REKLAMA

Zaginiona księga z Salem

horror  |  fantasy
tytuł oryg.: Physick book of Deliverance Dane
autor: Katherine Howe
przekład: Wojciech Usakiewicz
wydawnictwo: Niebieska studnia
wydanie: Warszawa
data: 19 stycznia 2011
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 135 × 210 mm
liczba stron: 416
ISBN: 978-83-6097918-1

Urocza, czarodziejska, magiczna powieść, której akcja dzieje się współcześnie, ale ma swą genezę w XVII wieku, w czasach słynnych procesów czarownic z Salem. Connie Goodwin, absolwentka Harvardu, spędza lato w Marblehead, rodzinnym mieście położonym niedaleko miejsca dramatycznych wydarzeń sprzed lat, zbierając materiały do swojej pracy doktorskiej. Porządkując opuszczony dom babci, trafia na trop tajemniczej księgi, która nie tylko pomoże jej w karierze naukowej, ale również pozwoli odkryć rodzinną tajemnicę... Autorka, Katherine Howe, doktorantka na wydziale historii Ameryki i Nowej Anglii, nie przypadkiem wybrała temat swojej debiutanckiej powieści: dwie ze skazanych kobiet, Elisabeth Proctor i Elisabeth Howe, były jej przodkiniami.

Fragment

Prolog

Marblehead, Massachusetts, koniec grudnia 1681 roku

Peter Petford włożył długą drewnianą łyżkę do żelaznego kociołka z pyrkoczącą nad ogniem soczewicą i próbował przegonić niepokój, który zagnieździł mu się w żołądku. Przysunął niski zydel bliżej kominka, pochylił się i oparłszy łokieć na kolanie, zaczął wdychać aromat gotowanych nasion zmieszany z wonią płonących jabłoniowych drew. Zapach ten nieco go pokrzepił i pozwolił mu uwierzyć, że jest to całkiem zwyczajna noc, a kiedy wyjął łyżkę, żeby sprawdzić, czy ziarna są już dostatecznie miękkie, w brzuchu zaburczało mu niecierpliwie. Jako człowiek nieskłonny do refleksji, uznał, że jego żołądkowi z pewnością nie dolega nic takiego, na co nie pomogłaby miska soczewicy. Ta kobieta wnet nadjedzie, pomyślał z posępną miną. Dotychczas nie korzystał z ludowych sposobów, ale Goody Oliver nalegała. Twierdziła, że tynktury i maści tej kobiety leczą niemal wszystko. Słyszała też, że kiedyś udało jej się za sprawą czarów odnaleźć zaginione dziecko. Peter stęknął. Wypróbuje tę babę. Tylko ten jeden raz.

Z kąta ciasnej, ciemnej izby dobiegł go cichy jęk, podniósł więc głowę znad parującego kociołka, a bruzdy niepokoju na jego czole stały się jeszcze głębsze. Pchnął pogrzebaczem polano, wzbijając trzaskający snop iskier i szarą smugę świeżego dymu, a potem dźwignął się z zydla.

- Martho? - szepnął. - Nie śpisz?

Z ciemności nie dobiegł już żaden dźwięk, więc Peter cicho podszedł do łóżka, na którym od kilku dni leżała jego córka. Odchylił baldachim z ciężkiego wełnianego sukna i przysiadł na skraju garbatego piernata, uważając, żeby nim nie poruszyć. Migoczące światło ognia przesunęło się po wełnianych kocach i objęło wymizerowaną buzię dziewczynki, otoczoną potarganymi włosami w kolorze lnu. Jej oczy, choć na wpół otwarte, były szkliste i niewidzące. Peter wygładził włosy rozrzucone na twardym zagłówku. Drobniutka dziewczynka westchnęła cicho.

- Strawa już prawie gotowa - powiedział. - Zaraz ci przyniosę.

Kiedy nakładał łyżką gorącą soczewicę na płaski gliniany talerz, wstrząsał nim bezsilny gniew. Zacisnął zęby, aby opanować to uczucie, ale uciskało go pod mostkiem i skracało mu oddech. Co ja mogę wiedzieć o opiece nad dzieckiem, pomyślał. Wszystkie nalewki, jakich próbował, tylko pogorszyły stan córki. Ostatnie słowa wypowiedziała jakieś trzy dni temu, kiedy po nocy krzykiem wzywała Sarah.

Usadowił się z powrotem na skraju łóżka i nabrawszy trochę gorących ziaren na łyżkę, wsunął ją do ust córki. Siorbnęła z trudem i cienka brązowa strużka pociekła z kącika jej ust na brodę. Peter wytarł ją kciukiem, wciąż zaczernionym kuchenną sadzą. Kiedy myślał o Sarah, zawsze coś ściskało go w piersi, tak jak teraz.

Skierował wzrok na dziewczynkę leżącą w jego posłaniu i bacznie obserwował, jak opuszcza powieki. Odkąd zachorowała, spał na zapleśniałym sienniku, rzuconym na podłogę z szerokich sosnowych desek. W łóżku było cieplej, stało bliżej kominka i otaczały je zasłony z wełnianego sukna, przywiezione jeszcze przez jego ojca z East Anglii. Przez twarz Petera przemknął ponury grymas. Wiedział, że choroba jest oznaką niezadowolenia Pana. Cokolwiek stanie się z tym dzieckiem, stanie się z woli Bożej, tłumaczył sobie. Gniew z powodu jej cierpienia musi więc być grzeszny, bo to tak, jakby się gniewać na Boga. Sarah kazałaby mu się modlić za zbawienie duszy córki, aby Martha doznała odkupienia. Peter jednak zwykł więcej myśleć o problemach swojego gospodarstwa niż o sprawach boskich. Zapewne nie był tak dobrym człowiekiem jak Sarah. Nie pojmował, cóż to za grzech Martha mogła popełnić przez pięć lat swego życia, żeby ściągnąć na siebie chorobę, i łapał się na tym, że w modlitwach żądał od Boga wyjaśnienia. Nie prosił o zbawienie córki. Błagał jedynie, by wyzdrowiała. Świadomość własnej pychy napełniała go gniewem i wstydem. Spoglądając na uśpioną twarz córki, zacisnął pięści.

- Są pewne grzechy, które czynią nas szatanami - powiedział pastor podczas nabożeństwa w zeszłym tygodniu. Peter uszczypnął się w nos i mrużąc oczy, próbował sobie przypomnieć, o jakie grzechy chodziło.

Być kłamcą albo mordercą, to na pewno. Kiedyś przyłapali Marthę na ukrywaniu brudnego kociaka w domowej spiżarni, ale na pytanie Sarah odpowiedziała, że nic nie wie o żadnym kocie. Chyba jednak nie takie kłamstwo pastor miał na myśli. Być oszczercą lub składać fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu swemu - to też. Kusić innych do grzechu. Sprzeciwiać się Bogu. Czuć zawiść. Oddawać się pijaństwu. Pysznić się.

Peter popatrzył na delikatną, prawie przezroczystą skórę na policzkach córki. Zacisnął pięść i wbił kostki w drugą dłoń. Jak Pan mógł zesłać takie cierpienia na niewinną istotę? Dlaczego się od niego odwrócił?

A może to nie dusza Marthy była w niebezpieczeństwie? Może dziecko poniosło karę za jego, Petera, brak wiary zrodzony z pychy?

Podczas gdy ten nieoczekiwany lęk rozkrzewiał się w jego sercu, Peter usłyszał zbliżający się tętent końskich kopyt na błotnistej drodze, który zamarł przed jego domem. Zabrzmiały stłumione głosy - mężczyzna zamienił kilka słów z młodą niewiastą - zaskrzypiała skóra siodła i coś plasnęło. Musi Jonas Oliver i ta baba, pomyślał Peter. Wstał z łóżka w tej samej chwili, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi.

Na ganku stała młoda kobieta o łagodnej, szczerej twarzy, odziana w wełnianą pelerynę z kapturem, lśniącą od wieczornej mgły. Trzymała małą skórzaną torbę. Biała ufryzowana koafiura wręcz kazała wątpić, czy kobieta rzeczywiście spędziła w podróży wiele mil. Za jej plecami majaczyła w mroku znajoma postać Jonasa Olivera, farmera z sąsiedztwa.

- To wy jesteście Petford? - spytała młoda kobieta, rzucając mu szybkie spojrzenie.

Skinął głową. Obdarzyła go krzepiącym uśmiechem, energicznie strząsnęła krople wody z peleryny i ściągnęła okrycie przez głowę. Powiesiła je na kołku przy wejściu i wygładziwszy oburącz pogniecione spódnice, szybkim krokiem przemierzyła izbę, by przyklęknąć koło łóżka dziewczynki. Peter obserwował ją przez chwilę, a potem zwrócił się do Jonasa, który tak samo przemoknięty stał na progu i głośno wydmuchiwał nos w chustkę.

- Paskudna pogoda - rzucił Peter na powitanie.

Jonas burknął coś w odpowiedzi. Schował chustkę do rękawa, kilkoma tupnięciami pozbył się błota z butów, nie ośmielił się jednak wejść do środka.

- Posilisz się przed odjazdem? - zaproponował Peter, w roztargnieniu masując dłonią kark. Nie był pewien, czy chce, żeby Jonas przyjął zaproszenie. Jego obecność tylko by go rozpraszała, a zresztą sąsiad miał jeszcze mniej ochoty na czcze gadanie. Sarah zawsze twierdziła, że Jonas Oliver nie skrzywiłby się, nawet gdyby wóz zmiażdżył mu stopę.

- Pani Oliver na mnie czeka - odparł zapytany, wzruszając ramionami. Zerknął w głąb izby, gdzie przycupnęła młoda kobieta, która właśnie szeptała coś do dziewczynki w łóżku. U jej kolan, w wianuszku błotnistych odcisków łap, warował piesek o zmierzwionej sierści brudnego koloru, wahającego się pomiędzy brązowym a ciemnorudym. Przez chwilę zastanawiał się, gdzie trzymała tego psa podczas długiej podróży, bo wcale go nie zauważył, a jej skórzana torba raczej by go nie pomieściła. Parszywy kundel, pomyślał. Musi należy do małej Marthy.

- Przyjedź więc rano - powiedział Peter.

Jonas skinął głową, dotknął ronda grubego filcowego kapelusza i znikł w ciemnościach.

Peter znowu usiadł na niskim zydlu przy dogasającym kominku; na stole, obok jego łokcia stał talerz stygnącej soczewicy. Wsparłszy podbródek na pięści, przyglądał się, jak ta dziwna młoda kobieta białą dłonią głaszcze jego córkę po czole, i słuchał cichego, niewyraźnego szmeru wypowiadanych przez nią słów. Jej przyjazd powinien przyjąć z ulgą. Wiedział o tym. We wsi wiele o niej mówiono. Uchwycił się tej myśli, starając się znaleźć w niej choć odrobinę pocieszenia. Jednak gdy ze zmęczenia i troski jego oczy zaszły mgłą, a głowa bezwładnie opadła na ramię, wizja skulonej w łóżku małej córeczki, wokół której zamyka się ciemność, napełniła go przerażeniem.

Rozdział pierwszy

Cambridge, Massachusetts, koniec kwietnia 1991 roku

Wygląda na to, że czas nam się kończy - oznajmił Manning Chilton, z błyskiem w oku zerkając na zegarek wiszący na dewizce przy kamizelce. Omiótł wzrokiem pozostałe cztery osoby zgromadzone wokół stołu konferencyjnego. - Ale jeszcze nie całkiem z panią skończyliśmy, panno Goodwin. Ilekroć Chilton był z siebie szczególnie zadowolony, wpadał w ironiczny, kpiarski ton; ta niestosowna i pretensjonalna maniera działała na nerwy jego doktorantom. Connie natychmiast wychwyciła tę zmianę głosu i zorientowała się, że jej końcowy egzamin nareszcie zbliża się do finału. Na dnie przełyku pojawił się kwaśny posmak - to żołądek podchodził jej do gardła.

Przełknęła ślinę. Pozostali wykładowcy z komisji odpowiedzieli Chiltonowi uśmiechami.

Pomimo zdenerwowania Connie Goodwin poczuła w okolicach serca przyjemny dreszczyk satysfakcji i przez chwilę rozkoszowała się tym doznaniem. Gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że jest na dobrej drodze do zaliczenia egzaminu. Chociaż mogło być lepiej. Omal nie uśmiechnęła się nerwowo, w porę jednak przybrała spokojną, obojętną minę, znamionującą obiektywną kompetencję - co bez wątpienia było bardziej stosowne dla młodej kobiety w jej sytuacji. Nie był to jej naturalny wyraz twarzy, więc wypadło to dosyć komicznie - wyglądała jak kogoś, kto właśnie ugryzł cierpki owoc persymony. Czekało ją jeszcze jedno pytanie. Jeszcze jedna możliwość porażki. Connie zmieniła pozycję na krześle. W ostatnich miesiącach, poprzedzających egzamin kwalifikacyjny, traciła na wadze - początkowo wolno, potem w piorunującym tempie, więc teraz w kontakcie z siedziskiem uwierały ją pozbawione otoczki ciała kości, a sweter z szetlandzkiej wełny wisiał jej na ramionach. Policzki, zwykle pełne, zapadły się, eksponując lekko wystające kości policzkowe, przez co bladoniebieskie oczy, otoczone delikatnymi, krótkimi brązowymi rzęsami, wydawały się większe niż w rzeczywistości. Gęste ciemnobrązowe brwi zbiegły się nad oczami, splecione jakąś myślą. Mlecznobiałe płaszczyzny policzków i wysokiego czoła, upstrzone tu i tam delikatnymi piegami, równoważył spiczasty podbródek oraz kształtny, acz wydatny nos. Wargi Connie, i tak cienkie i bladoróżowe, pojaśniały jeszcze bardziej, gdy mocno zacisnęła usta. Jej palce mimowolnie powędrowały do końca długiego warkocza o barwie kory, udrapowanego na ramieniu, ale przyłapała się na tym i cofnęła dłoń na kolano.

- Nie mogę uwierzyć, że jesteś taka spokojna! - zawołał podczas lunchu tego dnia jej student, chuderlawy młodzieniec, który pisał pracę licencjacką pod kierunkiem Connie. - Jak ty w ogóle możesz jeść?! Gdybym to ja zaraz zdawał egzamin ustny, pewnie już by mnie mdliło.

- Thomasie, ty dostajesz mdłości nawet podczas naszych konsultacji - przypomniała mu łagodnie, chociaż prawdę mówiąc, apetyt ją opuścił. Przyciśnięta do muru wyznałaby pewnie, że wzbudzanie w Thomasie lęku sprawia jej przyjemność. Ten drobny przejaw okrucieństwa usprawiedliwiała przekonaniem, że zastraszony student stara się dotrzymywać wyznaczanych przez nią terminów, a także bardziej się przykłada do pracy...

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024