REKLAMA

Tylko przy mnie bądź

autor: Joanna Sykat
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 2 grudnia 2014
forma: e-book (epub, mobipocket)
liczba stron: 244
ISBN: 978-83-7674329-5

Inne formy i wydania

e-book (epub, mobipocket)  2014.12.02

Czasem wybór między pieniędzmi a miłością jest trudny.

Jeszcze trudniejszy, gdy trzeba zdecydować między zdobyciem pieniędzy potrzebnych ukochanej osobie a byciem z nią.

Marta ma świadomość tego, że sprzedała swoje życie i czas. Nie przypuszczała jednak, że cena za poświęcenie może okazać się zbyt wysoka, a krótkie chwile szczęścia nigdy nie wynagrodzą jej tego, co straciła.

Pewnego dnia kobieta spotyka Wiktora - mężczyznę, z którym kiedyś, zanim oboje podpisali swoje ,,wyroki" na życie w materialnym świecie, łączyło ją coś niezwykłego. Czy to spotkanie będzie początkiem powrotu do prawdziwego życia? Do tego, co ważne i niematerialne?

Joanna Sykat w sposób niezwykły i nietuzinkowy próbuje skierować nasze myśli na właściwe tory, chce pomóc nam zrozumieć, co w życiu ma znaczenie.

Anna Grzyb, asymaka.blogspot.com

Autorka jak zwykle roztrząsa kwestie uczuć, trudnych związków i relacji rodzinnych, ze szczególnym uwzględnieniem macierzyństwa. Oczywiście ważne jest też powiązanie człowieka z przyrodą.

Monika Orłowska, lubimyczytac.pl

Ta książka to swego rodzaju wiersz napisany prozą. Zawiera w sobie wiele mądrości i smutnej prawdy o naturze ludzkiej XXI wieku, a jednocześnie daje nadzieję!

Sylwia Winnik, czasnaksiazki.pl

Fragment

Marta, wtorek 6.15

Przekręciła zamek w drzwiach. Postawiła na szafce ciężką torbę.

Lina z cichym miauknięciem zeskoczyła z parapetu. Usiadła na podłodze, patrząc na panią zmrużonymi oczyma. Nie podeszła. Obraziła się jak zwykle, małpa jedna.

- Linusia tęskniła, co? Biedna, biedna kociczka.

- Marta wiedziała, że teraz obowiązkowo musi poużalać się nad rudzielcem, żeby ten łaskawie pozwolił jej się dotknąć i wreszcie bardzo, ale to bardzo długo przepraszać. Kocica ustosunkowała się do przymilności swojej pani puchatym tyłkiem.

- Pogadamy wieczorem, gdy oczywiście przypadkowo się zapomnisz i wskoczysz na łóżko. - Wkopała tenisówki pod wieszak i, zmęczona, przetarła twarz. - Wojtek kazał cię wygłaskać. - Ponownie zwróciła uwagę na Linę i delikatnie dotknęła jej karku, żeby sprawdzić, czy kotce zeszła złość choć z jednego włoska. Ruda minimalnie obróciła łepek.

Ukazała właścicielce wyniosły profil. Zastrzygła uchem. Przepraszała się długo, małpa jedna, tłumiąc jeszcze w gardle delikatne pomruki radości, żeby sobie pani za wiele nie pomyślała. - No już, już, dobra Linka. - Marta coraz czulej głaskała kocicę. - Chodź, zobaczymy, czy twoje miseczki nie wyschły za bardzo. Przywiozłam ci pyszne mięsko od babci Buni.

- Wolałabym nowy kocyk. - Nieme słowa uniosły się znad głowy rudej i wprawiły Martę w osłupienie.

- Łapię poprzyjazdowego świra. Nic innego, tylko łapię poprzyjazdowego świra.

Kocica momentalnie odwróciła się do niej tyłem, a koniec ogona bardzo wyraźnie nadał: - I w dodatku jesteś głupia.

Łączność chwilowo została zerwana, bo Lina była kobietą temperamentną, której w przypływie humorów nie należało przeszkadzać. Marta nawet nie zamierzała. Siedziała na podłodze, dalej zaskoczona, tym razem głośno składając to na karb zmęczenia.

- Głupia do potęgi. - Kocie uszy wysłały obelżywy komunikat i przeniosły się na parapet, za zasłonę. To już oznaczało absolutny zakaz zbliżania się, głaskania, przemawiania. Zakaz czegokolwiek. Marta nie skomentowała w żaden sposób swojej ułomności, starając się nawet o niej nie myśleć. Bo co, jeśli Lina jest telepatką? Parsknęła śmiechem, najpierw cicho, potem już zupełnie głośno, wyobrażając sobie, jak kotka produkuje obraźliwą odpowiedź... Tym razem czym? Wąsami?

Ruda do tej pory nie komunikowała. To znaczy, nie układała w słowa swoich myśli.

Mruczała, częściej syczała i prychała, ale nie mówiła! Zżymała się po kociemu na pustą miskę, samotność czy wreszcie na matołkowatość właścicielki, która nie rozumiała jej wymiaukiwanego języka. Ale po ludzku? Do tej pory nigdy.

Nawet w Wigilię nie dała się nakłonić do pogawędki. Rzuciła tylko ciężkim od inwektyw spojrzeniem i wyniosła się za zasłonę.

A teraz ciało stało się słowem - pomyślała Marta z rozbawieniem. Zaraz odezwie się do mnie paprotka. Odkurzacz poprosi o wymianę baterii albo... zaparzenie kawy. Majtki za nic nie pogodzą się kolorystycznie ze stanikiem, a zasłoikowane warzywa i owoce zaczną się domagać wolności. O właśnie! Trzeba rozpakować torbę od mamy. Z radością pochyliła się nad rozsuniętym zamkiem i ucieszyła oko kolorową zawartością twistów. Leżakujące grzecznie w zalewie pomidory, ogórki i gruszki niosły wspomnienia z dzieciństwa i świata, tak spokojnie, normalnie istniejącego prawie poza jej zasięgiem. Był w nim drewniany stół, który gromadził wokół siebie Bunię, Tadziusia, Wojtka, ciotkę Chanę i serwował najpyszniejszą pomidorówkę. Teraz za to wszystko musiała jej wystarczyć gałązka lipy i parę słoików z przecierem pomidorowym. Przymknęła oczy i zaciągnęła się aromatem włożonych za pasek zegarka kwiatów. Takie specyficzne perfumy.

Dostępne raz w roku. Może przez tydzień albo dwa. Powoli układała w spiżarce zapasy, spychając do tyłu genetycznie zmodyfikowane, pakowane próżniowo jedzenie. Kosmiczne żarcie, przemielone, przepasteryzowane do ostatniego włókienka, było łatwe w użyciu. Wystarczyło tylko je podgrzać i wycisnąć z torebki prosto do brzucha. Omijało kubki smakowe. Szybko syciło obojętny żołądek. Nie wymagało przerywania

pracy. I było ekonomiczne pod każdym względem. Czas zakupowy skracał się do minimum, a wydatki związane z zastawą i kranówką były prawie żadne. Jednak Marta nie dała się całkowicie wkręcić w kosmiczną dietę. Talerz normalnej zupy, tak jak gałązka lipy za paskiem zegarka, był czymś niezbędnym. Namiastką normalności.

Zwinęła nieporządnie torbę i wcisnęła ją na półkę garderoby. Rozkręciła włosy z gumki. Zdjęła dżinsy i T-shirt. Zmęczenie, wywołane podróżami, powoli zaczynało dawać o sobie znać. Marta ominęła wzrokiem swoje odbicie w lustrze i poszła do łazienki. Woda w wannie zapieniła się od wlanego do niej płynu. Po chwili urosła niemal po biały brzeg. Zachęciła do zanurzenia w pachnącą głębię. Zamknęła się nad ciałem tak samo jak powieki nad oczami Marty. Wyrwana z łóżka noc, a raczej jej część, spędzona w autobusie, nie pozwoliła odłożyć się na później.

Chwilę potem drzwi do łazienki uchyliły się. Wiktor! Od razu zauważyła jego oczy, którym wróciło pragnienie intymności sprzed kilku lat. Bez słowa wszedł do środka i zaczął szybko zdejmować z siebie ubranie. Marta uniosła się z wody, a spływająca z ciała piana była zapowiedzią dotyku. Nie przeciągali oczekiwania. Piana skleiła ich ramiona i podbrzusza. Skóra mężczyzny niosła w zapachu i dotyku nowość, a lata abstynencji podniecały. Zamykały mózgowi usta i pozbawiały wpływu na ciało.

Kobieta przytulała się do partnera coraz mocniej... mocniej, aż poczuła ból. Obraz zaczął tracić na ostrości, choć próbowała przytrzymać go zaciśniętymi powiekami. Otworzyła oczy. Na brzegu wanny siedziała Lina i wpatrywała się w nią.

- Musiałaś, małpo jedna? - Marta spostrzegła zadrapanie na ramieniu. Szybkim ruchem nogi wystraszyła rudą. - Nie znasz delikatniejszych sposobów?

Kotka tym razem nie odezwała się, ale wymownym skierowaniem zadu w stronę właścicielki dała odczuć, co o tym myśli. Potrafiła dobitnie pokazać człowiekowi swoje zdanie. Miała... wymowne oczy i jeszcze bardziej wymowny tył. Gdyby mogła, zapewne wydmuchałaby z niego chmurkę z wyboldowanym Tell it to someone who cares. Marta nie zwracała już uwagi na rudą, przypominając sobie resztki snu. Wiktor... Gdyby teraz pojawił się w drzwiach... Nie, nie kochała go już. Czas skutecznie obandażowuje uczucia. Czasem pogładzi jeszcze po ręce, dotknie czoła,

a potem wypisze do codzienności, już nawet bez znieczulenia. Doula bólu. Jednak miłość a potrzeby ciała to dwie różne rzeczy. Fajnie, gdy się uzupełniają, ale przecież nie ma takiego wymogu, a że Marta nie brała pigułek, jej fizyczność dopominała się czasem o mężczyznę. Kiedy było już bardzo źle, przełamywała się do tabletki, która błyskawicznie leczyła z potrzeb tak emocjonalnych, jak i cielesnych. Oni potrafili

wszystko obejść pidżejami, prochami i praniem mózgu, któremu ludzie poddawali się na własne życzenie. Pewnie gdyby regularnie faszerowała się obowiązkową witaminką, nie widziałaby tak ostro absurdów, które dopadały ją na każdym kroku. Bardzo szybko awansowałaby do samego serca Dome i prędko zapomniała, jak wygląda i pachnie pomidor. Może nie byłoby to takie złe. Świat zewnętrzny stałby się

obojętny, a nawet wrogi. Skolonizowany milionem bakterii i nędzą społeczną. A Wojtek istniałby w najdalszym zakamarku pamięci, jako nie bardzo wiadomo kto.

Wojtek... Przysunęła do twarzy nadgarstek, ciągle jeszcze naperfumowany zapachem lipy, której gałązkę przywiozła wczoraj. Stamtąd. Leżące przy wannie szypułki były już przywiędnięte, ale wciąż przypominały świat, który kilkanaście godzin temu pozostał za murem.

Pocałunki Wojtka dawno już wyparowały z policzków do pamięci, ale ta przyniesiona przez niego gałązka była z Martą tu i teraz. Zawsze przynosił jej kwiatki na pożegnanie. Nie zrywaj, prosiła, ale unosił tylko te swoje ciemne brwi i mówił z dezaprobatą: ,,Przecież to dla ciebie!". No i przyjeżdżała do domu ze stokrotkami, firletkami, rumiankami i czymkolwiek kwitnącym, co zaplątało się w palce chłopaka.

A potem wrzucała przywiędłe płatki i listki do dzbanuszka, który stał przy oknie. Taki pamiątkarski sentyment do wszystkiego, co w jakiś sposób wiązało się z Wojtkiem. Już zaczynała tęsknić. Żałować, że znowu tak krótko. Że tylko w jedną noc mogła się do niego przytulać. Brr. Woda wychłodziła się niemal całkowicie. Piana zniknęła, odsłaniając ciało Marty, pokryte gęsią skórką. Kobieta sięgnęła po ręcznik. Wytarła się i narzuciła szlafrok. Właśnie zapinała na nadgarstku zegarek, gdy przypomniała sobie o pidżeju. Powinna była założyć go zaraz po powrocie.

- Lina! Znowu zdjęłaś pidżeja! Gdzie on jest? - Zwiedzała pomieszczenia, zaglądając

pod stoły i łóżka. Nie było. Nigdzie tego dziadostwa nie było. Zastanowiła się chwilę i odsunęła zasłonę, za którą kocica miała legowisko.

- Jest! - ucieszyła się jedynie z faktu znalezienia szpiega. Gdyby go zgubiła, miałaby kłopoty. Dlaczego? Jak? Gdzie? Tysiąc papierów do podpisania. Badania wariograficzne i kto wie co jeszcze przed wydaniem kolejnej bransolety.

- Wzrosło stężenie alergenów niewiadomego pochodzenia. Zlokalizuj ich źródło i weź

tabletkę. - Pidżej momentalnie zareagował na wetknięte za niego lipowe gałązki. Nie dało się go wyłączyć, wyciszyć. Można było tylko rzucić nim o ścianę i starać się nie słyszeć wygenerowanych elektronicznie słów: - Poza tym, w normie. Ciśnienie: sto dwadzieścia na osiemdziesiąt, temperatura: trzydzieści sześć, sześć, stężenie cukru we krwi...

Bransoletkowa pielęgniarka, cholerne biżuteryjne kapo, zatoczyła łuk i wylądowała pod szafą w przedpokoju.

- Niebezpieczny wzrost ilości roztoczy i kurzu.

Weź tabletkę - chrypiał pidżej, leżakując w splątanych nitkach brudu, bez nadziei na to, że właścicielka dostosuje się do jego zaleceń.

- Może zamiast tabletki wystarczyłoby użyć mopa. Oszczędzić i procha, i wątrobę - odgryzła się dopływającemu z przedpokoju głosowi i wróciła jeszcze myślą do snu.

Wiktor... Nie widziała go od prawie sześciu lat. To wtedy dosłownie zaczął znikać. Tabletkowo awansował do sektora A i nirwany niepamięci o swojej rodzinie. Żadna, żadna kobieta nie byłaby ani tak silna, ani tak skuteczna jak te przeklęte pigułki. Mogłaby zawładnąć mężczyzną, jego stroną fizyczną i emocjonalną, ale nie dokonać bezinwazyjnej lobotomii. Wyrżnąć tabletkowym skalpelem szare komórki niemal do ostatka.

Nieważne. Było, minęło. Nie ma co do tego wracać. Ale dlaczego taki sen? Dlatego że wczoraj była u Wojtka i po raz kolejny zatęskniła za pełną, normalną rodziną? Dlatego że wybór zabezpieczonego finansowo bytu dla siebie i dla niego znów wydał jej się błędny? Ogarnęło ją zniechęcenie. Gałązka lipy miała za chwilę zwiędnąć, a do zapachu przywiezionej koszulki Wojtka mózg miał się przyzwyczaić raptem za parę dni. Potem zostawało już tylko codzienne odliczanie do kolejnej wizyty w normalność, odmierzane dwunastkami w pracy i samotnymi wieczorami, które umiała przeżyć tylko dzięki wspomnieniom i humorzastej rudej. Parę lat temu jeszcze było normalnie. Ot - miasto, lepsza praca, dwoje dorosłych. Wybór był jak najbardziej oczywisty.

A potem dzień pracy wydłużył się. Ludzie, zamiast ze sobą, zaczęli rozmawiać z komputerami. Wtedy Marta pojęła, że raczej należało wspólnie klepać biedę nad talerzem swojskiej pomidorówki niż w samotności przeliczać pieniądze i zagryzać je syntetyczno-ekonomicznym jedzeniem w towarzystwie pidżeja. A gdy państwo w państwie otoczono ekranami i zamknięto pod kopułą przed szkodliwym promieniowaniem i następstwami pór roku, pomyślała już bardzo obrazowo, że kogoś po prostu pojebało. Nie zastanowiła się, jakim cudem osłonięto tak gigantyczną powierzchnię.

Dużo ważniejsze wydawało się to, dlaczego ktoś, pokazując ludziom marchewkę pracy, systematycznie odcinał ich od świata, życia i emocji. I dlaczego ludzie się na to zgadzali. Marta przypomniała sobie, jak Wiktor zaczął pomału znikać. Chłopak z tej samej co ona pipidówki, szybko zaaklimatyzował się w nowej rzeczywistości. Przynosił z pracy coraz to lepsze telefony i gadżety, usiłując zachwycić nimi partnerkę. Później swoje zachwyty zaczął dzielić z kolegami. A chwilę potem to już była równia pochyła.

Jeszcze tylko niecałe dwa lata! I będę mogła wrócić do siebie. Leżeć pod jabłonką i patrzeć na niezmrożone pleksą niebo. Mieć na co dzień Wojtka, warzywa, owoce, drewniany stół...

Kiedyś znów będzie normalnie - pocieszała się, wciągając na siebie świeże dżinsy i bluzkę. Czerwoną. Dla poprawienia nastroju. Ruda ósemkowała wokół nóg właścicielki, pomrukując wcale przymilnie.

- Jesteś głodna?

Kocica popatrzyła na nią, jakby chciała powiedzieć: ,,Nie, chodziło mi raczej o twój lakier do paznokci. Ten w kolorze wściekłej śliwki, którego nigdy nie używasz. Ale, oczywiście, może być też puszka". Poprowadziła swoją panią do lodówki.

Marta wyłożyła na spodek mięsne kawałeczki i zalała je sosem.

- Czasem miałabym ochotę się poczęstować - zwierzyła się Linie. - Pachnie i, założę się, smakuje o niebo lepiej niż to gówno w torebkach.

Ruda wyjadała miskę prędko, jakby w obawie, że właścicielka faktycznie da jej kuksańca w bok i uzupełni swoje menu czymś, co przynajmniej ma aromat. Można było powiedzieć, że Lina miała fart. Nad żarciem dla kotów i psów faktycznie nie popastwiono się w żaden sposób. Puszki i chrupki były dokładnie takie same od lat... tyle że w świecie zewnętrznym. Marta zaprowiantowywała rudą u swoich rodziców i w sklepie niedaleko rodzinnego domu. Tu, w Dome, nie zawracano sobie głowy zwierzętami, bo pod pleksiglasowym dachem po prostu nie było dla nich miejsca. Przenosiły groźne choroby, były siedliskiem alergenów i przez to solą w oku coraz większej liczby ludzi. W perfekcyjnym, sterylnym świecie były bardziej niż zbędne. W następstwie zbędne stały się schroniska, lekarze weterynarii i oczywiście puszki czy saszetki z jedzeniem.

Dzięki Bogu, w normalnym świecie normalni ludzie ciągle chcieli mieć sierściatych przyjaciół. U niej, z tęsknoty za Wojtkiem, pojawiła się Lina. Marta nie mogła znieść ciszy mieszkania, więc, łamiąc wszelkie zasady, przywiozła ze sobą w plecaku rudą kulkę, która ugryzła ją na powitanie. W ogóle cały swój niemal pięcioletni żywot kocica prowadziła bardziej zgryźliwie niż mruczanie, ale jednak była. Po prostu była.

Teraz wylizywała miskę do czysta, a za chwilę miała zaanektować kocyk na parapecie i obserwować panią do momentu aż ta, w drodze do pracy, zniknie za zakrętem. Również powrót właścicielki Lina śledziła z tego strategicznego miejsca, obdarzając Martę wyniosłym, a zarazem czujnym spojrzeniem.

- Idę, ruda. Pilnuj domu!

Kocica zastrzygła uchem na wciąż te same słowa i oczekiwała trzaśnięcia drzwiami, które jednak nie nastąpiło. Przeciągająca się cisza wygoniła ją w końcu zza zasłony. Na wyprężonych łapkach przeszła do przedpokoju i ogarnęła sytuację jednym spojrzeniem.

Jej właścicielka siedziała nieruchomo pod ścianą. Obok niej, na podłodze, leżała opieczętowana niebiesko koperta.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Zapraszamy na zakupy

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

Butelki dla dzieci Kambukka
Kambukka Reno

REKLAMA

City Break
City Break