REKLAMA

Wilcze kobiety

autor: Hanna Greń
wydawnictwo: Replika
wydanie: Poznań
data: 14 stycznia 2020
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 352
ISBN: 978-83-6648103-9

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka ze skrzydełkami  2020.01.14

Wilki zniknęły tak nagle, jakby rozwiały się w powietrzu, i gdyby nie ślady łap, wyraźnie widoczne na gładkiej powierzchni śniegu, gotowa by uznać ich widok za halucynację.

Komisarz Daniel Laszczak i komisarz Roman Then pracują nad zdekonspirowaniem przestępczej grupy działającej w Bielsku-Białej. Jej szef czeka już w areszcie na rozprawę, jednak dowody, które policjanci zebrali przeciwko niemu, mogą się okazać niewystarczające. Tym bardziej teraz, kiedy jeden z ich głównych świadków został brutalnie zamordowany, a drugi - Una, była kochanka gangstera - zniknął. Co więcej, wszystkie ślady wskazują, że to właśnie Una zamieszana jest w morderstwo - miała motyw oraz okazję do zemsty, kto by z niej nie skorzystał? W dodatku w Wiśle policjanci trafiają na ciało kolejnej ofiary, która przed śmiercią była bestialsko torturowana. Czy zimna, ukrywająca emocje Una naprawdę jest aż tak bezwzględna, aby jeden po drugim pozbywać się tych, którzy jej zagrażają?

Kolejny tom kryminalnego cyklu W Trójkącie Beskidzkim!

Fragment

Prolog

Wrzesień 2014, Bielsko-Biała

Dyżurny oficer nie przejawiał specjalnego zainteresowania. Widzia­ła po wyrazie twarzy, że traktuje jej słowa jako próbę odegrania się na kochanku, a ją samą postrzega jako żądną zemsty harpię. Wszak sama przyznała, że Adrian Sieradzki nie użył wobec niej przemocy. Ani teraz, ani nigdy wcześniej. Przeczucia? Przewidywanie zagro­żenia? Z przeczuciami to raczej do wróżki, nie na policję!

Jak miała w kilku słowach przedstawić swoją skomplikowaną sytuację, wytłumaczyć, dlaczego się boi? Stała bezradna, gorączko­wo szukając jakichś argumentów mogących przekonać policjanta, że sprawa jest poważna. Na próżno, w głowie miała pustkę.

- Niech pani wraca do domu - poradził znużonym głosem funkcjonariusz. - Ukochany już tam pewnie czeka z kwiatami na przeprosiny...

- Sieradzki nie jest moim ukochanym!

Jeszcze nie przebrzmiało echo jej krzyku, gdy ktoś podszedł i chwycił ją za ramię. Była całkiem pewna, że to z powodu nie­zbyt stosownego zachowania. Odwróciła się, żeby przeprosić, i tuż obok ujrzała wysokiego mężczyznę w cywilnym ubraniu. Ze smagłej, przystojnej twarzy spoglądały na nią uważnie czarne oczy. Już chciała się odezwać, gdy nieznajomy zrobił to pierwszy, skłaniając lekko głowę.

- Podkomisarz Daniel Laszczak. Idziemy. - I poprowadził ją w głąb budynku.

Szła za nim bezwolnie, nie zastanawiając się, po co właściwie czarnowłosy policjant ją gdzieś zabiera. Ważne było tylko to, że wreszcie ktoś się zainteresował, że będzie mogła opowiedzieć...

Weszli do pustego, niezbyt dużego pokoju, mieszczącego szafę, regał wypełniony segregatorami i trzy biurka. Pierwsze, wsunię­te w kąt pokoju, było tak zawalone papierami, że wyglądało na składowisko makulatury i kontrastowało z drugim, sprawiającym wrażenie nieużywanego, stał na nim bowiem jedynie wyłączony monitor. Na trzecim leżały jakieś dokumenty, a w rogu ustawiono monitor migoczący obrazami wygaszacza ekranu. Szklanka do po­łowy wypełniona kawą, stojąca częściowo na długopisie i mocno pochylona, swoją pozycją zaprzeczała istnieniu praw grawitacji.

Laszczak przestawił szklankę, usiadł i zwrócił spojrzenie czar­nych oczu na stojącą przy drzwiach dziewczynę.

- Proszę usiąść. - Wskazał krzesło przy pustym biurku. - Na początek chciałbym się upewnić. Czy mówiąc o Sieradzkim, mia­ła pani na myśli Adriana Sieradzkiego, znanego też jako Pastor?

Potwierdziła, a wtedy zadał pytanie, którego się nie spodziewała:

- Dlaczego zgodziła się pani grać rolę przykrywki?

Tak ją zaskoczył, że nie zdążyła przywołać na twarz maski, za którą przez ostatnie trzy lata skutecznie ukrywała wszelkie emocje. Już samo to świadczyło o kresie wytrzymałości. Miała nerwy w strzępach.

Podkomisarz uśmiechnął się przyjaźnie.

- Może pani śmiało odpowiedzieć, na razie rozmawiamy nie­oficjalnie. Nie nagrywam tej rozmowy, a pani nie jest moim więź­niem. Może pani w każdej chwili wyjść, choć wolałbym, żeby tak się nie stało. Zacznijmy od tego, jak dostała się pani w łapy Sieradzkiego, dobrze?

W miarę jak opowiadała, twarz policjanta pochmurniała coraz bardziej. W pewnej chwili przeprosił i wyszedł z pokoju. Widocz­nie chciał z kimś porozmawiać przez telefon bez świadków, gdyż wchodząc z powrotem, chował do kieszeni komórkę.

Zamiast znów usiąść przy biurku, włączył czajnik, po czym przygotował trzy szklanki. Do dwóch wsypał kawę, przy trzeciej się zawahał.

- Woli pani sypaną czy rozpuszczalną? A może herbatę?

Poprosiła o sypaną, a potem obserwowała krzątającego się pod­komisarza. Odniosła wrażenie, że na coś lub kogoś czeka, i wkrótce okazało się, iż miała rację. Do pokoju wszedł mężczyzna w cywil­nym ubraniu, nieco niższy od Laszczaka, o trochę zbyt długich włosach w kolorze ciemnej miedzi.

- Podkomisarz Roman Then - przedstawił go Laszczak. - My­ślę, że także powinien usłyszeć, co ma pani do powiedzenia.

Wskazał koledze stojące w rogu krzesło. Then dosunął je do biurka, usiadł, upił łyk kawy, potem cicho zaklął.

- Gorące, niech to cholera. O co chodzi? Streszczaj się, Wo­lverine, bo czasu nie mam.

- Radzę ci go znaleźć. To jest pani Unisława Sarat, o której nie­dawno opowiadałem podczas spotkania z tą policjantką z Cieszyna. Dziewczyna Pastora - wyjaśnił, widząc, że kolega dalej nie rozumie.

Then przyjrzał się Unie uważnie.

- Mówiłeś, że nie ma co liczyć na jej pomoc - wytknął z pre­tensją w głosie.

Una miała już serdecznie dość traktowania jej jak elementu wyposażenia pokoju. Siedzenia na komendzie również, nic bo­wiem nie wskazywało, by policjanci zajęli się jej sprawą jeszcze w tym stuleciu.

- Postanowiłam dokonać pewnych zmian w moim życiu i za­częłam od przyjścia tutaj. Rozumiem jednak, że nie zamierza mi pan pomóc? - zwróciła się do Laszczaka.

- Wręcz przeciwnie. Mam zamiar zrobić dla pani naprawdę wiele, ale niestety musi to być transakcja wiązana. Pomogę... pomożemy - poprawił się natychmiast - a w zamian za to pani pomoże nam. To co, umowa stoi?

Laszczak znów uśmiechnął się przyjaźnie, lecz tym razem nie odpowiedziała tym samym. Dopiero co wyplątała się z jednej umo­wy, a nawet nie to, że wyplątała. Po prostu zerwała ją, nie bacząc na konsekwencje. W czym ta kolejna miałaby być lepsza?

- Do czego jestem wam potrzebna?

- Do udupienia Sieradzkiego! To znaczy... - Zmieszał się lekko i przeprosił za niezbyt parlamentarne wyrażenie.

Spojrzała najpierw na jednego, potem na drugiego podkomisarza. Obaj mieli jednakowo zawzięte miny, a w oczach wyraz niezłom­nego postanowienia. To pomogło jej w podjęciu własnej decyzji.

Opowiadała długo. Przerywali jej często, dopominając się o szczegóły, żądając konkretów. Głośne burczenie w brzuchu za­wstydziło Unę, lecz dzięki niemu policjanci uświadomili sobie upływ czasu oraz to, że sami też są głodni. Żeby nie tracić cennych minut na wyjście do restauracji, Laszczak zamówił pizzę, a gdy zostały z niej tylko okruszki, wrócił do zadawania pytań. Dla ułatwienia nagrywali zamiast protokołować i Una musiała często powtarzać jakiś fragment, ich zdaniem za cicho wypowiedziany.

Nastał wieczór. Była już zmęczona siedzeniem na niewygod­nym krześle, w ustach miała niesmak od zbyt wielu wypalonych papierosów, a w głowie pojawił się zamęt. Chronologia zdarzeń zaczęła się mieszać, coraz częściej dziewczyna musiała wprowadzać poprawki do poprzednich zeznań.

Laszczak wreszcie to dostrzegł i przerwał w połowie następ­nego pytania.

- Na dzisiaj wystarczy. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, a pani Sarat za chwilę uśnie na siedząco. Wrócimy do rozmowy jutro.

Then wstał, przeciągnął się, aż zatrzeszczały stawy, i z aprobatą pokiwał głową.

- Czekaliśmy tyle czasu, żeby udupić tego skurwysyna, to możemy poczekać jeszcze trochę. - Spojrzał na Unę ze skruchą. - Przepraszam najmocniej, tak mi się wymsknęło.

Nie miała siły nawet się uśmiechnąć. Wstając, musiała przy­trzymać się biurka, bo nagle zawirowało jej w głowie. Laszczak spojrzał na nią z niepokojem.

- Źle się pani czuje?

- Nie, nie... To tylko zawrót głowy, za długo siedziałam bez ruchu - zlekceważyła problem. - Mogę już sobie pójść?

- A gdzie chce pani iść? Myślałem, że mamy umowę!

Zanim zdążyła odpowiedzieć, Then cofnął się od drzwi.

- Masz zamiar umieścić ją na dołku? Nie podoba mi się ten pomysł, lepiej, żeby nikt nie wiedział, gdzie jest.

- Zabieram ją do siebie. Tam będzie bezpieczna. Nie zgodziła się na ochronę policyjną - wyjaśnił koledze Daniel.

Mężczyźni znowu rozmawiali o niej, jakby była nieobecna, potem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Widząc to, Una poczuła ogarniający ją chłód i niewiele myśląc, ruszyła ku wyj­ściu. Byle dalej od nich! Zrobiła zaledwie parę kroków, gdy Then zastawił jej drogę.

- Niech się pani nie wygłupia - powiedział cicho, nie próbując jej dotknąć. - Chce pani znowu wpaść w łapy tego gnoja? Myśli pani, że on to daruje?

- Nie musi się pani niczego obawiać. Mieszkam z narzeczoną - tłumaczył Laszczak z telefonem przy uchu. Chwilę później jego zmęczona, posępna twarz rozjaśniła się w uśmiechu. - Cześć, wła­mywaczko. Jesteś w domu? - Słuchał uważnie, wreszcie ponownie się odezwał, tym razem z lekką pretensją: - Tamaro, przecież już o tym rozmawialiśmy. Nie powinnaś tyle czasu spędzać w warsz­tacie. Niepotrzebnie tak harujesz. Lepiej idź do domu i przygotuj pokój na górze. Przez jakiś czas będziemy mieli gościa.

Słuchając tych słów, Una pozbyła się strachu. Pojechała z Lasz­czakiem również dlatego, że nie miała dokąd pójść; nie pomyślała wcześniej o żadnej kryjówce.

Po przyjeździe na miejsce podkomisarz beztrosko oddał ją w rę­ce narzeczonej, wysokiej dziewczyny o pięknych ciemnobrązowych włosach i wesołych orzechowych oczach, sam zaś zamknął się w drugim pokoju, żeby w spokoju uzgodnić z Thenem strategię.

Wyglądało na to, że Tamara w ogóle nie przejęła się ani tą niespodziewaną wizytą, ani pozostawieniem Uny pod jej opieką. Stwierdziwszy, że gość potrzebuje chwili relaksu, natychmiast za­rządziła gorącą kąpiel. Nalała wodę do wanny, wrzuciwszy naj­pierw sól kąpielową i pięć aspiryn, a zanim dziewczyna wyszła z łazienki, zdążyła przygotować kolację. I wszystko to bez zada­wania pytań, bez pretensji o zdezorganizowanie wieczoru, bez fochów i gniewnych spojrzeń.

- Czemu miałabym się złościć? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Uny, która w końcu nie wytrzymała, zbyt ciekawa przy­czyn takiego zachowania. - Skoro Daniel uważa, że tak trzeba, to trzeba. Jest policjantem, więc na takich sprawach zna się lepiej ode mnie. Zresztą ja też niedawno potrzebowałam schronienia i udzielono mi go bez wahania. Teraz mam okazję się odwdzięczyć.

- Przecież to nie ja pani pomogłam! - zawołała zdumiona tym stwierdzeniem dziewczyna. Nie przywykła do bezinteresownej życzliwości; w jej dotychczasowym świecie za wszystko trzeba było płacić.

- Przy okazji pomożesz komuś innemu i w ten sposób wy­równasz dług. - Tamara beztrosko machnęła ręką. - I nie mów do mnie pani, jesteśmy chyba w tym samym wieku. Siadaj i jedz, a potem do spania, bo, jak znam życie, Daniel zwlecze cię z łóżka bladym świtem. Strasznie się napalił na tę twoją historię, najchęt­niej nie pozwoliłby ci spać, tylko kazał mówić przez całą noc. No i czego masz smutną minę?

Una poczuła dłoń gładzącą ją po włosach, posłyszała zapewnie­nie Tamary, że na pewno wszystko się ułoży, skoro Daniel wziął sprawy w swoje ręce, i rozpłakała się po raz pierwszy od trzech lat.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Zapraszamy na zakupy

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

City Break
City Break

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe