Plony. Krew Łowczyni
autor: | Marek Pastuszczak |
wydawnictwo: | Elysium |
seria: | Saga Nienawiści |
kolekcja: | Saga Nienawiści |
wydanie: | Warszawa |
data: | 28 września 2024 |
forma: | książka, okładka miękka |
wymiary: | 200 × 130 mm |
liczba stron: | 496 |
ISBN: | 978-83-9685772-9 |
Magia mogłaby być błogosławieństwem, ale nie tu.
Nie w świecie utkanym przez bogów.
Do niedawna żaden śmiertelnik nie śmiał podważać tych słów, lecz krucjata zmieniła wszystko.
Dzień, w którym Wieczny wypuścił swoją broń na świat okazał się pierwszym z dni końca. Żaden stwórca nie wziął jej na poważnie, kiedy mogli jeszcze coś zmienić i każdy musiał ponieść tego cenę.
Teraz jednak czas żniw zbliżał się już do kresu. Pora, by jego własna broń zwróciła się przeciw niemu.
W końcu wszystko miało się wypełnić. Jego córka wreszcie zasłużyła, by odnaleźć drogę do domu.
Nadszedł czas, by zebrać plon jej krucjaty.
Pożoga w puszczy .......................................................... 7
Farsa .................................................................................. 37
Śmierć na ulicach miasta ............................................. 69
Serce z lodu ....................................................................... 95
Oczy .................................................................................. 145
Jądro ciemności .............................................................. 191
Rzeczywistość boli ......................................................... 237
W niewiedzy .................................................................... 291
Gambit ............................................................................... 321
W przededniu .................................................................. 353
Jeden, ostatni raz .......................................................... 401
Prawda w śmierci .......................................................... 429
Plony życia i śmierci ...................................................... 471
Epilog ................................................................................. 481
Od początku historia Marka Pastuszczaka zachwyciła mnie swoją oryginalnością ubraną w klasykę. Jest w niej wiele elementów, które rozpoznacie - rasy, wątki i wielkie bitwy, ale zaręczam wam, że nie czytaliście o nich jeszcze w tak niezwykłej i magicznej perspektywie. Wspaniała, rozwinięta kosmogonia, bohaterowie do bólu ludzcy i boscy i finalna, epicka rozgrywka wgniótą was w fotel.
Rozdział I
Pożoga w puszczy
Drzewa, drzewa, wszędzie tylko te cholerne drzewa, szepty i demony.
W ciągu ostatnich miesięcy zdążyła się już przyzwyczaić, że bestie nie śmiały choćby się jej pokazać. W ostatnich dniach miała jednak wrażenie, że każdy demon, który dawniej ją ominął, teraz zmierzał jej na spotkanie. Wyglądało to zupełnie tak, jakby niewiadomym sposobem wszystkie one wiedziały, w jakim jest stanie - jak straszny ból rozrywał jej ciało.
A jednak zabijała je jeden po drugim. Raz za razem pozbawiała je tego, co te kreatury nazywały życiem. Tyle że była już taka zmęczona...
W ciągu tygodni podróży spała ledwo kilka godzin, a odkąd zaczął ją rozrywać ból, nawet nie zmrużyła oka. Parła naprzód, bo tylko to mogła robić. Wciąż odrzucała od siebie świadomość, że jej plan przestał być wykonalny... o ile w ogóle kiedykolwiek taki był. Bo przecież jak miała znaleźć Sanktuarium Duchów bez Berthrama? Sęk w tym, że akurat w tę podróż nie mogła zabrać go ze sobą.
Jej myśli przeszyła kolejna kulminacja bólu. Wrażenie było takie, jakby niepowstrzymana siła stale rozpruwała jej ciało w jednym miejscu, a w kolejnym raz po raz drobne szpony próbowały rozerwać jej brzuch. Cokolwiek się z nią działo, energia, którą wydarła bogom, stale ją leczyła, ale i napędzała rozdzierające ją od środka mięśnie.
W jej głowie rozbrzmiała kakofonia szeptów... Nie rozumiała ani słowa, ale pół tuzina stłumionych głosów wydzierało się na nią przy każdym uderzeniu bólu. Kiedy usłyszała je po raz pierwszy, przypominały tylko cichy szmer. Myślała nawet, że faktycznie ktoś ją śledzi, ale z czasem było coraz gorzej i dziewczyna szybko zrozumiała, że głosy rozbrzmiewały wyłącznie w jej głowie.
Pomimo swoich wysiłków zatoczyła się po raz nie wiadomo który i upadła na kolana. Serce waliło jej jak młot, ręce drżały, a płynące jej po twarzy krople potu zbierały się na rozchylonych ustach, gdy starała się zapanować nad oddechem.
Musiała wstać i iść dalej, bo co innego mogła zrobić? Zawrócenie w niczym by jej nie pomogło. Już nie.
Walczyła ze sobą o wiele dłużej, niż chciałaby przyznać, a ostatecznie podniosła się tylko dlatego, że gdzieś za nią rozległo się upiorne wycie. Zaczynała tracić pewność, czy da radę zabić kolejnego demona. Jej własna moc zaczynała ją zawodzić. Każdy poprzedni ginął coraz wolniej i wolniej.
Wstała i wznowiła to, co w ostatnich dniach uchodziło za jej bieg. Co trzecie z drzew, które tak przeklinała, musiało jej służyć za podporę, ale zataczała się dalej.
Wtedy, daleko przed sobą usłyszała całkiem ludzki krzyk.
- Łowczyni Bogów - obudził ją nagle głos.
Czarnowłosa wciągnęła głęboko powietrze, skrzywiła się na dźwięk towarzyszących jej szeptów i usiadła na skraju leżanki. Chyba znów zapomniała oddychać. Napięła wszystkie mięśnie, by rozpędzić resztki snu. Z żalem rozstawała się ze strzępami wspomnień, które przyniosła jej mara. W ostatnich latach sen na nowo stał się jej ulubioną czynnością. Miała wrażenie, że tylko w nim potrafiła naprawdę pamiętać to, co zostało z jej dawnego życia. Inna sprawa, że akurat wizja przepełnionej bólem wędrówki przez las, która nawiedziła ją tej nocy, należała do ostatnich i najbardziej gorzkich momentów tamtych zapomnianych już przed laty czasów.
Dziewczyna skupiła się na zepchnięciu w dal gniewnych szeptów brzęczących w jej głowie. Były ich już setki, ale teraz nauczyła się je odpędzać. Po raz pierwszy pojawiły się parę miesięcy po rozpoczęciu jej krucjaty, a choć wtedy wierzyła, że ich obecność stanowiła pojedynczy, kilkudniowy epizod, po kilku latach zaczęły wracać i już nigdy jej nie opuszczały.
U wejścia do jej namiotu stał Reghvan z poważną miną. Twarz wampira w zasadzie znała tylko ten jeden wyraz, a przynajmniej dziewczyna nie przypominała sobie, by na szarej skórze pojawił się jakikolwiek inny układ. Ciągle jednak pamiętała, że włosy na skroniach mężczyzny nie były kiedyś siwe, a biorąc pod uwagę długowieczność jego rasy, wcale nie miała pewności, czy winą za ten stan rzeczy należało obarczyć minione od tamtych dni dekady, czy raczej styl życia, na który sama go skazała.
- Nasze siły znajdują się na pozycjach. Czekamy na twój znak - rzekł.
W zasadzie nie musiał tego mówić. Nosił swoją czarną runiczną zbroję wysadzaną absurdalną liczbą ogniw - nie miał w zwyczaju zakładać jej bez powodu.
Dziewczyna nie miała wątpliwości, że kiedy ona spała, ostatnie godziny wymagały od wampira ogromu pracy. Mimo to ani jedno słowo skargi nie wyrwało się z jego ust i ani jeden kosmyk jego długich włosów nie wywinął się ze starannego zaczesania do tyłu. Jedynym odstępstwem od normy zdawała się cienka warstwa śniegu pokrywająca jego naramienniki. Był idealnym narzędziem.
- Bogowie muszą odejść - powiedziała twardo, podnosząc się z leżanki. - Bogowie muszą odejść - powtórzył Reghvan, skłaniając głęboko głowę.
Berthram postąpił kilka kolejnych długich kroków wzdłuż pogrążonej w półmroku komnaty. Mówił sobie, że zastanawia się nad właściwymi słowami. Prawda była jednak taka, że zwyczajnie grał na czas. Odkładał pracę, którą powinien był się zająć dawno, naprawdę dawno temu.
Dopiero uświadomiwszy sobie, co właściwie robi, westchnął zrezygnowany i zajął miejsce w wygodnym fotelu przy biurku. Na blacie czekały na niego wyłącznie kryształowa lampa pomijająca róg zakończony wielką kroplą, plik kartek, koperta, kałamarz i pióro. Nic, tylko wziąć się do pracy.
Berthram niemal z fizycznym oporem wyciągnął sękate palce i przesunął dłonią po znaczących lampę runach. Znaki odpowiedziały mu słabym blaskiem, a wieńcząca lampę kryształowa kropla zaśniła intensywnym światłem. Choć rozróżnianie liter zapisanych na płaskiej powierzchni dawno już przestało stanowić problem dla jego talentu, wcale nie chciał się nad tym skupiać. Dość, że samo chwycenie za pióro zdawało się dla niego w tej chwili wyzwaniem.
Przykłepał dłonią brodę i przeczesal palcami włosy w kolejnej próbie odroczenia nieuniknionego. Pamiętał, jak śmiał się z brata, że chodzi jak dziewczyna. To było tak dawno temu. Od tego czasu sam zapuścił długie włosy, a te zdążyły najpierw ściemnieć, a później poszarzeć. Fakt, że nie posiwiały zupełnie, przypisywał wyłącznie nadużywaniu magii. Tak jak zresztą to, że wciąż był w stanie w miarę sprawnie się ruszać... no i to, że jeszcze w ogóle żył.
Złotooki znów westchnął i pokręcił głową, uświadomiwszy sobie, że jego myśli po raz kolejny próbują uciec od obowiązku. Tym razem jednak zatarl zgrabiałe dłonie, sięgnął po pióro, zamoczył je w kałamarzu i przyłożył do pergaminu.
Na sąsiedniej półce
-
[ książka ]Pierwsze Żniwa. Krew bogówMarek Pastuszczak
-
[ książka ]Siew. Krew FeniksaMarek Pastuszczak
-
[ książka ]Doktor Jekyll i pan HydeRobert Louis Stevenson
-
[ e-book ]ZgniliznaMariusz Roqfort
-
[ książka ]Leśny zamachowiecKoćwin Marcysia
-
[ e-book ]CiuciubabkaPaulina Ziarko
-
[ książka ]O istotach podziemi słów kilkaOskar Zagórowski
-
[ książka ]Artefakty Uranosa. Tron królowej Słońca. Tom 1Nisha J. Tuli
-
[ e-book ]Wszystko będzie dobrzeNatalia Hermansa
-
[ książka ]BransoletkaAndrzej Liczmonik
-
[ audiobook ]Duch śmierciAgnieszka Sztajkowska
-
[ książka ]Niekończąca się wojna: walka dwóch braciRyszard Król
LINKI SPONSOROWANE