REKLAMA

san giovani ogolny 2021-09-29 nowy 1san giovani ogolny 2021-09-29 nowy 2san giovani ogolny 2021-09-29 nowy 0

Ścieżka ku ocaleniu. Krakowska kołysanka, tom 3

nowość
autor: Joanna Nowak
wydawnictwo: Replika
seria: Krakowska kołysanka
wydanie: Poznań
nowość: 12 sierpnia 2025
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 304
ISBN: 978-83-6836482-8

Kto ratuje jedno życie, jakby cały świat ratował

Dochodzi do ostatecznej likwidacji krakowskiego getta. Aaron i Sara giną od niemieckich kul.

Julia wraz z trójką dzieci trafia do ośrodka Lebensborn, w którym pracuje jako sprzątaczka. Obserwuje, jak wiele polskich dzieci zostaje zabieranych przez niemieckie rodziny, i nie chce, żeby podobny los spotkał jej podopiecznych. Pojawienie się Olka daje szansę na ucieczkę.

Po tygodniach brutalnych przesłuchań Wiktoria trafia do obozu w Płaszowie. Na miejscu spotyka mamę i Martina, przed którym początkowo się ukrywa. Aigner bez wiedzy Wiktorii przenosi ją do pracy z kamieniołomu do zakładu krawieckiego. Pojawienie się Baumana w obozie wywołuje strach Wiktorii, bowiem kapitan wciąż dyszy żądzą zemsty. Razem z ocalonym więźniem Aigner organizuje ucieczkę kobiet z Płaszowa, ale nie wszystko przebiega zgodnie z planem.

Ta powieść pochłania bez reszty i nie można jej odłożyć nawet na moment. Emocje i wzruszenia gwarantowane!

Polecam! Edyta Świętek, autorka sag: Spacer Aleją Róż, Niepołomice, Sandomierskie wzgórza

Fragment

Rozdział pierwszy

Marzec 1943

Obłoki wciąż sunęły po niebie, ziemia nie zatrzęsła się w posa­dach, chociaż świat, który znali, z wolna się dopalał. W niedzielny poranek jak grom przetoczyła się przez getto wiadomość o naka­zie spakowania rzeczy oraz udania się na miejsce zbiórki, skąd mieszkańców części ,,A" czekał przemarsz do obozu w Płaszowie. Dzieci do czternastego roku życia nie objęto rozporządzeniem Oberführera Juliana Schernera. Zdezorientowanych rodziców informowano, że z powodu braku miejsc w barakach transport najmłodszych przewidziany jest na kolejny dzień.

Sara karnie stała na ulicy Węgierskiej w szeregu kobiet cze­kających na wyjście z Podgórza. Rozcierała bolącą rękę, w którą jeden z policjantów uderzył pałką, gdy broniła się przed roz­dzieleniem z Aaronem. Ogromny krwiak rozlał się pod skórą, ale kości były całe.

Ze strachem wodziła wzrokiem po otoczeniu. Ustawiona na skraju pięcioosobowego szeregu wypatrywała w tłumie ukocha­nego poprowadzonego do grupy mężczyzn. Jeszcze chwilę temu wydawało jej się, że dostrzega sylwetkę Aarona wśród znajomych twarzy należących do oddziału zajmującego się przerzucaniem dzieci na aryjską stronę muru. Mrugnięcie okiem wystarczyło, by postać zniknęła w kolumnie przygotowanej do opuszczenia getta.

Bez Aarona czuła się bezbronna i zagubiona. Choć wielokrotnie podkreślała własną niezależność, teraz wiedziała, że popełniła błąd, nie zgadzając się na ucieczkę. Pomyliła odwagę z głupotą. Jeszcze wczoraj istniała szansa na ratunek. Sara słyszała o kilku osobach, które wydostały się z getta; następnym już się nie udało. Niemcy obstawili właz do kanału w rejonie mostu kolejowego na Zabłociu, po czym wybili jak kaczki Żydów wyłaniających się z podziemi.

Wzdłuż rzędów ludzi krążyły sępy gotowe na uderzenie. Ukra­ińcy nie potrzebowali powodu do użycia siły przeciwko zmę­czonym Żydom. Wyżywali się na każdym, kto nie spodobał się im na pierwszy rzut oka. Ich krzyki unosiły się wraz z płaczem upokarzanych biedaków.

Ulokowana na brzegu Sara modliła się, by nie podpaść straż­nikom spojrzeniem, postawą czy nieopatrznym ruchem. Nie­wiele starszą od niej dziewczynę pobito do nieprzytomności, bo ośmieliła się poprosić o łyk wody. Sara ledwie powstrzymała się od uronienia łzy. Za współczucie groziła przecież podobna kara.

Wykorzystując nieuwagę pilnujących, młoda matka wciągnęła do szeregu kilkuletnią córkę. Sąsiadka ostro ją zgromiła i omal nie wypchnęła z miejsca. Przypomniała, że za ukrywanie dziecka kierujący akcją Amon Göth wymierzał sprawiedliwość całemu szeregowi, a ona ani myśli ponosić odpowiedzialność za czyjąś głupotę. Szukała zrozumienia u trójki towarzyszek. Starsza o dwie dekady kobieta zdrowo ofuknęła ją za brak empatii. Krewka opo­nentka zazgrzytała zębami, po czym zajęła miejsce wywleczonej młodej kobiety.

Solidarność mieszała się z egoizmem. Do Sary dużo bardziej przemawiała postawa lojalności, niemniej rozumiała ostrożność wynikającą z trwogi. Czubek nosa znajdował się dzisiaj znacznie bliżej niż zwykle.

Parę rzędów przed nią powstało zamieszanie. Zawiniątko imi­tujące worek na plecach drobnej Żydówki zakwiliło z głodu. Prze­chodzący obok esesman zwrócił uwagę na zawodzenie niespełna rocznego dziecka. Wyrwał je, warcząc, że powinno znaleźć się w Kinderheimie. Zrozpaczona matka błagała, aby nie zabierał jej synka. Miała tylko jego... Nie zlitował się. Oddał malca podwład­nemu z poleceniem zaniesienia do sierocińca na ulicy Józefińskiej. Matka zapłakała rozdzierająco. Wyciągnęła ręce po malca, czym doprowadziła Niemca do furii. Wyjął pistolet i strzelił jej w głowę. Upadła, na jej twarzy malował się wyraz niedowierzania.

Sara wyrwała się ze stuporu. Gdyby Wiktor wciąż mieszkał w getcie, postąpiłaby tak samo. Nie pozwoliłaby, aby zabrano jej dziecko. Zapłaciłaby każdą cenę za jego dobro. Z mocno bijącym sercem podeszła do Niemca.

- Ja - odezwała się głosem ledwie głośniejszym od szeptu. - Po-zwólcie, żebym go zaniosła.

Oficer zlustrował ją od stóp do głów. Spojrzał na pistolet, z którego wydobywała się smużka dymu. Katzmanowa struchlała, zdając sobie sprawę z podjętego ryzyka. Żołnierz nadal kipiał złością, jedna ofiara mogła mu nie wystarczyć.

- Idź w cholerę. I tak do niczego się nie nadajesz - warknął. Schował broń do kabury, skinął na szeregowca, aby oddał niemowlę.

Sara nie dała sobie drugi raz powtarzać. Chwyciła dziecko w ramiona i ku zdumieniu towarzyszek skierowała się w stronę Kinderheimu. Szybko odwróciły się od niej, starając się zapomnieć o zamieszaniu. O tragedii świadczyły jedynie porzucone zwłoki.

Zbliżała się do Józefińskiej. Szła na stracenie, ale nie potrafiła inaczej. Jeśli jeszcze się spotkają, w co wątpiła w miarę pokony­wania kolejnych metrów, Aaron zapewne wytknie jej niefraso­bliwość. Będzie miał rację, bo kto to widział, samemu pchać się w objęcia śmierci.

W budynku pełniącym rolę sierocińca tkwiły dziesiątki dzieci w różnym wieku: od raczkujących drobinek, po całkowicie świa­domą młodzież z konieczności opiekującą się młodszymi pod­opiecznymi. Sara trzymała chłopca w stalowym uścisku, patrzyła na porzucone sieroty od miesięcy mieszkające w ochronce oraz przyprowadzone dziś nieboraki. Niektóre siedziały bez ruchu, pogodzone z nieuniknionym. Przeraźliwie chude, raziły obojęt­nością. Na widok ich beznamiętnych twarzy aż się wzdrygnęła.

- Ciociu! - zawołała sześcioletnia dziewczynka. Przedarła się przed kordon rówieśników, po czym przypadła do nóg Sary. - Jak dobrze, że jesteś!

Sara rozpoznała w niej Olę, córkę Rebeki, sąsiadki zamieszkują­cej klitkę na parterze kamienicy, w której ukrywała się z Aaronem. Gdzieś wśród najmłodszych musiał przebywać również brat Oli, dwuletni Abram. Ojciec rodzeństwa zmarł na tyfus, a choroba cudem ominęła resztę rodziny. Matka, z godnym podziwu za­pałem, jakoś wiązała koniec z końcem. Pracowała u Madritscha z nadzieją, że uda mu się przesiedlić ją oraz inne kobiety z dziećmi do Tarnowa, a tam przerzucić je na aryjską stronę.

Sara z trudem przykucnęła przy Oli. Usadziła przygarniętego chłopca na kolanie i pogłaskała małą po policzku. Ta zakaszlała jak gruźlik, ale uśmiechnęła się pod wpływem dotyku.

- Gdzie twoja mama, skarbie?

- Przyprowadziła nas i poszła. Powiedziała, że wróci jak za­łatwi jakieś ważne sprawy - wyjaśniła Ola. Wzruszyła chudymi ramionkami. - Na pewno przyjdzie, nie martw się, ciociu.

Nie pojawi się, pomyślała stropiona Sara. Oczami wyobraź­ni widziała Rebekę stojącą w kolumnie Żydówek. Z rozmysłem zostawiła dzieci w Kinderheimie, wybierając łatwiejszą drogę. Wiele matek przekroczyło granicę między częścią ,,A" i ,,B" getta, byle nie zabrano im potomstwa. Rebeka stchórzyła albo zaufała szkopom, których obietnica o przewiezieniu najmłodszych do Płaszowa wynikała raczej z konieczności zapanowania nad tłu­mem niż troską o obozowe warunki.

- Jest z tobą Abram? - spytała.

- Śpi. - Ola wskazała drobną rączką w głąb pomieszcze-nia. - Bardzo dużo śpi, już się z nim tyle nie bawię. - Westchnęła zmartwiona. Szybko się rozchmurzyła, kiedy dojrzała chłopca, którego Sara odłożyła na leżący obok brudny materac. - To twój synek, ciociu? Nigdy go nie widziałam.

- Nie, Wiktorka tutaj nie ma. - Jest bezpieczny, chciała dodać. W przeciwieństwie do swych pobratymców przeżyje dzisiejszy dzień i nie dowie się, jak wyglądały ostatnie chwile skazanych na zagładę dzieci. - Chodź, pójdziemy do twojego brata.

Podniosła się na nogi i wtedy usłyszała hałas dochodzący od wejścia. W otwartych z hukiem drzwiach pojawił się komendant, Amon Göth, z bronią w dłoni. Za jego plecami widnieli podwładni gotowi do wypełnienia najbardziej brutalnych rozkazów.

Dzieci szturmem podbiegły do Sary. Otoczyły ją łukiem, wie­rząc, że obroni je przed żołnierzami.

- Proszę, nie róbcie im krzywdy - rzekła z błaganiem. - One nie są niczemu winne.

Znów wystawiała się na strzał. Komendant obozu w Płaszowie, w ciągu krótkiego czasu spędzonego w getcie, dał się poznać jako bezwzględny łotr czerpiący satysfakcję z zadawania ludziom bólu. A im większe cierpienie dostrzegał na obliczu upatrzonego wcześniej celu, tym jego podły uśmiech stawał się coraz szerszy.

Göth nie zareagował na jej prośbę. Skinął na któregoś ze straż­ników, by wyprowadził Sarę z budynku. Opierała się, dopóki nie przystawiono jej karabinu do głowy. Zatrzymała się za progiem, wyrwała trzymającemu mężczyźnie i z determinacją wypisaną na twarzy stanęła przed komendantem.

- Jedno dziecko. Pozwólcie mi zabrać przynajmniej jedno dziecko. - Upadła do nóg Götha, przeklinając się w duchu za uległość. Niczym rzymski cesarz miał nad nią władzę, ruchem palca mogąc zdecydować o jej losie. Jeśli jednak uratuje czyjeś życie, poświęcenie okaże się warte poniżenia.

- Jedno - oznajmił. - Sama wybierzesz, które - dodał mściwie. Bawił się przednio, widząc przerażenie w oczach Żydówki. I tak umrze, pomyślał. Ale przed śmiercią niech męczy ją sumienie.

Ola patrzyła na Sarę z nadzieją. Wystąpiła krok przed rówieśni­ków i już cieszyła się na możliwość wyjścia z sierocińca. Żałowała, że nie zabierze ze sobą Abrama, lecz w tej chwili myślała tylko o sobie.

Katzmanową zdjął żal. Nie myślała o córce Rebeki. Uznała, że dziewczynka powinna pozostać z bratem. Unikając jej wzroku, sięgnęła po chłopca zabranego z ulicy Węgierskiej.

Boże, przebacz mi, jęknęła, po czym oddaliła się w kierunku części ,,B" getta. Wiedziała, że nigdy nie zapomni rozczarowania na obliczu małej. Wyrzuty zaatakowały ją z mocą równą wystrza­łom z broni odzywającym się w całym Podgórzu. Biegła, mimo pieczenia w zmęczonych mięśniach. Wątpiła czy istniał jeszcze sposób na przeżycie. W przeznaczonej dla niepracujących części dzielnicy czekała wszak zagłada.

Schroniła się w częściowo zrujnowanej kamienicy. Weszła do ziejącego pustką pomieszczenia pozbawionego okien. Ze spękanego sufitu spadł jej na głowę brudnoszary pył, podłoga zatrzeszczała złowrogo, wiatr owionął chłodem. Usiadła w kącie, odwinęła becik i wpatrzyła się w ciemne oczka niemowlęcia, krzywiącego się z niewygody.

- Tylko nie płacz - odezwała się chrapliwie. - Nie mam dla ciebie jedzenia. Przykro mi, dzieciaczku.

Wiktor śpi teraz w najlepsze po wieczornym posiłku, pomy­ślała z nutą nostalgii. Zatęskniła za synkiem, którego nie widziała od ponad roku. Posyłała w jego stronę ciepłe myśli, zapewniała o nieustającej miłości i, choć nic nie wskazywało na pomyślne zakończenie ich wspólnej historii, wciąż przyrzekała, że jeszcze się zobaczą.

Obudził ją dobiegający z bliska hałas. Wydawało się, że zdrzem­nęła się na moment, ale wstający świt przywrócił jej świadomość. Odruchowo przygarnęła do piersi dziecko. Nie popiskiwało jak wcześniej. Przerażona popatrzyła na ufną buzię kruchej istotki, która z zamkniętymi powiekami przypominała aniołka. Pogła­skała dziecko po policzku i wzdrygnęła się, czując pod palcami przejmujące zimno.

- Dlaczego się nie budzisz? - wychrypiała desperacko. - Proszę, maleńki, otwórz oczka.

Rozum szybciej niż serce pojął okrutną prawdę. Chłopiec odszedł. Sara nie powstrzymywała łez. Próżny okazał się jej trud. Nie odgoniła kostuchy, która od miesięcy przechadzała się po ulicach Podgórza i zaglądała do kolejnych domów. W tę noc spojrzała na małe niewiniątko i zabrała tam, gdzie ból był odległym wspomnieniem.

Sara tuliła wystygłe ciałko. Zachowywała się, jakby straciła swoje dziecko. Widziała przed sobą twarz Wiktorka. Ogarnięta żalem zapomniała, że jej synowi nic nie grozi. Wyrzucała sobie, że nie ochroniła chłopca przed złem, nie posłuchała Aarona i nie odeszła, dopóki okoliczności pozwalały na ucieczkę. Zawiodła Wiktora, zawiodła męża i siebie. Okazała się złą matką, niewy­starczającą żoną, słabym człowiekiem.

Nie dostrzegła padającego na nią cienia. Nie usłyszała rozkazu ani wrzasku żołnierza grożącego jej egzekucją. Nie poczuła bólu, dopóki czerwień krwi nie rozlała się po ziemi...

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki

REKLAMA

mazovia 20250625 2mazovia 20250625 0

REKLAMA

mazowsze BO 2025 1mazowsze BO 2025 2mazowsze BO 2025 0

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

cemat box 2cemat box 0

REKLAMA

koneser lato 2025 2koneser lato 2025 0

REKLAMA

smaki zycia 2024-09-03 3smaki zycia 2024-09-03 0

REKLAMA

refleks chlodnictwo 2024-11-21 1refleks chlodnictwo 2024-11-21 2refleks chlodnictwo 2024-11-21 0

REKLAMA

REKLAMA

Promocje Cyfrowe.pl
Promocje Cyfrowe.pl
Promocje Cyfrowe.pl

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA