Losy się ważą
23 czerwca 2006
Wkrótce głosowany będzie wniosek o odwołanie burmistrza i całego zarządu. Co my, mieszkańcy Targówka, możemy stracić wraz z dymisją pana Romualda Gronkiewicza albo czego nie stracimy, jeśli wniosek upadnie?
Autorka była radną dzielnicy w latach 1994-2002 oraz przewodniczacą rady Targówka (1998-2000). |
Urzędowanie nowy burmistrz rozpoczął od wy-prowadzania wyposażenia naszego urzędu do ratu-sza Warszawy, bo obejmujący rządy Lech Kaczyński stwierdził, że ma w swoich biurach za mało sprzętu. Czy burmistrz nie zdawał sobie sprawy, że do jego obowiązków należy pomnażanie majątku, a nie szastanie nim na polecenie partyjnych zwierzchników? Wkrótce stał się bohaterem kolejnej urzędniczej gafy. Reklamował w internecie prywatnego dewelopera. Co z tego miał? Nic! Nie ma podstaw, by sądzić inaczej. Ale czy będzie bezstronny, wydając tak lubianej przez siebie firmie urzędowe decyzje? Burmistrz zasłynął też, że lubi, zamiast stawiać się w pracy, brać zwolnienie lekarskie, by w tajemnicy udawać się na Mazury.
Za to we własnych sprawach okazywał się dużo bardziej zaradny, wręcz nie-ustępliwy, gdy chodziło o jego dochody. Na początku kadencji wszyscy burmis-trzowie, którzy jednocześnie byli radnymi, rezygnowali z diet poprzestając na bardzo wysokich urzędniczych pensjach. Nasz burmistrz stał się niechlubnym wyjątkiem. Nagabywany przez dziennikarzy, czy zrzeknie się diety radnego w sejmiku województwa mazowieckiego, skoro bierze pieniądze za burmistrzowanie, Romuald Gronkiewicz odparł: - Ja swojej nie oddam! Bo jak mnie w zeszłym roku wywalili z pracy, to pies z kulawą nogą nie interesował się, czy trzeba mi pomóc. Nie zrzeknę się diety, bo ciągle mam długi - zwierzył się.
Zaiste, burmistrz Targówka, gdzie bezrobocie jest najwyższe w Warszawie, musi żyć na bardzo wysokiej stopie, bo zapomniał dodać, że w tym czasie, gdy popadał w długi, pobierał dietę radnego na Mokotowie (ponad 2 tys. zł miesięcznie). No i do tego od 1982 roku ma przyznaną rentę...
Niebywała skłonność do oszczędności ujawniała się jeszcze wielokrotnie w sytuacjach publicznych, np. gdy ofuknął dziennikarkę "Życia Warszawy", która zadzwoniła do niego zapytać o plan pobytu naszych notabli na Ukrainie: - Dzwoni pani na moją prywatną komórkę i będę musiał za tę rozmowę zapłacić - obruszył się. Innym razem, podczas świątecznej zbiórki w urzędzie darów dla sierot burmistrz ofiarował im... aż paczkę ciasteczek, czym pochwalił się prasie. Nie nadmienił, że ciasteczka były służbowe, nie jego prywatne.
Ta finansowa skrupulatność, przez niektórych określana nawet mianem dusi-groszostwa, znika, gdy w grę wchodzą pieniądze miasta i dzielnicy, czyli nasze. Przywieziony w teczce burmistrz nie lubi utrudniać karier innym osobom "teczkowym". Nie zorganizował konkursu na szefa dzielnicowej pływalni. Powierzył je osobie, której nikt na Targówku nie znał. Zdaniem radnych pan, który dostał posadę, to znajomy burmistrza. Inne lukratywne stanowisko (w administracji domów komunalnych) miał zamiar powierzyć byłemu dyrektorowi Zarządu Mienia Powiatu, mimo iż ten wcześniej stawał przed komisją orzekającą w Regionalnej Izbie Obrachunkowej za naruszenie dyscypliny finansowej. Zatrudnił w urzędzie znajomego szefa lokalnego koła PiS jako kierowcę, a ten został aresztowany za fizyczne znęcanie się nad żoną. Mimo to Romuald Gronkiewicz nie zwolnił go, gdyż, jak twierdzi, o niczym nie wiedział, bo był chory (znowu?). Dopiero na polecenie prezydenta przygotowano wymówienie dla kierowcy. Po wszystkim burmistrz wypierał się, że zatrudnił kierowcę po protekcji, choć sam protegujący publicznie to potwierdził. A niedawno próbował powołać partyjną koleżankę na stanowisko czwartego wiceburmistrza i - co jest już tradycją - przybył na sesję nieprzygo-towany, nie umiejąc o kandydatce nic powiedzieć. Dopiero urzędnicy musieli podsunąć mu ściągawkę. Po przegranym głosowaniu ponoć udał się na zwolnienie.
Pan burmistrz nadal zachowuje się jak mały chłopiec, który wizytuje z babcią nasz cmentarz. Ostatnio chcąc zatrzeć nienajlepsze wrażenie, jakie przez lata jego słowa i postępki wywarły, ogłosił, że Targówek zauroczył go i zastanawia się nawet, czy na stałe się tu nie przenieść. Takie stwierdzenie może nas chwycić za serce. Gdyby było prawdą, a nie czczą kokieterią.
Bo na swojej stronie internetowej napisał jednak coś zupełnie innego - mianowicie, że cały swój wolny czas i pieniądze przeznacza na urządzanie domu na Mazurach. A przecież już starożytni mawiali: jeśli chcesz kłamać, musisz mieć dobrą pamięć, by nie zaplątać się we własne nieprawdy.
Agnieszka Kuncewicz