REKLAMA

Zamek Gardłorzeziec

autor: Stanisław Kluczek
wydawnictwo: Replika
kolekcja: Szabla i Miecz
wydanie: Poznań
data: 4 czerwca 2024
forma: książka, okładka miękka
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 400
ISBN: 978-83-6786798-6

Wielki najazd Tatarów pustoszy ziemie Rzeczpospolitej

Płoną wsie i miasteczka, a najeźdźcy biorą obfity jasyr. Jedni w panice kryją się w lasach i za murami zamków, inni tracą wolność i życie. Kiedy ranna matka umiera, jej ośmioletni syn zna tylko własne imię.

Dorastający Zbyszko zakochuje się w córce swoich opiekunów. Okrutny los postanawia rozdzielić kochanków. Załamany chłopak przystaje do oddziału, który rusza do boju z Tatarami nieustannie nękającymi mieszkańców korony.

Pogoń za ukochaną zawiedzie go aż do Stambułu, gdzie będzie zmuszony stawić czoło wezyrowi Ibrahimowi.

Czy jasyr oznacza wyrok dla pojmanych?

Czy da się uciec z lochów zamku Gardłorzeziec?

Czy młody polski rycerz może uratować zakon Kawalerów Rodyjskich?

Fragment

W końcu września ,,czarnym szlakiem", który ciągnął się z głębi Wołynia przez bezbrzeżne wówczas stepy do Krymu, podążał wielki, nieobjęty okiem tabor tatarski, prowadząc ze sobą niezmierzoną liczbę wozów, naładowanych kosztownościami z polskich kościołów i dworów. Gnali przed sobą dzicy najeźdźcy gromady bydła i jeńców, z którymi nie lepiej postępowali niż z bydłem, smagając słabnących w pochodzie harapami.

Noc była ciemna jak kir, a pod jej osłoną poprzez bezludny, porosły bujną, zwiędłą już trawą step ciągnęła powoli długa, długa, szlochająca gromada ludzi. Skrzypiały ciężko naładowane wozy, beczały owce, porykiwało smutno bydło, zganiane wraz z ludźmi przez zbrojnych jeźdźców do kupy. A w kupie tej stłoczonej rozlegał się od czasu do czasu zbiorowy jęk rozpaczy lub wybuchał pojedynczy oderwany krzyk i płacz, ażeby znów po chwili zamienić się w jeden ogólny szloch. W takich chwilach ogólnego narzekania na nieszczęsną dolę niewolniczą kilku najbliższych jeźdźców wpadało z końmi w ciżbę ludzką i wtenczas z jękami katowanych mieszał się świst batogów i wrzaski dziczy, naglącej do porządku i pośpiechu.

Nieraz ktoś z niecierpliwszych i gorętszych, przedkładając śmierć nad niewolę, zrywał więzy i rzucał się z gołymi rękoma na ciemięzców. Wtenczas błyskały krzywe szable i na drodze zrytej kopytami koni pozostawało kilka ciał rzucających się w przedśmiertnych drgawkach, a pochód ruszał dalej.

Po jednym z takich zamieszań z gromady leżących na drodze ciał podniosła się ostrożnie postać ludzka i zaczęła nasłuchiwać, rozglądając się wkoło. Natychmiast jednak przypadła do ziemi i złączyła się z poległymi, gdyż w tej samej chwili rozległ się tętent kopyt końskich. Była to tylna straż tatarska. Niewielka ta gromadka jezdnych w wywróconych wełną do góry kożuchach na widok leżących ciał zatrzymała się na chwilę i niektórzy zaczęli dźgać spisami leżące ciała, sprawdzając, czy między umarłymi nie skrył się ktoś żywy. Zamieniwszy potem pomiędzy sobą parę słów, Tatarzy poczłapali dalej po rozmiękłym gruncie. I znów, gdy tylko ucichł tętent kopyt, ponad ciałami ukazała się głowa wciąż żyjącego.

Wokół było pusto i cicho, szemrały tylko pod podmuchem wiatru źdźbła zeschłej trawy. Spośród trupów podniosły się ostrożnie dwie postacie: kobieta i ośmio- czy dziewięcioletni chłopiec.

Kobieta, wziąwszy za rękę chłopca, chyłkiem przebiegła drogę i po chwili oboje skryli się w wysokiej trawie. A kiedy tylko jej dopadli, zaczęli biec, trzymając się za ręce, w bok od szlaku, którym ciągnęli Tatarzy. Wielkie, mokre od rosy trawy biły ich po twarzach, omotywały ręce, plątały nogi. Rosa zalewała oczy, wielkie burzany szarpały ubranie i smagały nielitościwie, a oni ciągle biegli i biegli pośród lasu traw, bez kierunku, zdając się na wolę Bożą, aby tylko jak najdalej od swoich ciemięzców. Chwilami zdawało się, że kobieta tuż-tuż padnie w gąszczu splątanych burzanów i już się nie podniesie. Dyszała ciężko, a chwilami mimowolnie wyrywał się jej z piersi jęk chrapliwy. I już zdawało się, że padnie, że uginające się nogi nie zrobią ani kroku naprzód, a zachodzące mgłą oczy nie dojrzą nawet tego, którego wiodła za rękę. Ale widocznie myśl o chłopcu dodawała jej sił, gdyż zaciskała silniej dłoń na jego ręce i szła dalej, cisnąc drugą dłoń kurczowo do prawego boku. Wtem, kiedy przeciskali się przez zbity gąszcz burzanów, chłopak stanął, wołając:

-- Mamusiu, stój! Moja dzida!

-- Twoja dzida? -- zapytała na wpół przytomnie kobieta.

-- Tak, zabrałem ją stamtąd. A teraz wpadła mi tu w trawę. Stój! Muszę ją odnaleźć.

-- Chodź! Chodź! To daremny ciężar.

-- Ach, ona wcale nie ciężka, a ma tak ostry grot! Czym cię będę bronił, jeżeli nas spotka Tatar na stepie? O, jest! -- wykrzyknął radośnie, potrząsając krótką, trzyłokciową dzidą tatarską. -- Zobaczysz -- dodał -- niech no tylko nawinie mi się jaki pohaniec, a już ja mu trafię do skóry i przez kożuch.

-- Idźmy, synu! -- rzekła, biorąc go z powrotem za rękę.

-- Mamo!

-- Co?

-- Gdyby to wówczas nie była noc, kiedy oni napadli na nasz dwór, a ja gdybym miał łuk, który mi tatuś podarował, bylibyśmy się obronili. Tatuś nie byłby zabity i ciebie by, matuś, nie katowano.

-- Bóg jeden to wie, moje dziecko -- wyszeptała.

-- Byleśmy się mogli ocalić, a już ja się pomszczę za ciebie, matuchno. Zostanę żołnierzem i będę bił się z bisurmanami. Obym prędko mógł urosnąć!... Ha! Dopiero to Hassan, nasz pan, wykrzywi swą psią mordę, kiedy nas o świcie nie ujrzy!

Chwilę szli w milczeniu. Po stepie powiał wiatr, trawy zaczęły szeleścić i szemrać cicho, żałośnie.

-- Mamo!

-- Co, dziecko?

-- Siądźmy tu. Już iść nie mogę. Te trawy mnie pokłuły. Oczy mnie bolą i cały mokry jestem!

-- Jeszcze chwilę, kochanie! O tam, do tego drzewa, co czerni się przed nami. A potem, potem...

-- Co potem, matusiu? -- pytał trwożnie, tuląc się do niej.

-- Nie wiem, synu, Bóg jest nad wszystkim.

Przed nimi zamajaczył potężny, olbrzymi dąb stepowy, stojący na wyniosłym pagórku. Z pagórka roztaczał się rozległy widok. Kobieta chwilę rozglądała się badawczo po okolicy, a widząc, że na szarym tle stepowej nocy nigdzie nie rusza się żaden podejrzany cień i tylko jak daleko oko sięga chwieją się szuwary i burzany, padła z oznakami ostatecznego wycieńczenia na kobierzec traw pod drzewem.

Fragment rozdziału I: Czarny szlak

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Kup bilet

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

City Break
City Break

REKLAMA

Kambukka Olympus
Kambukka Lagoon

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy