Rodzinne fatum
autor: | Agnieszka Lewandowska-Kąkol |
wydawnictwo: | Replika |
wydanie: | Poznań |
data: | 30 lipca 2024 |
forma: | książka, okładka miękka |
wymiary: | 145 × 205 mm |
liczba stron: | 304 |
ISBN: | 978-83-6813507-7 |
Lipiec, rok 1943
Anna i Eugeniusz zostają wywiezieni na roboty do Niemiec, gdzie zostają rozdzieleni na zawsze. On trafia do obozu, ona do fabryki granatów. Wkrótce Anna odkrywa, że jest w ciąży. Rodzi chłopca, któremu nadaje imię po ojcu. Poważna choroba niemowlęcia sprawia, że zostaje zmuszona oddać je do szpitala, skąd niedługo potem dostaje wiadomość o jego śmierci. Po wojnie Anna wraca do kraju, gdzie po raz kolejny wychodzi za mąż i nieoczekiwanie dla siebie samej zachodzi w ciążę i rodzi córkę.
25 lat później w Łodzi, Emil, wracając z pracy samochodem, potrąca kobietę. Mimo że winną była piesza, ma wyrzuty sumienia. Często odwiedza Ewę w szpitalu i opiekuje się nią po jej powrocie do domu. Między nimi rodzi się uczucie. Spokój zakochanych burzy spotkanie Emila z przyszłą teściową.
Nigdy nie przypuszczała, że potrafi tak szybko biec. Był upalny lipiec 1943 roku. W czeluściach głębokiej nocy obudziły ją nawoływania i krzyki. Zerwała się z łóżka i od razu poczuła, że powietrze jest nienaturalnie ciężkie, jakby wypełnione czymś dziwnym, sztucznym, czymś, co zdecydowanie do oddychania nie służy, a temperatura w chacie znacznie przewyższa nawet tę z najgorętszych godzin dnia. Na koszulę nocną narzuciła tylko szlafrok i wybiegła na zewnątrz. Wtedy wszystko stało się jasne.
Wieś, jak sięgnąć okiem, płonęła. Ludzie w panice biegali w różne strony, szukając miejsca, gdzie ściana ognia ma najkrótszy zasięg. Od wschodniej granicy osady dobiegał największy tumult, co mogło oznaczać - przynajmniej takie wyobrażenie powstało w umyśle Anny - że tam ustawili się banderowcy wyłapujący tych, którzy chcieli ujść z życiem z osady błyskawicznie pochłanianej przez ogień. Spojrzała za siebie. Gienek stał tuż za nią, równie zaspany i oniemiały jak ona jeszcze chwilę wcześniej, bo teraz była już na tyle rozbudzona, by móc podejmować racjonalne decyzje. Ruszyła więc w stronę lasu, który, jak wielu innym mieszkańcom wsi, wydał się jej jedynym miejscem, gdzie najprawdopodobniej można było znaleźć ratunek. Nie widziała skąd, ale raczej gdzieś z oddali, padały za nimi strzały, niektóre musiały być celne, bo gdy spojrzała przez ramię do tyłu, ujrzała drogę usianą leżącymi na ziemi ludźmi. Niektórzy poruszali się, krzyczeli, jęczeli, a więc jeszcze żyli, spokój innych oznaczał, że przeszli już na drugą stronę istnienia. Wciąż jednak wielu, tak jak oni, gnało przed siebie. Na karku czuła oddech męża, a na czole pęd stawiającego opór powietrza, w które wdzierała się biegnąc uparcie przed siebie. Czasem musiała ominąć leżące ciało albo przez jakieś przeskoczyć. W pewnej chwili poczuła, że jedna jej stopa zanurzyła się w jakiejś cieczy. Nie mogła tracić czasu na sprawdzenie, co to było, ale potem okazało się, że musiała to być kałuża krwi, bo palce i pięta były czerwone.
Udało się. Wpadli do lasu. Teraz musieli przedzierać się przez zwarte kolczaste krzewy. Gdy dobiegli wreszcie do bagien, schowali się w gęstych, okalających je zaroślach. Uciekinierów było wielu, mimo to zapadła niemal idealna cisza, którą od czasu do czasu zakłócały nawoływania prześladowców. Byli jeszcze stosunkowo daleko, ale echo sprawiało, że Annie wydawało się inaczej. Bała się, iż usłyszą odgłos walącego w jej piersi serca. Raptem, tuż obok nich, rozległ się płacz dziecka. Wiedziała czyjego. Wszyscy się tu przecież znali. Biegnąc, Anna widziała leżącą na drodze jego martwą matkę. Przerażony ojciec starał się teraz synka uciszyć. Zdawał sobie sprawę, że płacz malucha zagraża wszystkim ukrywającym się wokół, nic jednak nie było w stanie ukoić lęku malca. Wtedy zdesperowany mężczyzna chwycił synka obydwoma rękoma i głową zanurzył w bagnie. Zapanowała cisza. Anna zaczęła się trząść, pomyślała, że ona nie byłaby zdolna do podjęcia takiej decyzji, choć z racjonalnego punktu widzenia wiedziała, że była ona słuszna. Jedno życie za życie kilkudziesięciu osób to niewielka cena. Nie miała wątpliwości, że gdyby płacz dziecka usłyszeli oprawcy, zginęliby wszyscy uciekinierzy. Ale to przecież było jego dziecko! ,,Nie, ja bym nie mogła tak postąpić, chyba żadna matka tak by nie postąpiła? Ojciec. Może z jego punktu widzenia sytuacja wyglądała inaczej?".
Po chwili umilkły nawoływania bandytów. Widać zrezygnowali z dalszych poszukiwań. Ścigani w kryjówce doczekali do rana, a gdy się rozwidniło, ruszyli w dalszą drogę.
Wyszli z drugiej strony lasu i podążali teraz uliczką niewielkiej, przylegającej do niego miejscowości. Nie tworzyli zwartej grupy, lecz rozciągnęli się na sporej przestrzeni, przemieszczając się po kilka osób, przeważnie rodzinami. Te najliczniejsze jednak tu nie dotarły, gdyż dzieci nie wytrzymywały tempa ucieczki, a pozostając w tyle, szybko stawały się ofiarami prześladowców.
Szli teraz wolniej i spokojniej, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń, mając nadzieję, że wydostanie się spod topora ukraińskich nacjonalistów było najgorszym przeżyciem, że teraz już nic tak złego ich nie spotka. Gienek, wybiegając z domu, pochwycił kawałek chleba leżącego od kolacji na kuchennym stole, więc teraz podzielili go na pół i z apetytem zjedli. Nagle, tuż przed pierwszymi uciekinierami pojawili się uzbrojeni funkcjonariusze. Anna spojrzała do tyłu, mając nadzieję na ucieczkę w tamtą stronę, ale i tam powstała taka sama blokada. Byli otoczeni ze wszystkich stron, tym razem przez wycofujących się ze wschodnich terenów Niemców, którzy na koniec starali się zapewnić swemu krajowi darmową siłę roboczą. Nie patyczkując się, nie szczędząc przekleństw, popchnięć i silnych razów, pognali ich w kierunku pobliskiego dworca kolejowego i załadowali wszystkich do wagonów towarowych.
Podróż trwała ponad trzy tygodnie. Przejechali w poprzek całą Polskę i dotarli do kraju najeźdźców, pokonując blisko tysiąc trzysta kilometrów. Podczas tej podróży wielokrotnie pociąg zatrzymywał się, a oni zapędzani byli do lasu, gdzie spędzali długie godziny w oczekiwaniu na dalszą jazdę. Dostawali minimalne racje żywnościowe, takie zaledwie, które pozwalały utrzymać ich przy życiu, dosłownie na granicy wegetacji. Nie tylko Anna i Eugeniusz uciekli z pogromu w nocnej bieliźnie, wyglądali więc teraz jak jacyś przebierańcy. W trzecim tygodniu Anna z braku odpowiedniego wyżywienia - tak przynajmniej myślała - do tego stopnia osłabła, że mąż musiał pomagać jej przy wsiadaniu do wagonu, co odbywało się średnio dwa razy dziennie. Ostatecznie wyrzucono ich z pociągu we Frankfurcie nad Menem.
Na sąsiedniej półce
-
[ książka, e-book ]Na końcu czeka miłośćAgnieszka Lewandowska-Kąkol
-
[ e-book ]Na skraju piekła. Opowiadania i reportaże z KresówAgnieszka Lewandowska-Kąkol
-
[ e-book ]Dźwięki, szepty, zgrzytyAgnieszka Lewandowska-Kąkol
-
[ e-book ]Siostry. Kresy. Zsyłka. Wielki światAgnieszka Lewandowska-Kąkol
-
[ e-book ]NiezłomnaAgnieszka Lewandowska-Kąkol
-
[ książka ]Córka powietrza. Seria Córki żywiołówDorota Gąsiorowska
-
[ książka ]Wiatr nadziei. Wydeptane ścieżki tom 2Agnieszka Stec-Kotasińska
-
[ książka ]Patrycja. Dziewczyna znikądAnna Stryjewska
-
[ książka ]W cudzych ogrodachKatarzyna Majewska-Ziemba
-
[ książka ]Nikt nie widział, nikt nie słyszałMałgorzata Warda
-
[ książka ]Mały cudKasia Półtorak
-
[ książka ]Pakiet: Dębowe Uroczysko / Wyzwania Dębowego UroczyskaJoanna Tekieli
LINKI SPONSOROWANE