REKLAMA

Utracone światło

autor: Bożena Gałczyńska-Szurek
wydawnictwo: Replika
kolekcja: Wierzenia i zwyczaje
wydanie: Poznań
data: 13 marca 2024
forma: książka, okładka twarda
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 352
ISBN: 978-83-6786769-6

Inne formy i wydania

książka, okładka twarda  2024.03.13

Rok 1942

Wiosną do niemieckiego obozu zagłady, który naprędce zbudowano w Bełżcu, przybywa pierwszy transport Żydów z Lublina i Lwowa. Rozpoczyna się operacja mająca na celu deportację, zagładę i grabież ich mienia.

Miejsce to, zwane obozem zapomnianym, przez wiele lat po wojnie okryte było niepamięcią.

Rok 2004

Do Zamościa przybywa Amerykanin tropiący oprawców ludności żydowskiej, którzy działali na Roztoczu w czasach okupacji hitlerowskiej. W tym samym czasie ze stypendium w Izraelu wraca Róża Halicka, która informuje rodzinę, o swoich planach małżeńskich. Planom tym są przeciwni rodzice jak i dziadek, skrywający tajemnice związane z okresem okupacji.

Pewnego dnia drogi rodziny Halickich i łowcy niemieckich nazistów krzyżują się, obnażając tajemnice sięgające czasów wojny, które wpłyną na losy Róży i jej narzeczonego.

Utracone światło możemy rozumieć jako utracone życie milionów osób pochodzenia żydowskiego. Jednak Utracone światło może też symbolizować miłość życia głównego bohatera do żydowskiej dziewczyny, której nie mógł poślubić. A, może Utracone światło, to zawiłe i nie do końca zrozumiałe żydowsko - polskie relacje, a może...? Polecam tę powieść ze względu na ciekawą fabułę literacką i rzetelny przekaz na temat tragicznych losów ludności żydowskiej przebywającej na Roztoczu.

Regina Smoter-Grzeszkiewicz

Fragment

Jest w Polsce na skraju roztoczańskich lasów słoneczna polana, miejsce hitlerowskich zbrodni przez lata okryte niepamięcią. Obóz zwany długo zapomnianym, gdzie dusze pomordowanych ludzi nie zaznają nigdy spokoju. Ich danych i ostatnich chwil życia nie sposób odtworzyć, bo bestialstwa okupantów w tej fabryce śmierci nikt nie przeżył. O miejscu zagłady zrównanym z ziemią przez hitlerowców przetrwała jedynie pamięć rozproszona okolicznych mieszkańców. Okruchy wspomnień, z których niewiele można wywnioskować. Mimo wszystko wybudowano w Bełżcu Muzeum i Miejsce Pamięci po to, by choć tę pamięć, jaka jeszcze jest, ocalić. Teraz, wzniesiony na skraju lasu zbiorowy grób, jeden z największych na świecie, budzi wśród zwiedzających grozę. Wielu ludzi wstrząśniętych rozegranym tu dramatem zadaje sobie pytanie, dlaczego doszło do tak straszliwych zbrodni i czy można coś z tym zrobić?

Na szczęście zawsze, nawet po wielu latach, by uczcić pamięć ofiar, można dla nich coś zrobić...

W chwili gdy pomiędzy Jakubem Luksemburgiem i Ewą za­czynała iskrzyć wiele obiecująca znajomość, vis a vis hotelu, w zabytkowej kamienicy, stojącej w miejscu, gdzie do Rynku Wielkiego dochodzi ulica Grodzka, do kolacji szykowała się rodzina Halickich. Lokal, od lat zajmowany przez wybitnego polskiego naukowca i jego bliskich, był ogromny. Familia cie­sząca się powszechnym szacunkiem i sympatią zamościan urządziła go w stylu loftowym. Przedstawiciele miejscowej elity mieszkali doprawdy nietuzinkowo, nawet jak na klasyczne miejscowe standardy. Otwarta przestrzeń sufitu z odsłoniętymi belkami stropowymi, ceglane ściany i oryginalne oświetlenie, typowe dla wnętrz industrialnych, zazwyczaj zaskakiwało go­ści. I choć taka aranżacja mieszkania powinna trochę wiać chłodem, to odpowiednio dobrane dodatki sprawiały, że dom

profesora Edwarda Halickiego był przytulny i klimatyczny. Zbliżała się godzina dwudziesta pierwsza i domownicy byli już głodni. Stół zastawiony był miejscowymi specjałami, tymczasem z pracowni Róży wciąż dochodziły dźwięki skrzypiec. Dziadek, emerytowany socjolog, uważnie przysłuchiwał się ostatnim dźwiękom Legendy Wieniawskiego. Był prawdziwym znawcą, wytrawnym melomanem. Nucił teraz pod nosem znaną linię melodyczną, stawiając pasjansa na niewielkim stoliku w głębi pokoju. Popisy instrumentalne wnuczki, nawet o tak późnej porze, nie czyniły go niecierpliwym, w przeciwieństwie do jej ojca, miejscowego biznesmena.

Istotnie, Jerzy Halicki, zerkał w kierunku pokoju córki, iry­tując się coraz bardziej.

- Aniu, kobieto - wyburczał wreszcie do żony znękanym głosem - czy Róża nie powinna wreszcie skończyć tych swoich ćwiczeń? Całymi dniami uprzykrza życie sąsiadom.

- Daj spokój Jurek. Wytrzymasz jeszcze chwilę.

- Jestem głodny, a już dochodzi dziewiąta. Zawołaj ją. Samą sztuką nikt nie wyżyje. I tak już wygląda jakby nic nie jadła.

Brutalny atak na pasje muzyczne ukochanej wnuczki nie mógł się obejść bez riposty dziadka. Starszy pan aż podskoczył poirytowany na krześle i odwrócił się w kierunku marudzą­cego syna.

- No cóż, Jureczku, mimo wysiłków twojej matce i mnie nie udało się zrobić z ciebie muzyka! Do dziś pamiętam dzieje twoich artystycznych produkcji - koncerty w szkole muzycznej zazwyczaj kończyłeś z wielkim płaczem. Jeśli w ogóle dochodziło

do nich, bo przeważnie tuż przed spotykały cię różne fatalne przypadki. Do większości występów nie przystępowałeś wcale. Jak cię głowa nie rozbolała, to ci struna pękła....

- Niech tato da spokój. Znowu tato zaczyna?

Starszy pan pokiwał z ubolewaniem głową. Wprawdzie zno­wu przekładał karty pasjansa, nie odrywając oczu od kabały, ale nie pozostawił synowi złudzeń, że mu daruje atak na wnusię.

- Matka marzyła dla ciebie o karierze wiolonczelisty. Jesteś wysoki, przystojny, pięknie wyglądałeś przy instrumencie. Cóż z tego, skoro twoje atuty kończyły się na zewnętrznych walo­rach - kpił z wyraźnym upodobaniem z syna.

- Czy to coś złego, że zostałem ekonomistą? - Mężczyzna rozpaczliwie bronił się przed krytyką ojca. - Nie wszyscy w tej rodzinie muszą być naukowcami albo artystami - wyburczał pod nosem.

I tak drobne przekomarzanie się, jak zwykle w przypadku obu panów, przekształcało się w coraz poważniejszą sprzeczkę.

Są tak różni. Mają odmienne gusty, poglądy, preferencje smakowe... Można odnieść wrażenie, że wszystko ich dzieli - zastanawiała się synowa Edwarda, obserwując spod oka kolejną utarczkę mężczyzn.

- Przestańcie. Na miłość boską, przestańcie! - westchnę­ła - Przynajmniej przed posiłkiem się nie spierajcie. Ojcu to jeszcze zaszkodzi na wrzody. Lekarz zalecił spożywać posiłki w przyjemnej atmosferze. Zapomniałeś tato?

Tymczasem dźwięki skrzypiec ucichły. W głębi korytarza trzasnęły drzwi, potem rozległ się tupot nóg. Róża skończyła

ćwiczenie w momencie najlepszym z możliwych i nie zdążyło dojść do poważniejszej sprzeczki.

- Dobrze, że już jesteś. Najwyższy czas na kolację. Zapraszam wszystkich do stołu - oznajmiła z ulgą Anna Halicka, na widok wkraczającej do salonu córki.

- Świetnie, siadajmy do kolacji - potwierdził zaproszenie synowej starszy pan. - A potem rozegramy partyjkę brydża - dodał. - To zawsze piekielnie relaksuje.

- Relaksuje? Ciekawe kogo? - odciął się nadal jeszcze urażony syn. - Chyba jedynie tatę. Przecież zawsze oszukujesz.

- Nie oszukuję! - oburzył się Edward Halicki. - To jest pomó­wienie. Jesteś zły, bo najczęściej przegrywasz. Nie umiesz grać w karty. I przegrywać też nie umiesz. A ja nie oszukuję - upierał się staruszek, z miłością i zachwytem zerkając na wnuczkę.

Nic dziwnego. Ta młoda kobieta o oryginalnej urodzie od zawsze przyciągała spojrzenia innych jak magnes. Była wyso­ka, miała opadającą na oczy grzywkę i długie ciemne włosy. Do niedawna otoczona była wianuszkiem wielbicieli, ale od mementu, gdy w jej życiu pojawił się ukochany, także muzyk, większość czasu poświęcała doskonaleniu gry na skrzypcach. Odnosiła zresztą duże sukcesy, spełniając tym samym marzenia bliskich i nieżyjącej już babci. Sąsiedzi zazdrościli, przybywa­ło plakatów koncertowych, a ukochana jedynaczka Halickich, bez reszty pochłonięta swoją pasją, coraz częściej przebywała poza domem. Przysparzała rodzicom zmartwień - wciąż zajęta występami nawet nie myślała o zakładaniu rodziny. Podróżując

po całej Europie, zaniedbywała bliskich, z czego coraz częściej bywali niezadowoleni. Prawdziwe problemy rodzinne zaczęły się jednak niedawno, gdy wyjechała na roczne stypendium do Izraela. Stamtąd też dochodziły do rodziny wieści o sukcesach estradowych młodej artystki, jednak tuż przed jej powrotem, do Polski dotarła hiobowa wieść, że Róża jest wreszcie zakochana, że związała się ze sporo starszym od siebie dyrygentem, ponad pięćdziesięcioletnim Eliaszerm Abrahamowiczem, znanym kompozytorem narodowości żydowskiej.

Wspomniana fascynacja wniosła w życie utalentowanej skrzypaczki nie tylko miłosne uniesienia, ale też smutek i nie­pokój. No i spadła na jej dom rodzinny jak grom z jasnego nieba. I wcale nie wiek wybranka okazał się najbardziej dla nich bulwersujący. W końcu Anna Halicka urodziła córkę jako dojrzała już kobieta, po wielu latach zabiegania o dziecko. Róża przyszła na świat, gdy jej matka, też sporo młodsza od męża, miała prawie trzydzieści lat. Jedynaczka wychowywała się zatem wśród ludzi znacznie od siebie starszych, dlatego jej wybór dojrzałego partnera nikogo w tym domu nie szokował. Problem był zupełnie inny i zdecydowanie poważniejszy. Otóż ta porządna, inteligencka rodzina, szczycąca się nowocze­snymi poglądami, nie zdała prostego egzaminu z tolerancji wyznaniowej. Było to niezwykle żałosne i całkowicie nieak­ceptowane przez Różę.

Gdy rodzice stanowczo sprzeciwili się jej związkowi z Elia­szem, poczuła się oszukana i osamotniona. Dotąd zawsze miała w nich oparcie. W najtrudniejszych chwilach życia i kariery trwali

przy niej. W każdej sytuacji mogła na nich liczyć i zwrócić się do nich o pomoc. A teraz nawet ukochany dziadek ją opuścił. Podczas rodzinnej kłótni na temat jej planów poślubienia męż­czyzny narodowości żydowskiej milczał. Batalia, jaką toczyła z bliskimi o miłość życia i akceptację ukochanego, spędzała jej sen z powiek. By uniknąć słuchania ciągłych wymówek na ten temat, od powrotu większość czasu spędzała poza domem albo przy instrumencie. Zamartwiała się. Niewiele jadła, nie spała też po nocach, co zdradzała jej kredowobiała twarz.

Teraz opuściła chwilowo swoją kryjówkę i stanęła pośrodku salonu, by zorientować się w sytuacji, bowiem podniesione głosy ojca i dziadka dotarły aż do jej pokoju. Nie zaskoczyło jej, że siedzą naburmuszeni, odwróceni tyłem do siebie. Ich sprzecz­ki były tu codziennością. Kochali się jak dwa jeże, miłością szorstką i ostrożną. Była jednak pewna, że każdy z nich dałby się za drugiego pokroić na kawałeczki, gdyby tylko zaistniała taka potrzeba.

Minęła stół, na którym matka ustawiała nakrycia do kola­cji, i podeszła do dziadka będącego miłością jej dzieciństwa. Zarzuciła mu ręce na szyję, pocałowała w policzek i powie­działa z uśmiechem:

- Nie ściemniaj dziadku, zawsze oszukujesz. Stanowimy wyjątkowo udany duet oszustów. Po kolacji zagramy z ojcem i matką w karty i znowu ich ogramy. Jak zwykle, chyba że za­miast się użalać na sobą, wreszcie spróbują nas pokonać. Tylko muszą się trochę postarać. - Mrugnęła filuternie do starszego pana i ruszyła w kierunku stołu.

- Czy ty słyszysz, to co ja? Słyszysz, co ona mówi? Zachęca nas do oszukiwania. Tych dwoje mnie po prostu dobija. - Jerzy Halicki westchnął teatralnie, odbierając z rąk żony talerzyk deserowy. Z trudem hamował uśmiech cisnący mu się na usta.

Anna też z trudem powstrzymała wybuch wesołości. Nikt nie potrafił rozbawić domowników tak skutecznie jak wnuczka i dziadek. Byli w tym równie dobrzy jak w karcianych przekrętach.

Oczywiście nikt z rodziny oprócz Róży nie odważyłby się zdemaskować machlojek starszego pana, choć wszyscy wie­dzieli, że zawsze oszukiwał. Miał status nietykalnego w tym domu, ale skoro wspólniczka sama go wydała, westchnął tylko ciężko, usiadł przy stole i burknął coś, żądając od synowej filiżanki herbaty.

Po żartach atmosfera w salonie rozluźniła się, ale tylko pozor­nie. Niby wszystko było tak jak dawniej, jednak w spojrzeniach, które rodzice i dziadek kierowali ku młodej kobiecie, widoczny był niepokój. Napięcie nie opuszczało biesiadników podczas całego posiłku. Nikt z siedzących przy stole się nie odzywał, co w tym domu nie było normą, ale po ostrej kłótni na temat oso­bistych planów Róży, do której doszło kilka godzin wcześniej, podczas obiadu, wszyscy przezornie milczeli.

Starszy pan już wcześniej zauważył, że przygotowania do kolacji zajęły synowej całe popołudnie. Kiepska była z niej ku­charka, to nie było tajemnicą, dlatego bez entuzjazmu krzątała się teraz po ogromnej kuchni. Uznał więc, że brak wsparcia gosposi przy szykowaniu posiłku dla rodziny to doskonały

pretekst, by skierować rozmowę przy stole na mniej drażliwy temat niż romans wnuczki. Można było choćby zapytać o to, co się dzieje z ich pomocą domową, której nieobecność w domu coraz bardziej staruszkowi doskwierała.

- A co z naszą Helą? - odezwał się, nakładając na talerz kolejną kanapkę.

- Wciąż jest na wsi u chorej siostry. - Annę zdziwiło nagłe zainteresowanie teścia nieobecnością tej osoby.

- Kiedy wraca?

- Za kilka dni. Z siostrą, którą się opiekuje, podobno jest bardzo źle. Dlatego właśnie postanowiła się zatrzymać w Zwie­rzyńcu trochę dłużej, niż planowała.

- Trudna sytuacja. Może jej pieniędzy trzeba? - zaniepokoił się Edward.

- Nie martw się, zająłem się tym już. Ma wszystko, czego jej trzeba - wtrącił się do rozmowy Jerzy. - Będzie dobrze. Nie­bawem wróci.

Mimo zapewnień syna, na samą myśl o kłopotach gospo­si związanej z ich rodziną od czasów wojny, pan domu zmar­kotniał. Hela była dla niego łącznikiem jego obecnego życia z przeszłością. Ilekroć na nią spoglądał, gdy krzątała się po domu, wracały do niego wspomnienia z lat młodości. Te dobre i te złe. Nikt nie znał go lepiej niż ona. Była od niego młodsza, a pracowała u nich od kiedy skończyła siedemnaście lat. Matka Edwarda zabrała ją ze wsi po śmierci jej rodziców, a były to czasy, w których los sierot był bardzo trudny. W biednej,

przedwojennej Polsce nikt nie troszczył się o przyszłość osamotnionych dzieci z wielodzietnych rodzin, bo wszystkim ciężko się żyło. I tak Hela czekała w domu Halickich na miejsce w sierocińcu prowadzonym przez zakonnice. Miała z nimi spędzić tylko jakiś czas, a została na zawsze. Pokochała matkę Edwarda. Nie założyła własnej rodziny. Mieszkała i pracowała pod tym dachem przez całe życie. Nie była służącą, raczej członkiem rodziny. Cicha, dyskretna i pracowita szybko stała się niezastąpiona. Prawdopodobnie nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo jest im bliska. Często kontaktowała się ze swoim rodzeństwem rozrzuconym po całym Roztoczu i pomagała im. Ostatnio poważnie zachorowała jej najmłodsza siostra, a że Hela zawsze żyła głównie dla innych, natychmiast pospieszyła z pomocą. Nie była już młoda, ale wciąż znajdowała w sobie siły, by pomagać potrzebującym. Edward zamyślił się nad nią i jej losem.

Z rozważań wyrwał go głos synowej. Podświadomie skrzywił się, słysząc, że mówi o Heli. Jej lekceważący i krytyczny stosu­nek do gosposi zazwyczaj bardzo go irytował. Tak było i teraz.

- Nie martw się tato, przecież ona wróci. Prawda jest taka, że nie jest już młoda i niewielki z niej w domu pożytek. Ale nie ma problemu. Dam sobie z powodzeniem radę bez niej - zapewniła Anna, wywołując widoczne niezadowolenie teścia. Profesor obrzucił ją pochmurnym spojrzeniem, a Jerzy, widząc minę ojca, westchnął:

- Ech, kobieto, przecież nie o wiek naszej gosposi chodzi, a o lata spędzone z nami w tym domu. Ta skromna osoba jest kimś więcej niż służącą. Jest członkiem rodziny.

W kwestii pomocy domowej panowie okazali się nad podziw zgodni. Edward skwapliwie przytaknął opinii syna, a nawet ją rozszerzył o własne zdanie na temat nieobecnej:

- Hela ciężko pracuje w moim domu od wielu lat. Jest lojal­na i bardzo przywiązana do wszystkich Halickich. Zna nasze słabości i upodobania. Prawie wszystko o nas wie. Wspierała rodzinę w najtrudniejszych chwilach życia jak prawdziwy przyjaciel. Mylisz się, jeśli uważasz, że jej nieobecność tutaj nie stanowi problemu i że damy sobie bez niej radę. Ona jest nam potrzebna.

Anna, która przywykła zawsze ustępować teściowi, wykrzy­wiła teraz twarz w uśmiechu pobłażania i niedowierzania. Na służącą prawie nie zwracała uwagi. To prawda, staruszka dobrze gotowała, ale to wszystko. Mimo podeszłego wieku nieźle też radziła sobie z prowadzeniem kuchni, jednak przy­pisywanie jej obecności w domu wielkiego znaczenia było zdaniem Anny grubą przesadą. Naburmuszona obserwowała teraz seniora rodu spod oka. Nigdy nie podobały się jej opinie wygłaszane przez niego, ale niewiele miała w tej rodzinie do powiedzenia. To podziwiany powszechnie starzec, emeryto­wany profesor socjologii, nadawał ton wszystkiemu w tym domu. To on tutaj rządził. Teraz też jako pierwszy dał sygnał do zakończenia posiłku. Wstał, podziękował za towarzystwo i bez słowa zniknął w swoim pokoju. Tym samym dał do zrozumienia, że ulubionej partyjki brydża dzisiaj nie będzie. Kolacja dobiegła końca.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024