REKLAMA

Historia kotem się toczy

autor: Renata L. Górska
wydawnictwo: Replika
wydanie: Poznań
data: 16 lipca 2024
forma: książka, okładka miękka
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 384
ISBN: 978-83-6813518-3

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka  2024.07.16

To historia, jakich wiele. Może zdarzyć się każdemu z nas.

Naciskana przez córki-bliźniaczki Ada zobowiązuje się zająć przez rok - i ani dnia dłużej! - ich babcią Janiną, z którą nigdy nie miała dobrych relacji. Życie na prowincji, na pozór spokojne i monotonne, nie będzie dla Ady wyłącznie sielanką, bo choć wypadek osłabił nieco żywotność staruszki, nie przytępił jej ostrego języka. Dodatkowo po Kasztelowie grasuje złoczyńca. Czy jest nim odludek spod lasu, którego dom Ada widzi z okna poddasza? Z intrygującym mężczyzną zetknie się za sprawą kota, mającego niemały udział w tej historii.

Powoli Ada odnajduje swoje miejsce w Kasztelowie, poznając coraz to nowych ludzi i zmieniając swoje nastawienie do życia z dala od wielkiego miasta. Czy tu, w miasteczku, gdzie czas w cieniu starego zamku płynie inaczej, odnajdzie wreszcie dawno zagubione szczęście? I jaką rolę w tych poszukiwaniach odegra tajemniczy kot?

Fragment

Znałam to porozumiewawcze spojrzenie. Komunikowały się wzrokiem

na długo przed tym, zanim nauczyły się mówić. Na przekor temu, co pisano

o samoświadomości niemowląt, moje bliźniaczki zawarły komitywę,

nim skończyły pierwszy rok życia. Objawiało się to nie tylko identycznym

sposobem wyrażania emocji, co można by podciągnąć pod wzorowanie

się jednej na drugiej - one rozmyślnie dążyły do wspólnego celu.

Zorientowałam się w tym, obserwując je podczas karmienia. Jeżeli coś nie

podeszło Mai, nie ruszyła tego też Wika, w odwrotnej kolejności tak samo.

Z latami osiągnęły perfekcję w przekazywaniu sobie bezsłownych sygnałów,

jednak i ja się wyrobiłam. Teraz też z miejsca odgadłam:

- Ustaliłyście już wszystko beze mnie, nieprawdaż?

Wiktoria zawahała się. Po chwili zabrała głos, wspomagana potakiwaniem

siostry. Jak zwykle były zgodne.

- Przedyskutowałyśmy wszystkie możliwe opcje - wykręciła się

zręcznie. - Za tydzień znowu jedziemy do babci, wybierz się z nami! Pomożesz

nam ją przekonać.

- Pewnie! Może jeszcze mam ją prosić? - zapytałam z ironią.

- Mamuś, najwyższa pora zakopać topór wojenny!

,,Po moim trupie!" - odparłam, w - jak dotąd - nadal żywym duchu.

Od pamiętnej kłótni z teściową, podczas której wykrzyczała mi, że mnie

nie cierpi, a tuż potem wyprosiła ze swojego domu, więcej tam nie wróciłam.

Ona była uparta, nie zdobyła się na przeprosiny, a ja także miałam

swoją dumę. Nie umiałam zapomnieć afrontu. I tak rok mijał za rokiem.

Szczerze powiedziawszy, odpowiadał mi ten układ. Już dużo wcześniej

pojęłam, że jej uprzedzenia do mnie nigdy nie znikną. Starania, żeby spodobać

się teściowej, spełzły na niczym. W końcu stało się, co się stać musiało

- przestało mi na tym zależeć.

- Ona wymaga pomocy! - naciskała Maja.

- Wcale tego nie kwestionuję.

- I właśnie dlatego trzeba działać! W takich momentach waśnie powinny

iść na bok! - Osąd w oczach drugiej z córek był jednoznaczny.

- Jeżeli myślicie, że wzbudzicie we mnie wyrzuty sumienia, to jesteście

w dużym błędzie! - Ściągnęłam brwi dla podkreślenia efektu.

- Nie wiesz, jakie to, co mówisz, jest dla nas przykre!

- Wierzcie mi, uszczęśliwianie kogoś na siłę z reguły źle się kończy!

- Oj, mamuś... - jęknęła znów Maja.

W odróżnieniu od swojej siostry, miała naturę pokojową i to nie tylko

w kontekście pacyfistycznym, toteż wszelkie niesnaski w rodzinie trafiały

ją nader boleśnie. Nie mogłam jednak ustąpić. Współczułam ich

babci, lecz nie poczuwałam się do obowiązku opieki nad nią. Co najwyżej

mogłam pomoc ją zorganizować. Wspierać kogoś można również

na odległość.

Córki nie rozumiały mojego oporu. Nie znały bliższych szczegółów

naszego konfliktu, składającego się zresztą z kropel goryczy, które

w końcu przelały czarę. Nigdy też nie nastawiałam ich przeciw babci,

mając świadomość, że względem nich była inna, ciepła i pełna troski.

Przepadała za swoimi wnuczkami, jedynie ja zostałam tą obcą ,,górolką",

która skradła jej syna. Spłodzone w wyniku tego dzieci miała za krew ze

swojej krwi, zapominając o domieszce mojej.

Oczywiście, dziewczyny wiedziały, że byłyśmy poróżnione ze sobą,

w końcu od lat jej nie odwiedzałam. Początkowo namawiały mnie do

tego, lecz argumentowałam zawsze tak samo:

- Ten, kto zawinił, powinien pierwszy wyciągnąć rękę do zgody!

Mogłam być spokojna; znałam upór teściowej i, jak się tego spodziewałam,

żaden gest pojednania z jej strony nie nadszedł. Po czasie nawet

wyczułam, że córki chyba wolą nie mieszać się w nasze sprawy. Wymagałoby

to od nich zajęcia określonej pozycji, a że kochały i mnie, i babcię,

byłoby to dla nich kłopotliwe. Odkąd miałam spokój z teściową, do

starych uraz nie doszły już nowe. Gdyby nie Heniek, który nie tracił nadziei,

że relacja między jego matką a żoną ulegnie poprawie, rzadko przypominałabym

sobie o niej....

I o zawodzie, jakim stałyśmy się wzajemnie dla siebie.

Teściowa nie zaakceptowała mnie i od pierwszych chwil dawała mi

to odczuć. Na rożne sposoby, choć najczęściej jawnym lekceważeniem.

Nawet moje imię wymawiała z największym trudem, zazwyczaj mówiąc

o mnie ,,ona". Mściłam się za to, nazywając ją ,,wiedźminą", choć nigdy

przy swoich bliskich.

Wiedziałam, że rozczarowała się mną jako synową, pragnęła innej -

Ślązaczki i bardziej zaradnej. Nasz układ nigdy nie stał się rodzinny, choć

- co dostrzegłam w relacji do syna i wnuczek - nie brakowało jej uczuć.

Mnie jedynej nie dała szansy, nie pomogły nawet upływ czasu ani moje

zabiegi zyskania jej aprobaty. Zapewne gdybym miała za sobą inne

przeżycia, nie zachowywałabym się tak desperacko. Infantylnie

sądziłam, że zastąpi mi matkę. Nic z tych rzeczy. Im bardziej usiłowałam

wkraść się w łaski teściowej, tym większą miała nade mną przewagę.

Zrozumiałam to o wiele za późno.

I zmieniłam się w stosunku do niej. Nie pozwalałam więcej na traktowanie

mnie z góry. Nie spodobało jej się to i kroczek po kroczku doprowadziła

do tego, że przestałyśmy się całkiem widywać. W Kasztelowie

nie byłam od jakichś dziesięciu lat i wydawało się, że nam obojgu

jest to na rękę. Henryk miał o to pretensje, naturalnie, jedynie do mnie.

Denerwowało mnie, że zachowanie matki usprawiedliwiał jej wiekiem.

Ta kobieta miała po prostu złośliwy charakter.

Dużo później, kiedy w moim małżeństwie zaczęło się psuć, spekulowałam,

że i teściowa przyczyniła się do tego. Mało to razy krytykowała

mnie w obecności Henryka? Nie kryła też swojej sympatii do Łucji

z sąsiedztwa, którą chętnie widziałaby u jego boku. Na dodatek, kiedy

w ostatnich latach odwiedzał matkę beze mnie, mogłam przypuszczać, iż

podburza go za moimi plecami. Zwykle wracał od niej podrażniony

i czepiał się o wszystko. Ironią losu nie zostawił mnie ani dla matki, ani

dla owej Łucji, od dawna zresztą mężatki - zakochał się w dziewczynie

niewiele starszej od własnych córek.

Mojego małżonka dopadł kryzys wieku średniego, z typowymi tego

symptomami, włącznie z ukrywaniem obrączki i przesadną dbałością

o siebie. Równolegle nastąpił proces oswobadzania się od rodziny. Najpierw

tylko spóźniał się z pracy, potem zarywał wieczory, aż nagle się

wyprowadził. Zwodził mnie jeszcze, że separacja jest tylko przejściowa,

że potrzebuje czasu do namysłu. Niekiedy nadal wpadał na noc, co dawało

mi nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone. Szukałam winy

w sobie, starałam się być dla niego bardziej atrakcyjna. Dopiero kiedy

Heniek wystąpił o rozwód, pojęłam, jaka byłam naiwna. Od dawna

mieszkał z tamtą kobietą i tylko sprytnie się asekurował na wypadek,

gdyby im jednak nie wyszło. Załamałam się, dowiedziawszy o jego oszu-

15

stwie, straciłam siłę do walki. Nie utrudniałam rozwodu i rok później

nasze małżeństwo formalnie przestało istnieć.

Po jakimś czasie dotarło do mnie, że oznacza to także ostateczne zerwanie

kontaktu z matką Henryka. Ani mnie to ucieszyło, ani zmartwiło,

miałam inne problemy na głowie. Egzystencjalne - ponieważ zwolniono

mnie z pracy, natury psychicznej - w reakcji na rozpad związku. Co więcej,

dziewczyny właśnie zbliżały się do dyplomów, więc było u nas

mocno stresowo.

Druga młodość Henryka nie dorównała młodości jego nowej wybranki

i okazała się dla niego zabójcza. W lutym tego roku nagle zmarł

na zawał. Trudno orzec, co dokładnie zawiniło, czy fałszywa ocena własnej

kondycji, czy predyspozycje rodzinne - jego ojciec także nie przeżył

ataku serca, odeszli, mając tyle samo lat. Wiadomość o śmierci Henryka

zaszokowała mnie i zasmuciła. Chociaż ze zrozumiałych powodów nie

umiałam cieszyć się jego nowym szczęściem, to na pewno nie życzyłam

mu źle. Płakałam na równi z córkami.

Pochowany został w swoim rodzinnym miasteczku, śląskim Kasztelowie.

Zimny i dżdżysty poranek sprawił, że ceremonia pogrzebowa odbyła

się bez przeciągania. Ze względu na okoliczności oddaliłam dawne

żale do teściowej i poszłam przywitać się z nią. Nie pozwoliła mi się

uścisnąć i gwałtownie przerwała moje kondolencje. Nieopatrznie nazwałam

ją ,,mamą".

- Mamom to jo była ino do Hyniusia! - syknęła gwarą, gdyż inaczej

nie potrafiła. - A tyś już niy moja synowo, to i żodno wdowa po nim!

Ostentacyjnie odwróciła się ode mnie i uczepiła ramion wnuczek, podanych

jej chętnie, choć nieco bezmyślnie. Bliźniaczki, w swoim bolu

po stracie ojca, na tamtą chwilę zapomniały o moim istnieniu. Nikomu

nie przyszło na myśl, by zaprosić mnie na stypę, zatem wsiadłam do auta

i wróciłam do Krakowa.

Wyjątkowo zgadzałam się z matką Henryka. Nie będąc więcej jego

żoną, nie przysługiwały mi także przywileje wdowy. Szczerze mowiąc,

od porzucenia przez męża nie czułam się ani jedną, ani drugą. Odpowiednio

do tego moja żałoba po nim nie trwała długo i przebiegła bez

dramatyzmu. Nie dała się porównać do tamtej wcześniejszej, gdy Heniek

zabił naszą miłość. W istocie chyba już wtedy pożegnałam się z nim, a też

pogodziłam z jego odejściem. Kiedy naprawdę umarł, był ogromny żal,

było opłakiwanie, lecz nie bezdenna rozpacz. Tę odczuwa się po śmierci

kochanej osoby, a ja przestałam go kochać.

16

Co innego dziewczynki: nie umiały pogodzić się ze stratą taty. Jedno

musiałam mu przyznać, do końca wspierał je finansowo i zabiegał o kontakt

z nimi. Maja, typowo dla siebie, szybko przebaczyła ojcu, choć nie

usprawiedliwiała jego poczynań. Wika zdystansowała się do niego,

otwarcie biorąc moją stronę; zmiękła dopiero, gdy tatuś fundnął im mały

samochód.

Za to bezwzględny albo - jak wolę myśleć - krótkowzroczny, Henryk

okazał się już wobec mojego losu. Wyszło bowiem na jaw, że jeszcze

w trakcie naszego małżeństwa wykupione na siebie mieszkanie obciążył

hipoteką. Wysoki kredyt, który zaciągnął na potrzeby swojej firmy, nie

został spłacony nawet w połowie. Nie byłam w stanie go przejąć, a były

wspólnik Henryka umywał ręce. Wyrzucenie mnie z mieszkania stało

się kwestią czasu, a wynajęcie podobnego lokum w Krakowie przekraczało

moje możliwości finansowe. Ze strachem czekałam na decyzję

banku.

Wiktoria i Marianna (lub po prostu Wiki i Maja) zaraz po uzyskaniu

dyplomów, rezygnując nawet z zasłużonych wakacji, przeniosły się do

Warszawy. Obie dostały się tam na roczną praktykę w renomowanej

agencji reklamowej. Na razie zarabiały niewiele, lecz były dobrej myśli,

że zaczepią się tam na stałe. Ostro pracowały, więc nie widywałyśmy się

często, dobrze, jeśli raz w miesiącu. Nie chcąc ich obciążać kłopotami,

ukrywałam powagę sytuacji. Wyniknął jednak kolejny problem, tym

razem z ich babcią.

Złamała sobie szyjkę kości udowej, pośliznąwszy się na schodkach

ganku. Teściowa była już po operacji, podczas której wszczepiono jej

endoprotezę. Moje córki nie tylko rozmawiały z lekarzami, ale i doinformowały

się w Internecie i mocno obawiały się powikłań pooperacyjnych.

Zamartwiały się także na zapas, co będzie z babcią po opuszczeniu

szpitala.

Nie byłam gotowa do poświęceń. Zapamiętałam teściową jako kobietę

obrotną, szorstką i zjadliwą. Spotkanie na cmentarzu zdawało się

potwierdzać, że upływ czasu nie zmienił jej natury. Od lat mieszkała

sama i stan ten jej odpowiadał. Radziła sobie z domem, uprawiała ogródek,

wsiadała na rower, więc nie miałam jej za staruszkę.

- Mamo, gdybyś widziała ją teraz! - Maja sugerowała, że teściowa dogoniła

metrykę.

- Bardzo cierpi, ale wcale nie narzeka. Mało się odzywa, to do niej

niepodobne...

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Znajdź swoje wakacje

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Butelki dla dzieci Kambukka
Kambukka Reno

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe