REKLAMA

Wyrzuciła ją rzeka

autor: Anna Musiałowicz
wydawnictwo: Replika
kolekcja: Słowiańskie Światy
wydanie: Poznań
data: 8 października 2024
forma: książka, okładka twarda
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 304
ISBN: 978-83-6813547-3

Nie wszystkie istoty, które powołano do życia, powinny istnieć na tym świecie

Wydaje się, że los odwrócił się od Agnieszki. Porzucona przez wieloletnią partnerkę, nie może pogodzić się z rozstaniem. W prawdziwą rozpacz wpada, gdy dowiaduje się o jej tragicznej śmierci. Jednak to nie koniec nieszczęść. Okazuje się, że zaginął Staś, pięcioletni syn Agnieszki. Ból przeplatany ze strachem o dziecko prowadzi ją na most. Rzeka przyzywa...

Nad brzegiem rzeki, nieopodal lasu - daleko od ludzkich spojrzeń - mieszka stara Grzelakowa. Do szczęścia potrzebny jej jest tylko dach nad głową i święty spokój. Gdy na jej drodze staje pewien niepozorny chłopiec, a dziwne sny przywołują wspomnienia przeszłych żyć, podskórnie czuje, że coś się zmieni... i to niekoniecznie na lepsze.

Wejdź do świata, gdzie historia kołem się toczy, a każde życie - jak przyroda wiosną - odradza się. Prastarzy bogowie, topielice, słowiańskie demony - do czego są zdolne, chcąc wymusić szacunek u tych, którzy w nie nie wierzą?

Fragment

Chłopiec wyciągnął język i oblizał miejsce nad górną wargą. Smakowało słono. Próbował dosięgnąć nosa, z którego obficie skapywał katar, ale nie udało się. Spierzchnięta warga piekła go, zgryzł kawałek łuszczącej się, zeschniętej skóry, ale brak przednich zębów utrudniał oderwanie skórki. Rano mama smarowała mu usta gęstą, lepką, nieprzyjemną mazią, którą ścierał rękawem, gdy tylko znalazł się poza zasięgiem wzroku rodzicielki. Maść miała sprawić, że mróz nie będzie go szczypał i zostawi buzię niezaczerwienioną, ale chłopcu nie zależało na ładnym wyglądzie. Ładne to miały być dziewczyny, on powinien być silny. Przekręcił głowę i wytarł smarki w rękaw kurtki. Dłonie miał zajęte. Jedną trzymał Marcela, którego tata był strażakiem i raz nawet odwiedzili go w remizie. Zazdrościł koledze. O swoim tacie wiedział niewiele, mama nie lubiła o nim mówić, złościła się, gdy pytał. Więc przestał. Wolał, gdy mama się uśmiechała, a nie ściągała brwi i udając, że wcale się nie gniewa, odpowiadała krótko, że lepiej się stało, że ojca nie ma w pobliżu, bo więcej z niego szkody by było niż pożytku. Chłopiec miał zatem nadzieję, że nie będzie jak swój tata, a stanie się jak tata Marcela: pożyteczny, przydatny, bohaterski i w ogóle będzie istniał. Bo tak naprawdę co do tego, że jego tata istnieje, nie miał pewności.

W drugiej ręce chłopca tkwił kolorowy wąż. Maskotka miała kilka metrów długości i towarzyszyła dzieciom za każdym razem, gdy udawały się z paniami na spacer. Jedna osoba z pary zawsze musiała chwycić zwierzaka, by nikt z grupy się nie zgubił, a maszerowanie odbywało się równym tempem. Na początku węża szła zazwyczaj jakaś ładna dziewczynka - panie takie lubiły bardziej i były dla nich milsze - trzymając wychowawczynię za rękę. Pochód zamykała inna pani. Chłopiec nieraz miał wrażenie, że przedszkolanki wolałyby trzymać za rękę siebie nawzajem, a nie dzieci. Lubiły rozmawiać ze sobą, a na spacerach znajdowały się za daleko. Miały swoje dorosłe tajemnice, więc nie krzyczały do siebie jak reszta dzieci.

Dziś pani na przedzie, oprócz prowadzenia za dłoń dziewczynki w różowej kurtce z nadrukiem białego kotka, dzierżyła w rękach kij, na którym wisiały jakieś gałgany. Na samej górze pałąka znajdowała się uformowana ze szmat kula, z wymalowanymi pisakami wściekle zielonymi oczami okolonymi długimi rzęsami i poniżej ustami od ucha do ucha - choć to coś, co miało udawać głowę, uszu nie posiadało. Kukła była brzydka, więc należało ją utopić - tyle zrozumiał. Usłyszał jeszcze, że ma to coś wspólnego z odejściem zimy, ale to dziwo na kiju było zbyt kolorowe, by mogło mu się skojarzyć z królową śniegu lub inną postacią malującą mrozem na szybach czy rozsypującą białe płatki z nieba. Lubił jeździć na sankach, zwłaszcza że nieczęsto miał okazję, i zabijanie zimy uważał za niepotrzebne. Ale skoro pani twierdziła, że to konieczne, posłusznie robił to co inne dzieciaki. Tylko wierszyka nauczył się za słabo.

Katar znów spłynął mu z nosa i sięgnął górnej wargi. Chłopiec kolejny raz wyciągnął język, by zlizać smarki, ale nim zdążył wessać większość ciągnącego się gluta, podeszła pani i spojrzała na niego karcąco.

- Nos należy wycierać - stwierdziła sucho i brutalnie przeciągnęła mu chusteczką higieniczną po twarzy, przy okazji rękawem ściągając czapkę niemal na oczy. - Smarkaj - zarządziła.

Chłopiec dmuchnął kilka razy w chusteczkę, która wydawała mu się używana wcześniej przez kogoś innego, i pomyślał, że ma mądrą panią. Mama mu mówiła, że należy dbać o środowisko i nie powinno się wyrzucać rzeczy po jednym użyciu, zwłaszcza jeśli mogą się jeszcze przydać. Zastanowił się, czy smarki kogoś innego są słone inaczej, ale nie chciał się tego dowiadywać. Dochodzili do mostu.

Zima tego roku przyszła późno, ledwie poprószyła śniegiem, który stopniał, zanim niektórzy zdążyli wyciągnąć sanki z piwnicy, nie wspominając o ich użyciu, i nie bardzo było kogo żegnać. Tradycji jednak musiało stać się zadość, więc przeklinając błotnistą breję, która przemoczyła nawet najlepszej jakości wodoodporne buty, Lidia prowadziła pochód przedszkolaków. Marzanny tym razem nie wykonywała samodzielnie. Jej grupa była bardzo zaangażowana w powitanie wiosny i mimo że część przedszkolaków już po kilku minutach znudziła się skręcaniem kawałków materiału i bibuły i przyczepianiem ich do złożonych w krzyż dwóch całkiem masywnych gałęzi, reszta wykazywała się inwencją twórczą i entuzjazmem, jakiego dawno nie widziano wśród rozpuszczonych przez rodziców dzieciaków, którym wszystko dawano pod nos. Marzanny jednak nie dało rady kupić w supermarkecie. To, że kukła okazała się własnoręczną robotą podopiecznych Lidii, dawało jej powody do dumy. Rano tworzyła Marzannę dla innej grupy i czuła satysfakcję, chwaląc się ,,swoimi" samodzielnymi dziećmi.

- Chodźcie bliżej - zawołała, gdy wszyscy znaleźli się na moście. Daria, jej asystentka, popychała przedszkolaki do przodu. Harmider był ogromny.

- Proszę pani, but mi się rozwiązał!

- Pani, a ona mnie bije!

- Nie będę jadła dzisiaj obiadu!

- Wcale go nie biję! Ja mu tylko oddaję!

- A co na obiad?

- A mój pies wczoraj zrobił siku w pokoju i mama go uderzyła gazetą!

- Ale on zaczął!

- Czy będziemy dzisiaj rysować?

- Jak głęboka jest ta rzeka?

- Nie zacząłem! Ona kłamie!

- A po co będziemy wyrzucać lalkę?

- Kłamczucha, kłamczucha!

- Wcale nie kłamię!

- Dlaczego będziemy wyrzucać? Nie zgadzam się!

- Paaaani, ona mnie bijeeeee!

- To nie lalka, to pani zima!

- A Stasiu je babole!

- Nie biję!

- Nie jem!

- A co na obiad?

- Ałaaaaaaa!

- Cisza! - krzyknęła, może ciut za ostro, ale wywołało to prawidłową reakcję wśród dzieci. Ucichły zaskoczone, przestały się wiercić, a ona mogła zebrać myśli. Julka z Kacprem jeszcze się przepychali, ale Daria ich rozdzieliła. Spojrzała na twarz chłopca. Julka faktycznie go uderzyła, czerwony odcisk dłoni tkwił na policzku chłopca, ale zanim przyjdą rodzice, nie powinno być śladu.

- A kto z was pamięta - zaczęła powoli, donośnie, akcentując każdą sylabę - jak się nazywa kukła, którą dziś przynieśliśmy nad rzekę? Marcel, nie wychylaj się. - Nigdy nie zapominała, by mieć oczy dookoła głowy. Dzieciak wyglądał, jakby chciał przeskoczyć barierkę. Daria, czytając jej w myślach, złapała go za kurtkę i pociągnęła do tylnego rzędu. Jazgot zaczął się na nowo.

- Kukła!

- Wiosna!

- Zima!

- Marlena!

- Matylda!

- Zimówa!

- Głupi jesteś, nie Marlena, tylko Marzena!

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy