W sieci uczuć
| autor: | Agnieszka Lewandowska-Kąkol |
| wydawnictwo: | Replika |
| wydanie: | Poznań |
| zapowiedź: | 20 stycznia 2026 |
| forma: | książka, okładka miękka |
| wymiary: | 145 × 205 mm |
| liczba stron: | 336 |
| ISBN: | 978-83-6856070-1 |
Historia trzech sióstr dorastających w przedwojennym Wilnie, których szczęśliwą młodość i beztroskie życie przerwała wojenna zawierucha, areszt ojca i zsyłka w głąb ZSRR. W Kazachstanie ich drogi się rozchodzą. Odtąd muszą mierzyć się z wieloma przeciwnościami losu w pojedynkę. Najstarsza Barbara zakochuje się w Rosjaninie i zostaje w Związku Radzieckim. Alicja, po długiej podróży pełnej dramatycznych wydarzeń, trafia do afrykańskiej Rodezji, gdzie pracuje na rzecz tamtejszej społeczności. Najmłodszej siostrze, Joannie, udaje się ostatecznie dotrzeć do Kanady, gdzie robi karierę w medycynie.
Po latach ktoś da im nadzieję na spotkanie z niewidzianym od dawna i uważanym za zmarłego ojcem. Czy uda im się z nim zobaczyć i ponownie scalić rodzinę?
Basia kochała Jurija pierwszą, wielką i jedyną miłością. Innej, wcześniej ani później, nie zaznała. Niepozorny, niewysoki, ot, taki przeciętny mężczyzna, starszy od niej o dwadzieścia kilka lat. Uratował ją, gdy groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Oskarżona o kradzież dwóch kromek chleba, których nie tylko nie wzięła, ale nawet nie widziała, nie miała szans na jakąkolwiek obronę. Nikt nie widział jej domniemanego czynu, ale ktoś - podejrzewała kto - wskazał na nią i to wystarczyło. W zesłańczych warunkach chleb stanowił skarb nieporównywalny z niczym innym, więc i prawa własności do niego przestrzegano niezwykle surowo. Jurij skłamał dla niej, mimo że oprócz jej słów nie miał żadnego dowodu jej niewinności. Spojrzawszy w jej szare, zmrożone strachem oczy, stanowczo oświadczył, że w czasie, kiedy kradzieży dokonano, Barbara była z nim. Wdzięczność - ogromna, zważywszy na możliwe konsekwencje - sprawiła, że zaczęli się spotykać.
W oczach dziewczyny Jurij jawił się jako dobry, zrównoważony, mówiący pięknym, aksamitnym barytonem człowiek. A to, co nim przekazywał, jeszcze bardziej ją pociągało - recytował bowiem swoje wiersze, z czasem pisane specjalnie dla niej. Ach, jakaż to była niezwykła poezja, nieporównywalna z żadną inną! Basia od dziecka lubiła wiersze. Zaczytywała się głównie w liryce romantyków: Goethego, Byrona, Słowackiego. Najmniej lubiła Mickiewicza, którego utwory chyba w za dużej dawce serwowano im w szkole. Często zatapiała się w tych urojonych krainach, zapominając o realnym świecie. Z radością karmiła się wyszukanym, na swój sposób pięknym, ale i hermetycznym językiem, i przenosiła niektóre jego frazy do mowy potocznej. Niekiedy siostry śmiały się z jej górnolotnych wyrażeń, które jej odpowiadały bardziej niż skrótowość i szorstkość codziennego języka. Wiersze Jurija były diametralnie różne od tych, do których przywykła, lecz i tak nią zawładnęły. Pozbawione patosu i mnogości przymiotników, czasem lakoniczne. Oszczędność słów sprawiała, że każde miało wagę całego wersu, a niekiedy nawet strofy. Tok myślenia prezentowany w tych wierszach był Basi tak bliski, jakby to ona przekładała własne refleksje na język poezji. Diagnoza zjawisk trafiała według niej w sedno, a muzyczność fraz dodawała spostrzeżeniom powabu. Była pewna, że gdyby Jurij urodził się w innym miejscu na świecie, dawno już doceniono by jego talent. W karnym łagrze w Kazachstanie odbywał pięcioletni wyrok za dezercję, a raczej za niestawienie się do służby w Armii Czerwonej. Był pacyfistą, nie zamierzał walczyć po żadnej ze stron, zasilać żadnego wojska, w niczyim imieniu, choć Rosję kochał szczerze i uważał się za patriotę.
Nieraz na zesłaniu zastanawiały się, jeszcze we czwórkę, czy gdyby zaczęły się ukrywać po aresztowaniu ojca, nie zostałyby wywiezione. Barbara podchodziła do tego problemu inaczej niż matka i siostry. Przecież gdyby ich nie wywieziono, nie poznałaby Jurija, w którym po bliższym poznaniu zakochała się bez pamięci. Swój przypadek odczytywała jako szczęście w nieszczęściu.
Kiedy po trzytygodniowej podróży wysiadły z pociągu, z dużym trudem utrzymywały się na nogach. Zadbano jednak, by przyzwyczaiły się do stąpania po sowieckiej ziemi - dwie doby przetrzymano wszystkich zesłańców w jednym miejscu. Marzec na tamtych terenach to jeszcze pełnia zimy - wszędzie zalegały połacie śniegu, zaspy sięgające po pas i do tego mróz, który szczególnie na początku utrudniał oddychanie. Aż dziw, że większość zesłańców przetrwała te czterdzieści osiem godzin. Zmarło tylko troje malutkich dzieci i chorująca od początku podróży staruszka. Dalszą drogę ich czwórka pokonała dwukołowym wozem, zwanym przez tubylców arbą, ciągniętym przez dwa woły.
Niskie baraki porozrzucane były wśród stepowych roślin, bez dróg, ulic, ot, tak jakby ktoś z wysoka rzucił na ziemię dwadzieścia klocków i te upadły w zupełnie przypadkowych miejscach. W ich wnętrzach, śmierdzących odchodami zwierząt - wcześniej trzymano tam świnie - nie było łóżek ani jakichkolwiek sprzętów uznawanych za wyposażenie mieszkania dla ludzi. Żeby zrobić legowiska, trzeba było pójść w pole i nazrywać suchej trawy. W całej osadzie znajdowała się tylko jedna studnia, oddalona od niektórych baraków nawet o pół kilometra. Wokół, w promieniu pięciu kilometrów, rozciągały się kołchozowe pola, na których pracowała duża część zesłańców. Po zakończeniu zbiorów przeszło połowę plonów przekazywano do magazynów rządowych, a resztę rozdzielano wśród robotników według liczby przepracowanych ,,truda dni". Pieniężną rekompensatę za pracę, jeżeli w ogóle można było o niej mówić, wypłacano z dużym opóźnieniem.
Na kołchozową społeczność składały się trzy grupy narodowościowe. Najliczniejszą stanowili Ukraińcy przesiedleni tam w latach przedwojennych. Byli oni grupą uprzywilejowaną, sprawowali kierownicze stanowiska i podejmowali wszelkie decyzje. Tak jak Ukraińcy byli wrogo nastawieni do Polaków, tak ich z kolei zdecydowanie nie lubili tubylcy, przeważnie przedstawiciele ludów mongolskich, przyjaźnie odnoszący się do polskich zesłańców, z których większość została tam wywieziona na początku wojny z okolic Lwowa i Wilna.
W baraku sąsiadującym z tym, które zajęły we czwórkę, leżało kilkanaście skrajnie wychudzonych kobiet, nazywanych monaszkami. Były to prawosławne zakonnice, które odmówiły chodzenia do pracy, a czas spędzały na modlitwie. Wedle zasady tam obowiązującej - nie pracujesz, to nie jesz - otrzymywały minimalne racje żywnościowe: trochę wody i kawałek chleba na cały dzień. Nieugięte w swoich przekonaniach i postanowieniach, zmarły w głodowych męczarniach w kilka dni od przyjazdu rodziny Basi.
Jedna linia telefoniczna, łącząca kołchozowy urząd z najbliższym miasteczkiem i kilka traktorów - to wszystkie osiągnięcia cywilizacyjne tego miejsca, w którym przyszło przeżyć rodzinie Basi półtora roku. A w zasadzie trzem siostrom, gdyż ich matka nie doczekała trzydziestego lipca 1941 roku, kiedy to zawarto układ Sikorski-Majski. Gdy kilka dni po tym zdarzeniu siedziały w ziemiance, zmęczone zaraz po powrocie z pracy, jak burza wpadła do nich jedna z towarzyszek niedoli ze wspaniałą, tak niespodziewaną, że w jej prawdziwość trudno było uwierzyć, wiadomością.
- Słuchajcie, słuchajcie, można zapisywać się na wyjazd! Jesteśmy wolni!
Joasia, najmłodsza i najżywiej reagująca, skoczyła na nogi i zaczęła tańczyć lekko i radośnie - zdawać by się mogło, że całe jej zmęczenie zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wkrótce dołączyła do niej Ala, która od dawna, ale tylko w snach, marzyła o opuszczeniu tego miejsca i wymazaniu tego czasu ze wspomnień. Nie miała jednak nadziei, że to pierwsze może nastąpić tak szybko, a drugie jest możliwe do spełnienia. Siostry zaczęły wirować w szaleńczym tempie, zapraszając do tańca Basię.
- Baśka, no co ty, nie cieszysz się?
- Chodź do nas, dawno nie było takiego powodu do radości. Wreszcie rozpoczniemy nowe, normalne życie!
Barbara wstała, chciała coś powiedzieć, ale... rozpłakała się. Tancerki na moment zamarły. Potem zaczęły ją pocieszać i jednocześnie delikatnie wypytywać, co jej jest.
- Wiecie, już dawno chciałam o tym z wami porozmawiać, ale nikt nie wiedział, czy kiedykolwiek nas stąd wypuszczą i co z nami będzie... Dlatego wciąż odkładałam to na później, nie chcąc siebie i was przedwcześnie denerwować.
- Zawtra, zawtra, nie siewodnia - zażartowała Joasia.
- No tak, właśnie tak było. Teraz jednak już nie mogę tego odwlekać, chociaż tak mi z tego powodu ciężko na duszy, że... Eh, muszę wam to w końcu wyjawić...
- Ojej, aż się boję. - Joanna zrobiła płaczliwą minę.
- Otóż... - Siostry wpatrywały się w Barbarę, jakby za chwilę miały paść słowa zmieniające bieg historii. - Otóż... zakochałam się.
- Hura, hura! - wykrzyknęły obie.
- Czym się martwisz? To podobno bardzo przyjemny stan. Wszystko, co złe, znika, jest się stale w dobrym humorze i świat widzi się w różowych kolorach... tak czytałam w jednej powieści - stwierdziła bardzo poważnie Alicja. - Też bym tak chciała.
- Tak, to stan jedyny w swoim rodzaju, też dotąd tylko czytałam o tym w książkach. Ale problem jest taki, że zakochałam się w Rosjaninie.
Ciszę, która zaległa w ziemiance, przerywał tylko szelest drzew szumiących na zewnątrz.
- Baśka, czyś ty zwariowała? Zakochać się we wrogu? Takim najgorszym wrogu, który zabrał nam rodziców? - Joanna była oburzona.
- No z tatą to nie wiadomo - wtrąciła Alicja. - Mama wciąż powtarzała, że czuje, że Władek żyje. Ale chyba nie w Juriju, bo tylko on przychodzi mi do głowy, chyba nie w nim...? - Zawiesiła głos.
- Właśnie w nim - odpowiedziała Barbara w taki sposób, że wyczuwało się, jak jej melancholijny nastrój, wypływający z wewnętrznego rozdarcia i zmęczenia koniecznością podjęcia decyzji, przemienia się w bojowego ducha. Tak jakby w tym momencie podjęła ostateczną decyzję, a co za tym szło, postanowiła bronić nie tylko swojego wyboru, lecz i ukochanego.
- Przecież on mógłby być twoim ojcem. Jest taki stary... za stary dla ciebie. - Ala mówiła tak, jakby tłumaczyła nie starszej od siebie siostrze, ale małemu dziecku.
- I do tego łysy, pękaty, ślamazarny i wciąż milczący, i...
- Aśka, przestań, wystarczy!
- Dziewczyny, jesteście młodsze i niczego nie rozumiecie - stwierdziła Barbara. - Po prostu go kocham, i tylko to się liczy.
- A on ciebie? - spytała podejrzliwie Alicja.
- On... on mnie chyba też.
- Jak to ,,chyba"? Nie powiedział ci tego?
- Jeszcze nie, ale ja to czuję.
- Oj, Baśka, czuć to można smród, jak się idzie za wojskiem. - Joasia zrobiła rozbawioną minę.
- No dobrze. - Alicja postanowiła ukrócić dyskusję. - Ty go kochasz, on ciebie może też, ale nic z tego nie wynika. Możecie przecież wyjechać stąd razem.
- O to chodzi, że nie. Jurij jeszcze przez pół roku musi przebywać w łagrze i chce, żebym tu została i na niego czekała, a potem razem pojedziemy do Stalingradu. On właśnie stamtąd pochodzi i tam mieszka jego matka. Już do niej o mnie napisał.
- I zamieszkacie w Stalingradzie? - Alicja zrobiła wielkie oczy. - A dlaczego nie w Polsce?
- Jurij kocha Rosję i nigdy nie zamierza jej opuścić.
- Kocha Rosję, a ta Rosja wsadziła go do obozu...
- On mówi, że nie istnieje nic, czego nie warto by było poświęcić dla ojczyzny.
- A ty? Czy ty nie kochasz Polski? Masz ją opuszczać, bo on tego chce, bo on kocha Rosję?
- Dziewczyny, gdyby nie Jurij, być może jeszcze długo siedziałabym w jakimś łagrze, a może nawet jakaś gorsza kara by mnie spotkała. Będę mu wdzięczna do końca życia. A poza tym... Och, żebyście wiedziały, jakie on wiersze pisze! I w dodatku czyta je głosem, który przypomina mi naszego tatę.
- Takiego głosu nikt nie ma - wtrąciła Joanna.
- Oczywiście chciałabym z wami wyjechać, ale nie mogę, całe życie miałabym wyrzuty sumienia.
- A nie będziesz miała wyrzutów, że opuszczasz nas i swój kraj? - Joanna nadal nie potrafiła zrozumieć siostry. - Wiesz co, to ja będę miała wyrzuty sumienia, bo mama przed samą śmiercią nie tylko prosiła, żebyśmy trzymały się razem i sobie wzajemnie pomagały, ale martwiła się szczególnie o ciebie. Patrzyła wtedy na mnie i błagała, żebyśmy opiekowały się tobą, oderwaną od życia marzycielką. Jak to będzie możliwe, jeśli będziemy żyły w różnych krajach? Korespondencyjnie? Teraz liczy się dla ciebie tylko Jurij, a my już nie? Ciekawe, co by na to powiedział tata...
Barbara wyjęła chustkę do nosa, obróciła się na pięcie i wybiegła z ziemianki.
Na sąsiedniej półce
-
[ książka, e-book ]Krzywdy przeszłościAgnieszka Lewandowska-Kąkol
-
[ książka, e-book ]Rodzinne fatumAgnieszka Lewandowska-Kąkol
-
[ książka, e-book ]Na końcu czeka miłośćAgnieszka Lewandowska-Kąkol
-
[ e-book ]Na skraju piekła. Opowiadania i reportaże z KresówAgnieszka Lewandowska-Kąkol
-
[ e-book ]Dźwięki, szepty, zgrzytyAgnieszka Lewandowska-Kąkol
-
[ e-book ]Siostry. Kresy. Zsyłka. Wielki światAgnieszka Lewandowska-Kąkol
-
[ e-book ]NiezłomnaAgnieszka Lewandowska-Kąkol
-
nowość[ książka ]Oszaleję, Julio!N.Lua Anna
-
nowość[ książka ]Słodkie pomarańcze Cypru. Tom IAndrzej Wiktor Urbańczyk
-
nowość[ książka, audiobook, e-book ]Gry zstępneKatarzyna Ryrych
-
nowość[ e-book ]Koreańska nuta miłościKatarzyna Grabowska
-
nowość[ książka ]Bałtyk w ogniuSebastian Konowoł
LINKI SPONSOROWANE
















































