REKLAMA

Gdy ucicha ocean

autor: Renata L. Górska
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 2 listopada 2016
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 544
ISBN: 978-83-7674556-5

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka ze skrzydełkami  2016.11.02

Kto raz zobaczy zachód słońca z latarni, zawsze będzie tu wracał...

Większość ludzi pragnie znaleźć swoje miejsce na ziemi. Bezpieczną przystań, gdzie w poczuciu akceptacji będą mogli spełniać swoje marzenia. Nie inaczej jest z Nadią, która w swojej żegludze życiowej dotarła do Bretanii. Chociaż w nowym miejscu nie wszystko układa się po jej myśli, zauroczona nadmorską krainą Nadia postanawia zostać do końca lata. Jej decyzja wydaje się słuszna, gdyż otworzy śluzę dla nowych szans, w tym przyjaźni i miłości. Niestety, na Polkę czekają także zagrożenia...

Czym są bretońskie Krzyże Wdów i Noc Białej Sowy? Jaki sekret skrywa skalna grota w klifie, a jaki nieczynna latarnia morska? Dlaczego prawda jest dla Nadii tak ważna? Jeżeli lubicie historie, w których nic nie jest oczywiste, sięgnijcie po Gdy ucicha ocean!

Przenikliwa, momentami refleksyjna opowieść o odpływach i przypływach nadziei oraz wzajemnym splataniu się ludzkich losów. Autentyzm postaci, plastyczne opisy, wielowątkowość... Renata L. Górska jaką znacie i cenicie!

Dawno nie czytałam tak wspaniałej, wartościowej i przejmującej prozy. Autorka z właściwą sobie wrażliwością uświadamia nam, że nic nie trwa wiecznie. Dlatego trzeba cieszyć się dniem dzisiejszym, chwytać szczęście w przelocie i być wdzięcznym za wszystko, co nas spotyka i otacza. Prawdziwa perełka w swoim gatunku. Jestem zachwycona, oczarowana i wzruszona.

Krystyna Meszka, autorka bloga: cyrysia.blogspot.com

Fragment

I

Poszukiwanie kluczyków nabrało groteskowego przebiegu. Sprawdzała kieszenie swojego ubrania, sięgając także do tych wewnętrznych. Giętka i szybka w ruchach, wyginała ciało jak hiphopowiec w rytm niesłyszalnej dla innych muzyki. Nic z tego, zguba się nie znalazła. Ręce rozłożone w geście bezradności dały mi jednoznaczną odpowiedź. Zdławiłam westchnienie zawodu.

- Przykro mi! - Estelle rzuciła ze skruchą.

- I co teraz? Masz zapasowe?

- Tak - potwierdziła. - Trzymam je w domu, podjadę po nie... najszybciej będzie taksówką.

Moja nowa znajoma zamilkła, a w jej spojrzeniu odczytałam pytanie. Nie rozumiałam. Czyżby spodziewała się po mnie, że zapłacę za tę taryfę?! Pokrętna logika kobiety albo mały szantażyk? Mogłam jeszcze zrezygnować z naszej umowy i na własną rękę dostać się na dworzec paryski, a dalej już pociągami. Niepotrzebnie zmarnowałam tyle czasu! Ale te liczne przesiadki... Na myśl o długich godzinach podróży, ogarnęło mnie zniechęcenie. Autem będzie znacznie szybciej. O ile uda się je otworzyć.

Byłam coraz bardziej zziębnięta. Budynek terminalu stał za daleko, by dać nam osłonę przed wiatrem. Rozpędzony na płycie lotniska wysmagał mnie chłodem już w drodze na parking. Niestety, upragnione schronienie okazało się niedostępne.

- Może są jednak w torbie? - podsunęłam z czystej desperacji. - Przejrzyj ją proszę raz jeszcze!

- Nigdy ich tam nie wrzucam! - Estelle pogrzebała moje nadzieje.

Pomimo to, podniosła z ziemi przepastny worek z grubej bawełny o orientalnych motywach. Ponownie zaczęła w nim szperać, na ślepo wyjmując przeróżne drobiazgi, lecz żaden z nich nie przypominał kluczyków. Gdzie ona je zapodziała?

Spirale jasnorudych loków wiły się wokół głowy kobiety niczym żmijki Meduzy. Gdyby nie te miodowe, puszyste włosy, Estelle wydawałaby się przeciętna. Niewysoka, o bladej, lekko piegowatej cerze zyskiwała na wdzięku ładnym uśmiechem. Przestałam go odwzajemniać.

Bez wątpienia miałam do czynienia z roztrzepańcem. Pierwszych podejrzeń co do tego nabrałam już po telefonie Francuzki. Gadała jak nakręcona i o cokolwiek pytałam, w niczym nie widziała problemu. Dla mnie przeciwnie, uzgodnienie szczegółów było konieczne, nauczona doświadczeniem, wolałam się zabezpieczać. Zamiast słuchać gładkich deklaracji, stawiałam na organizację, włącznie z planem awaryjnym. Tak było również przed tą podróżą, pomimo to zderzenie z praktyką okazało się trudne.

Moim celem była nieduża miejscowość na północy Francji, zatem żaden koniec świata, acz tak zwano ten region. Przelot z Berlina do Paryża nie nastręczał trudności, ale dalej musiałam się już dostać drogą lądową. Wynajem auta wychodził drogo, a pociągiem musiałabym się przesiadać. Ktoś doradził mi inne wyjście, by poszukać okazji przejazdu z kimś prywatnie. Znalazłam dwa ogłoszenia, jednak pierwszy z kierowców sporo liczył sobie za transport, zaś drugi nie chciał ani centa, co wzbudziło moje podejrzenie. Chciałam już zrezygnować, gdy na portalu pojawił się nowy anons, tym razem kobiety. Dogadałyśmy się ze sobą i zabukowałam samolot, a na wszelki wypadek przygotowałam sobie rozpiskę połączeń kolejowych.

Francuzka nie nawaliła. Czekała na mnie w hali przylotów i przywitała jak dobrą znajomą. Jej swoboda odzwierciedlała się również w wyglądzie, ubierała się chyba w second-handach, preferując styl etno. Estelle od razu wyszła z propozycją, by mówić sobie po imieniu. Oszacowawszy mnie uważnym spojrzeniem, stwierdziła:

- Przez telefon byłaś taka formalna... Myślałam, że gadam z Niemką w średnim wieku! A tu, proszę, młoda i fajna babka!

- Nie jestem Niemką... - sprostowałam, a w duchu dodałam: ,,i już nie dziewczyną!".

- Co w takim razie robiłaś w Berlinie? - spytała prosto z mostu.

- Po prostu tam żyłam - odparłam ogólnikowo.

- I orzekłaś, że czas na zmianę kraju?

- Przeciwnie, ten wyjazd nie do końca był moim wyborem.

Nie zamierzałam rozwijać tego tematu. Miałabym biadolić, co przeszłam, gdy z powodu redukcji etatów zwolniono właśnie mnie, Polkę, chociaż pracowałam lepiej od innych? Opowiadać o trudnościach w znalezieniu nowej posady, i że jedyna godziwa wiązała się z wyjazdem do Bretanii? Co obcą osobę mogły obchodzić moje problemy? Prawdę mówiąc, bałam się rozbudzenia emocji, które tego dnia nie były wskazane. Dostatecznie wiele dostarczała ich sama podróż.

- Spodoba ci się u nas, Francja to jednak Francja! - W głosie rudowłosej ujawnił się patriotyzm.

- Nie jestem tu po raz pierwszy... - Uśmiechnęłam się i zdradziłam: - W młodości nawet marzyłam, by zamieszkać w Paryżu, intensywnie uczyłam się francuskiego.

- Władasz nim świetnie! Dobrze się składa, bo moi rodacy są w tym względzie leniwi! Włącznie ze mną! - Zachichotała i zapytała: - Masz wszystkie bagaże? Możemy iść?

Zdekoncentrowana wielością nowych wrażeń, poddałam się przewodnictwu Estelle. Nieroztropnie, bo chociaż parła pewnie do przodu, to jeszcze w terminalu pomyliły się jej kierunki, a był to dopiero początek komplikacji. Kiedy dotarłyśmy w końcu na parking, długo szukałyśmy auta kobiety. Znalazło się wreszcie, ale moja radość trwała krótko...

- Merde alors! - Estelle zaklęła i wysypała zawartość worka na ziemię.

Było tego niemało. Większość z tych rzeczy, sądząc po minie ich posiadaczki, nosiła ze sobą niepotrzebnie lub dawno o nich zapomniała. Kosmetyki, batoniki, lekarstwa i cała masa dalszych drobiazgów. Kluczyki wczepiły się w czarny, koronkowy stanik. Estelle, absolutnie niespeszona faktem trzymania w tym miejscu bielizny, odblokowała samochód, a ja odetchnęłam z ulgą. Mina na powrót mi zrzedła, gdy ujrzałam wnętrze bagażnika. Był kompletnie zapchany, w większości jakimiś kartonami i reklamówkami.

- Hm... chyba trzeba będzie to wszystko wyjąć i ułożyć na nowo - zaproponowała kobieta.

- Może umieśćmy moją walizę na tylnym siedzeniu? - podsunęłam prostsze wyjście.

- Nie da rady, bo wtedy Zoé byłoby za ciasno!

- Zoé? - Nie kryłam zdumienia. - Kto to? Myślałam, że będę jedyną pasażerką.

- Nie mówiłam ci? - Francuzka wydała się bardziej zdziwiona ode mnie. - Moja córka jedzie z nami! Przedtem musimy odebrać ją od jej papy. Bez sensu było budzić ją o świcie i ciągnąć na lotnisko. Załatwimy to migiem, nie trzeba wjeżdżać do centrum! A potem już prosto do Kergon!

Nie chciałam się czepiać, ale wcześniej nie było mowy o dziecku. Może Estelle założyła, że zajmę się nim w trakcie podróży? Nie miałam na to ochoty, byłam niewyspana i bez energii. Jak zwykle przed lotem, minionej nocy niemal wcale nie zmrużyłam oka.

Wyjazd z parkingu przesunął się o dalszy kwadrans. Część sortowanych rzeczy od razu poszła do śmieci, dzięki czemu moja waliza zmieściła się w bagażniku. W końcu i ja zajęłam swoje miejsce, lecz o odprężeniu nadal nie było mowy. Zarówno koncentracja roztrajkotanej Estelle, jak i jej orientacja pozostawiały wiele do życzenia. Chcąc nie chcąc, przyjęłam na siebie rolę pilota. Zwątpiłam, czy jazda okazją była dobrym pomysłem. Marzyło mi się szybciej, taniej i wygodniej, a na razie było wyłącznie stresowo.

Metropolię mijałyśmy bokiem. Zjazd z obwodnicy doprowadził nas do dzielnicy leżącej na obrzeżach miasta. Niebawem znalazłyśmy się na typowym blokowisku, okolica i jego mieszkańcy nasuwali określenie ,,getto socjalne". Zgoła nie był to Paryż moich dawnych marzeń i tęsknot. Nawet za dnia nie czułam się w tu bezpiecznie i kiedy Estelle poszła po dziecko, zostałam we wnętrzu auta. Na pobliskim, mocno zdewastowanym placu zabaw dostrzegłam znudzoną grupkę młodzików, w większości ciemnoskórych. O tej porze powinni chyba być w szkole, dzień był roboczy.

Zapewnienie Francuzki, że wróci za parę minut, okazało się mocno na wyrost. Pół godziny później moją uwagę przyciągnęło ożywienie chłopaków, zaczęli coś pokrzykiwać. Idąc za ich wzrokiem, dostrzegłam moją znajomą z torbą turystyczną przewieszoną przez ramię. Kobiecie towarzyszyła smukła, nadąsana dziewczyna, w żadnym razie małe dziecko. Estelle nie wyglądała na mamę tak dużej córki, ale skoro szły razem, musiała być to Zoé.

W reakcji na zaczepki wyrostków pokazała im fucka, co przyjęli ze śmiechem, lecz nie poświęciła im ani jednego spojrzenia. Stwierdziłam, że nastolatka była nie tylko dumna, ale też wyjątkowo śliczna. Oliwkowa karnacja, kruczoczarne loki do ramion, zgrabne ruchy i sylwetka. Kiedy podeszła bliżej, mogłam lepiej przyjrzeć się twarzy; duże oczy, ładnie wyrzeźbione policzki, wypukłe usta. Regularne rysy z domieszką egzotyki kazały domyślić się domieszki krwi arabskiej.

Dziewczyna otworzyła drzwi auta, zdjęła z ramion plecak i rzuciła go na tylne siedzenie. Wsiadła bez słowa przywitania. Ignorując mój uśmiech nałożyła sobie na uszy słuchawki i skierowała głowę ku szybie. Uroda nie szła tu w parze z kulturą, panieneczka była zwyczajnie niegrzeczna. Jej matka, dołączywszy do nas, tłumaczyła się przede mną:

- Przepraszam cię za Zoé! Normalnie nie jest taka, odgrywa się na mnie, bo nie chce jechać! To ten wiek... - Podniosła oczu ku niebu.

Wyczuwałam napięcie kobiety, chyba pokłóciły się wcześniej. Mogłam tylko się cieszyć, że nie angażowano w to mojej osoby, płaciłam za przejazd, chciałam mieć spokój. Nadprogramowy pasażer mógł go zaburzyć, lecz z dwojga złego, lepszy był naburmuszony podlotek niż grymaszący maluch.

Wydostałyśmy się na obwodnicę, Estelle poradziła sobie ze zjazdami i samochód pognał we właściwym kierunku. Ledwo się rozpędził, trzeba było zwolnić przy bramce. We Francji płaciło się za przejazd większości odcinków autostrad.

- Dlatego zabieram pasażerów - wyjaśniała rudowłosa. - Koszty paliwa przecież także nie są tanie. Szkoda, że nie znalazłam nikogo na drogę powrotną...

- Kiedy wracasz? - spytałam dla formy, gdyż i tak nie umiałabym jej pomóc.

- W najbliższą niedzielę, muszę do pracy - odparła na ciężkim wydechu. - Więcej wolnego dostanę może latem. Niestety, życie mnie nie rozpieszcza...

Wydała mi się teraz starsza niż wcześniej. Ściągnięte brwi i sztywność zgarbionego karku dodały jej lat, ujawniając chyba ich zgodność z metryką. Zamaskować prawdziwy stan ducha potrafili tylko nieliczni i przeważnie na krótko. Nie należałam do tych osób.

Być może Estelle pragnęła oderwać się od ponurych myśli, gdyż zagadnęła mnie:

- Wspominałaś, że bywałaś już we Francji...

- Tak, ale nigdy nad Atlantykiem - wyliczyłam znane mi miejscowości. - O Bretanii mam słabe pojęcie, tyle co z książek i filmów.

- To nie to samo. Pobędziesz tam trochę i wyrobisz sobie własną opinię. Masz jakieś konkretne oczekiwania?

- Nie jadę na urlop, więc właściwie tylko te związane z pracą. Chociaż... ciekawi mnie, jacy są Bretończycy? - Przemilczałam, że ze względu na rodzaj mojego przyszłego zajęcia. - Może powiesz mi coś o nich?

- Lepiej nie, nie byłabym obiektywna! - Roześmiała się i wyjaśniła: - Moja rodzina wywodzi się z Bretanii.

Zerknęłam ku kobiecie. Jej uroda od początku kojarzyła mi się bardziej z Irlandią niż Francją; czyżby w żyłach kobiety płynęła krew celtycka?

- Mama pochodziła z Finistere - kontynuowała. - Ojciec był z innego departamentu. Jak wielu ich krajan, wyjechali stamtąd za pracą. Bretania była dawniej biednym regionem, nie wszystkim udawało się wyżyć z rolnictwa czy rybołówstwa. Turystyka jeszcze nie była popularna, zaczynała dopiero raczkować.

- Masz tam jeszcze krewnych? - dopytywałam, zaintrygowana jej korzeniami.

- W zasadzie nie. Starsi pomarli, a młodzi rozjechali się po świecie. Dopóki żył mój dziadek, spędzałam u niego każde lato. Wszystkie swoje wakacje, a potem też z Zoé.

- Czy nie mówiłaś, że jedziesz do brata? - nawiązałam do naszej rozmowy telefonicznej.

- Tak, ale z niego taki Bretończyk, jak ja - uśmiechnęła się kpiąco. - Urodził i wychował się w Paryżu, i dopiero jakiś czas temu przeprowadził się do Kergon. Zamieszkał w domu po naszym dziadku, doprowadził go do porządku! Byłyśmy tam z Zoé zeszłego roku, gdy trwał jeszcze remont... o relaksie mogłam zapomnieć!

Wdała się w opis dokonanych przebudów, jednak bez ładu i składu. Nie obchodził mnie dom, którego i tak nie miałam nigdy zobaczyć. Potakiwałam z grzeczności, żeby nie urazić kobiety, dopiero gdy zaczęła mówić o okolicach, wciągnęłam się bardziej. Ustronna posiadłość rodzinna leżała nad samym oceanem, do dyspozycji była jakaś zatoczka. Brat Estelle zamieszkał tam samotnie, więc może zmodernizował ten dom pod wynajem pokoi turystom. Czy dało się z tego wyżyć? Krótkie lato bretońskie nie sprzyjało temu biznesowi. Firma, która mnie zatrudniła, stawiała na gości będących przejazdem, hotele powstawały przy trasach przelotowych, lotniskach. Ładnych widoków za oknem należało szukać pod innym adresem.

Na autostradzie nie sposób było zabłądzić, moja pomoc stała się zbędna. Manifestując zmęczenie, opuściłam fotel ciut niżej i przybrałam wygodniejszą pozycję. Estelle załapała, że pragnę odpocząć i przestała odzywać się do mnie. Monotonny krajobraz nużył moje oczy, a spokojne dźwięki dochodzące z radia stały się tłem dla rozmyślań.

Przeważały w nich rozterki. Regularnie oblatywał mnie strach, czy podołam nowym zadaniom i przywyknę do zmiany? Z drugiej strony, nie miałam nic do stracenia, będąc osobą wolną, mogłam pozwolić sobie na podjęcie ryzyka. Powrót do Polski nie wchodził w rachubę, nikt nie czekał tam na mnie i już trzy lata temu opuściłam ojczyznę. Myślałam jednak, że zostanę w Niemczech na dłużej. Podobał mi się kosmopolityczny charakter Berlina i moja praca. Niestety, ledwie poczułam się trochę pewniej, postawiono mnie przed kolejnym wyborem. Początkowo byłam stanowczo na nie; ileż razy można przeprowadzać się z kraju do kraju? Później przemyślałam sprawę i zobaczyłam w tym szansę dla siebie, dla swojej kariery zawodowej.

Międzynarodowa sieć hoteli Statio rozciągała się i na Francję. Nowo powstały etat miał być rodzajem dozoru nad placówkami na północy kraju. Pracodawcę przekonało do mnie moje doświadczenie w branży i dobrze opanowany francuski. Tym niemniej, przeszkolono mnie jeszcze - w trybie przyspieszonym. Czynności urzędowe nie były skomplikowane, lecz pewne obawy budziły we mnie kontakty z pracownikami hoteli. Do tej pory siedziałam tylko za biurkiem i nie kontrolowałam nikogo, przynajmniej nie bezpośrednio. Minusem był również trzymiesięczny okres próbny z dość niskim dochodem. Warunki płacowe poprawiały się znacznie przy umowie na stałe, na którą miałam nadzieję. Zagwarantowano mi także samochód służbowy, a co ważniejsze, nie wykluczono możliwości późniejszej pracy w zarządzie berlińskim. Bretania mogła więc stać się szansą dla mojego awansu. Istniało coś jeszcze oprócz ambicji, co wsparło moją decyzję. Moje życie w Berlinie było jałową egzystencją i czegoś zaczynało mi tam brakować.

Nie wiedzieć kiedy, znużona nieprzespaną nocą, zapadłam w drzemkę. Przebudziłam się, gdy samochód przyhamował, skręcałyśmy z głównej trasy. Myślałam, że będziemy tankować, ale Estelle minęła stację benzynową. Zaparkowała pod nowoczesnym zajazdem.

- Muszę wzmocnić się kawą - zapowiedziała. - Robię tylko jedną przerwę, więc warto także coś zjeść!

Spojrzałam na zegarek, przespałam dwie godziny! Nie byłam głodna, ale cóż, musiałam się dostosować. Na sztywnych kolanach wygramoliłam się z auta, chłodne powietrze natychmiast mnie otrzeźwiło. Zoé wyszła przede mną, z młodzieńczą zgrabnością i nie czekając na nas, ruszyła w stronę budynku.

Za drzwiami zajazdu Estelle skierowała się do restauracji, gdy ja skręciłam do toalety. Natknęłam się tam na swoją młodą współpasażerkę. Nieoczekiwanie dowiodła, że potrafi jednak mówić, a nawet się uśmiechać.

- Czy pożyczy mi pani telefon? - zaczepiła mnie, ledwo weszłam.

- Nie masz własnego?

Zdziwiłam się, gdyż młodzież zwykle nie rozstawała się z tym gadżetem. Dziewczyna zaprzeczyła i ponowiła swoją prośbę:

- Proszę! To tylko jedna rozmowa.

- Okay! - Wyjęłam swoją komórkę i wręczając ją Zoé, zaznaczyłam: - Jest na kartę, więc skracaj się, dobrze?

Kiedy później przeszłam do restauracji, Estelle kupowała już obiad. Ustawiłam się w kolejce do bufetu. Byłyśmy już w trakcie posiłku, kiedy dołączyła do nas dziewczyna. Idąc przez salę, ściągała na siebie spojrzenia gości, lecz zdawało się nie robić to na niej wrażenia. Zwracając mi telefon, z satysfakcją popatrzyła na matkę.

- Co to ma znaczyć?! - Estelle zirytowała się. - Jeżeli myślisz, że wskórasz coś sprytem, to grubo się mylisz!

- To nie spryt, a wyższa konieczność! - odpyskowała czarnulka.

- Uważaj! Tylko pogarszasz sprawę!

Zoé w odpowiedzi zareagowała uśmieszkiem, w moim odczuciu - bezczelnym. Kobieta podała jej banknot i zarządziła:

- Nie siadaj, kup sobie coś do jedzenia!

Nastolatka wzruszyła ramionami, ale wzięła pieniądze i poszła.

- Proszę cię, nie ulegaj więcej jej prośbom! - Estelle odezwała się teraz do mnie. - Nie bez powodu zabrałam jej telefon, więc nie dawaj jej swojego!

- Nie uprzedziłaś mnie o tym! - Obroniłam się na jej zarzut.

- Masz rację, mój błąd, przepraszam! Przy niej nigdy nie można tracić czujności!

Pomyślałam, że trochę przesadza. Nadmierna kontrola córki nie polepszy ich wzajemnych stosunków, to było pewne. Może niepotrzebnie ciągnęła ją do Bretanii? Kiedy ma się naście lat, wizyty rodzinne nie stanowią atrakcji, a poza sezonem nad morzem mogło wiać nudą.

Skończyłyśmy swój posiłek, gdy dziewczyna dopiero zaczęła jeść. Robiła to w ślimaczym tempie.

- Nie widzisz, że czekamy tylko na ciebie?! - Estelle nie wytrzymała. - Może tej pani się spieszy, nie pomyślałaś o tym?

- Wybiorę sobie deser - łagodziłam sytuację, podnosząc się z miejsca.

- W takim razie wypiję jeszcze jedną kawę! - Rudowłosa podążyła za mną, wzdychając ciężko.

Wracając od bufetu, zorientowałam się, że nasz stolik jest pusty. Zoé zniknęła. Kiedy doszła jej matka, spojrzała na mnie z wyrzutem.

- Dokąd ona znowu polazła?! - Spytała, marszcząc gniewie brwi.

Pokręciłam głową, na znak, że nie wiem, gdy pan z sąsiedniego stolika wtrącił się do nas:

- Szukają panie tej ładnej dziewczyny? Wyszła na zewnątrz.

- Co takiego?! - Estelle, odstawiając kubek, rozlała trochę kawy.

Nie bacząc na to, bezzwłocznie ruszyła ku wyjściu, rzucając za siebie, że zaraz wróci.

Jej zachowanie wytrąciło mnie z równowagi. Zatęskniłam za neutralnością przedziału pociągu, lecz na przypomnienie sobie uciążliwości przesiadek, napomniałam siebie o cierpliwość. Byle dojechać na miejsce, a najdalej jutro zapomnę o wszystkim, a zwłaszcza o rudowłosej i jej czupurnej córce. Tymczasem jednak one wciąż nie wracały. Z nerwów skonsumowałam lody mechanicznie, bez przyjemności. Nagle wystraszyłam się, że może tamte odjechały beze mnie. Wizja przelękła mnie do tego stopnia, że poszłam to sprawdzić.

Auto Estelle stało na parkingu, było jednak puste i pozamykane. Rozejrzałam się wokół i ku mojej uldze, odkryłam znajome postacie. Nadchodziły od pobliskiej stacji benzynowej, Zoé z posępną miną, jej matka z głową spuszczoną ku ziemi.

- Wybacz, że musiałaś czekać - powiedziała łamiącym się głosem, gdy znalazły się bliżej.

Odniosłam wrażenie, że kobieta płakała, nadal była bardzo przybita. Otworzyła samochód, zaczekała, aż dziewczyna wsiądzie do środka. Zoé nałożyła sobie słuchawki i skuliła się na siedzeniu.

- Wyobraź sobie, że chciała mi uciec! - Estelle mówiła cicho. - Zagadywała kierowców tirów, jednego prawie już przekonała! Musiałabyś widzieć jego minę, gdy powiedziałam, że jestem jej matką! I że ona ma dopiero czternaście lat!

- Czternaście?! - Dawałam jej co najmniej dwa lata więcej.

- Tak, to jeszcze dziecko, chociaż jej się wydaje, że jest już dorosła! Wciąż robi mi jakieś numery! Całe szczęście, że nie ma stąd zjazdu na Paryż, bo już by jej nie było! Widzisz, jaka z niej cwana smarkula!? Już nie daję sobie z nią rady! - W jej oczach zalśniły łzy. - Nawet Zafir wreszcie zrozumiał, że coś trzeba zrobić!

- Zafir to jej papa? - upewniałam się w swoim domyśle.

- Tak. I mój były mąż. Ech...! - Estelle zreflektowała się nagle: - Przepraszam cię za tę aferę! Ochłonę i pojedziemy!

- Nie wypiłaś swojej kawy - przypomniałam.

- Podaruję sobie, rozbolała mnie głowa. - Pogrzebała w torbie, wyjęła z niej jakieś tabletki, zażyła dwie i popiła wodą z butelki. - Usiądź sobie w środku, zaraz do was dołączę. Muszę tylko zadzwonić do brata, uprzedzić go, co się dzieje...

Po tym, co usłyszałam, moja wyrozumiałość dla kobiety wzrosła. Upilnować tak krnąbrne, a zarazem urodziwe dziewczę na pewno nie było łatwo. Najnowszy wybryk Zoé, gdyż jej matka insynuowała, iż było ich więcej, dowodził dużej niefrasobliwości dziewczyny. Zagadywać obcych kierowców? To naprawdę mogło źle się skończyć!

Rozmówca Estelle chyba umiał wpłynąć na nią krzepiąco, gdyż po powrocie do auta wydawała się uspokojona. Ruszyłyśmy z parkingu. Na trasie kobieta trzymała się przepisowej prędkości, nikogo nie wyprzedzając. Od czasu do czasu spoglądała w lusterko wsteczne, prawdopodobnie kontrolując nie tylko drogę. Odzywałyśmy się do siebie już tylko zdawkowo. Z radia dobywała się muzyka, przerywana reklamami, a gdy było ich za dużo, któraś z nas zmieniała stację. Estelle wybrała jakieś dźwięki folkowe, prym wiodły skrzypce i akordeon, czasem słyszałam też harfę lub obój. Muzyka ucichła i odezwał się spiker - w dziwnie brzmiącym, lekko chrapliwym języku.

- Mówi po bretońsku - objaśniła kobieta.

- To my jesteśmy już w Bretanii? - Zaczęłam się rozglądać.

- Od dłuższego czasu. Nie zauważyłaś, że nie ma już bramek? Tutaj autostrady są bezpłatne.

Poczułam podniecenie, ulotnił się strach przed nieznanym, a zastąpiła go niczym nieskażona ciekawość. Moją uwagę przyciągał nieboskłon. Od północy nadciągała kawalkada chmur, w tempie wskazującym na silny prąd powietrza. Podobne zjawisko widziałam kiedyś podczas wichury, ale teraz drzewa trzymały się prosto. Kiedy słońce podświetlało obłoki, otrzymywały złocistą otoczkę, gra świateł i cieni odbywała się również na mijanych polach.

Zjechałyśmy na drogę krajową. Ruch na naszym pasie był większy niż na przeciwnym.

- To pora powrotów z pracy. Tutejsi ludzie dojeżdżają głównie do Brestu - informowała Estelle.

,,A mnie ściąga się tutaj z daleka!", pomyślałam. Nie musiałam mieć wyrzutów sumienia, ponieważ nikt z miejscowych nie stracił przeze mnie pracy. Moje stanowisko, określane jako ,,przedstawiciel zarządu", dopiero powstało.

Na kierunkowskazach pojawiły się dwujęzyczne napisy, francuskie i bretońskie. Te drugie nie przypominały mi żadnego znanego języka, więc naszły mnie nowe wahania. Podzieliłam się nimi:

- Nie przewidziałam, że mogę mieć problem w zrozumieniu Bretończyków...

- Wystarczy ci znajomość francuskiego - uspokoiła mnie Estelle.

- Po co więc te dodatkowe nazwy?

- Dla podkreślenia odrębności kulturowej Bretanii - mówiła z nową powagą w głosie. - Dzięki temu wzrosło zainteresowanie tradycjami, powstały szkoły, w których uczy się bretońskiego, liczne koła regionalne. Mój dziadek Kelvin Denez był inicjatorem jednego z takich stowarzyszeń. Nazwisko Denez do dzisiaj wiele znaczy w Kergon.

- Twój dziadek działał politycznie?

- Niezupełnie, po prostu sprawy Bretanii leżały mu na sercu. Do późnych lat pozostał bardzo aktywny. Wiesz, on dosyć wcześnie przeszedł na emeryturę, bo przedtem był latarnikiem.

- Niebywałe... latarnikiem?! - Moje zdumienie było szczere.

- Tak, tak, jego ojciec także nim był - powiedziała z dumą. - Niestety, następcy nie będzie, nie tylko dlatego, że dziadek nie miał męskiego potomka. Większość latarni morskich stała się zbędna, gdy pojawiły się nowoczesne systemy nawigacyjne, rozumiesz, satelity, radary. Chyba że zostały odpowiednio wyposażone, ale ta przy Kergon już wtedy była zabytkiem, więc nie miała takiego szczęścia. Jest już tylko ozdobą wybrzeża. Musisz tam się wybrać, polecam!

- Chętnie, o ile czas mi pozwoli... - zastrzegłam sobie na wszelki wypadek.

- Znajdź go koniecznie! To super trasa na wędrówkę, ale można też podjechać rowerem czy autem. W ,,Le Havre" objaśnią ci drogę!

- ,,Le Havre"? - nie kojarzyłam.

- Przecież umawiałyśmy się, że mam cię zawieźć do hotelu. - Estelle zerknęła ku mnie niepewnie. - W Kergon jest tylko jeden, właśnie ,,Le Havre". A może szło ci o któryś z pensjonatów?

- Nie, nie! - Wtem wpadłam na przypuszczalny powód naszego nieporozumienia: - Może po prostu nie znasz tego hotelu, bo powstał stosunkowo niedawno! Otwierano go jakoś tak chyba na jesień. Słyszałaś o sieci Statio?

Wydało mi się, że kobieta spochmurniała. Wreszcie, z nietypową dla siebie zwłoką, odrzekła:

- Tak, słyszałam. Hotel, o którym mówisz, znajduje się jednak poza miasteczkiem. A więc to w nim będziesz pracować?

- Właściwie to będę wizytować obiekty w całym okręgu. W Kergon zatrzymam się na początek, bo mają wolne mieszkanie służbowe.

- Aha... - Estelle przygryzła wargę, zdecydowała się jednak kontynuować: - Jeśli mogę coś ci doradzić, to raczej nie chwal się tutaj swoją pracą.

- O co ci chodzi? - Zagadkowa reakcja kobiety skonsternowała mnie i zaciekawiła.

- Nieważne - wykręciła się od odpowiedzi i raptem zawołała z przejęciem: - Spójrzcie, jesteśmy już blisko!

Na najbliższym drogowskazie odkryłam nazwę miejscowości docelowej. Kergon, a pod spodem po bretońsku: Ker Goanag. Moje serce przyspieszyło i zaczęło kołatać, bynajmniej nie z radości. Jeszcze kilka kilometrów i będę zdana wyłącznie na siebie. Znowu uleciała ze mnie pewność, że podołam temu wyzwaniu. Jakby na potwierdzenie tego, zza moich pleców padła złowróżbna zapowiedź:

- Lepiej od razu zawróć! Twój plan się nie uda!

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Kup bilet

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA