Musk i zorganizował na lotnisku Babice pierwszy w dziejach naszego kraju pokaz rakiety pionowego lądowania, ale media poinformowały o tym trzy dni później, w dodatku wyłącznie w programach telewizji śniadaniowej. Tak właśnie było z wizytą Blancharda. "Gazeta Warszawska", wydawana przez 64-letniego ex-jezuitę Stefana Łuskinę, napisała o historycznym locie balonem - małym druczkiem - dopiero 13 maja. Za zdecydowanie ważniejsze wydarzenie 64-letni redaktor uznał... kłótnię w Sejmie.
Jak wysoko leciał Blanchard i jak daleko od Warszawy się oddalił? Informacje są sprzeczne, ale wszystkie źródła z epoki podają zgodnie, że Francuz wylądował w Białołęce. Jak reagowali na lecącą machinę polscy chłopi? Czy wydarzenie wzbudziło duże zainteresowanie mieszczan? Co myśleli ówcześni ludzie, widząc na niebie balon? Tego nie dowiemy się nigdy. Wiemy za to, że lot Blancharda zainteresował warszawskie elity na tyle, że już 13 maja w przestworza wyruszył... pies. Wkrótce po starcie czasza niewielkiego balonu produkcji Blancharda stanęła w ogniu, jednak kosz opadł na ulice Warszawy w taki sposób, że zwierzę przeżyło. Dzień później odbył się wielki finał pokazów: Francuz zabrał na pokład balonu szlachcica Jana Potockiego, jego tureckiego służącego i... białego pudla.
Turek krzyczał: "Allah, allah"
- Zadziwieniem cała publiczność ujrzała Potockiego, unoszącego się nad Warszawą - wspominał szlachcic Michał Czacki. - Spuścił się na ziemię pod Wolą. Nieodstępny towarzysz jego podróży, Turek, niechcący odbył z nim tę nadziemską podróż, bo w chwili, gdy podając chustkę panu swemu wstępował do łódki, odcięto liny i balon szybkim pędem wzniósł się do góry, skąd te tylko dosłyszeć można było słowa przerażonego Turka: "Allah, Allah!".
W swoich czasach Blanchard był megagwiazdą techniki i rozrywki, przez wiele lat promującą loty balonowe zarówno w Europie, jak i Ameryce Północnej. Kres jego kariery przyszedł niespodziewanie. W 1808 roku Francuz, liczący wówczas już 55 lat, niespodziewanie miał atak serca podczas lotu nad holenderską Hagą. Blanchard wypadł z kosza i spadł z dużej wysokości, doznając straszliwych obrażeń. Ostatni rok życia przeżył nie odzyskawszy sprawności. Po śmierci słynnego lotnika intratny biznes przejęła nie mniej utalentowana, młoda wdowa Sophie Blanchard, ale przeżyła męża zaledwie o dekadę. Zginęła w wieku 41 lat podczas organizowanego w Paryżu pokazu z udziałem balonów i fajerwerków.
(dg)
Na podstawie:
* "Biblioteka warszawska", t. 3, Warszawa 1847.
* "Gazeta Warszawska", nr 38, Warszawa 1789.
* Bolesław Orłowski "Groźba i nadzieja. Sensacje z dziejów techniki", Warszawa 1987.