Małe sklepy plajtują. "To dopiero początek"
16 września 2020
Co trzeci sklep, który został zamknięty w pierwszym półroczu, zajmował się przede wszystkim sprzedażą żywności - donosi "Rzeczpospolita". W Warszawie kryzys spowodowany koronawirusem dotknął również wielu mniejszych przedsiębiorców z innych branż.
- Pandemia o takiej skali to w naszych czasach zjawisko bez precedensu. Jej prawdziwy wpływ na handel i pozostałe segmenty gospodarki poznamy pewnie dopiero za kilka lat - mówi dla dziennika "Rzeczpospolita" Sascha Stockem, prezes Nethansy, która wprowadza polskie i niemieckie firmy na Amazona. - Nie można jednak powiedzieć, że obecna fala bankructw to wyłącznie efekt zamknięcia sklepów na kilka tygodni. Część firm od dawna zmagała się z problemami, a lockdown przyspieszył pewne procesy - dodaje.
W Polsce od stycznia do końca czerwca tego roku upadło blisko 1,5 tys. sklepów. Poza miejscami, gdzie była sprzedawana żywność były to głównie sklepy oferujące odzież oraz księgarnie. W Warszawie można zaobserwować także upadki mniejszych wyspecjalizowanych firm.
- Wczoraj szłam do pracy Żelazną. Chyba w dwóch czy trzech miejscach widziałam karteczki "likwidacja". Małe rodzinne sklepiki funkcjonujące od lat w tych samych miejscach. Brak ruchu, brak klientów, brak dochodu. Siłą rzeczy nie mają szans się utrzymać. Ogromna szkoda - mówi Agnieszka Pielińska, mieszkanka Woli.
Jak zapowiadają eksperci, to dopiero początek problemów. W pierwszych miesiącach epidemii ludzie często bali się chodzić do supermarketów, gdzie mogło być więcej osób, dzięki temu większe obroty miały mniejsze sklepy znajdujące się blisko domu i mogły się utrzymać. Jednak ma to się zmienić. - To tylko zapowiedź, że upadłości będzie coraz więcej - powiedział na antenie Radia Kolor Marek Traczyk, prezes Warszawskiej Izby Gospodarczej.
(mk)