REKLAMA

Dziewczyna z warkoczem

autor: Agnieszka Jordan-Gondorek
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 15 stycznia 2019
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 130 × 200 mm
liczba stron: 416
ISBN: 978-83-7674747-7

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka ze skrzydełkami  2019.01.15

Czy rozwód może okazać się najlepszą rzeczą, jaka spotyka kobietę?

Krystyna jest pewna, że jej świat się zawalił. Mąż, z którym od lat starali się o dziecko, pewnego dnia radośnie oświadcza, że zostanie tatusiem. Problem w tym, że mamusią nie jest jego żona, a sprzedawczyni z mięsnego.

Po wyrzuceniu wiarołomnego męża z domu kobieta postanawia otworzyć nowy rozdział w swoim życiu. Jego symbolicznym początkiem ma być wizyta w salonie fryzjerskim. Jakież jest jej zdziwienie, gdy zamiast znajomej fryzjerki w drzwiach wita ją przystojny nieznajomy.

Dziewczyna z warkoczem to historia o zawirowaniach ludzkich losów, o zdradzie, cierpieniu i ponownym odnajdywaniu własnego szczęścia. To historia, która na długo zapadnie w waszą pamięć i ogrzeje wasze serca. Pokaże, że każdy z nas ma prawo być szczęśliwym i cieszyć się w pełni życiem. Koniecznie przeczytajcie!

Grażyna Wróbel, blog Czytaninka

Dziewczynę z warkoczem, czyli Krysię, warto poznać bliżej, jej historia wciąga już od pierwszych stron książki. Jak poradziła sobie w bardzo trudnej sytuacji, w której się znalazła? I co jeszcze przyniesie jej los? Serdecznie polecam tę ciepłą i ciekawą historię.

Małgorzata Garkowska,

pisarka

Fragment

Mimo iż jest dopiero kwiecień, słońce świeci z wła­ściwym sobie uporem, sprawiając, że trawa wydaje się bardziej zielona, a kwitnące na klombach kwiaty bardziej kolorowe. Ale to tylko potęguje mój ponury nastrój. Mój świat się zawalił, a ten tutaj zdaje się nic sobie z tego nie robić. Bezczelność.

Po drodze do domu chcę kupić butelkę szam­pana. Moje marzenie z dzieciństwa, to o zestarze­niu się przy boku ukochanego mężczyzny, poszło w cholerę, bo dziś jakiś sędzia, chyba Zbigniew mu było, rozwiązał moje sześcioletnie małżeństwo i de­finitywnie zakończył trwający przeszło osiem lat związek. Czterdzieści pięć minut i koniec.

Odruchowo zaciskam dłonie w pięści. Psia jego mać!

Hubert tak bardzo chciał się ze mną rozwieść, że bez mrugnięcia okiem wziął całą winę na siebie. Nawet nie próbował niczemu zaprzeczać, otwarcie przyznał się do zdrady. Bez żadnych wyrzutów su­mienia opowiedział, jak poznał Honoratkę i od jak dawna ze sobą sypiają.

Mnie już nie kocha.

Nie zwracając uwagi na moje uczucia, palnął, że to Honorata jest miłością jego życia. Że powinien był poczekać, a nie żenić się ze mną. Że żałuje, że nie spotkał jej wcześniej...

Miałam ochotę się rozpłakać albo choć urządzić dziką awanturę, ale jakaś resztka zdrowego rozsądku powstrzymała mnie przed zrobieniem z siebie po­śmiewiska. Nie wiem, kto wymyślił to przesłuchanie stron podczas rozprawy rozwodowej. Po co to całe wywlekanie brudów? Przecież ja chciałam się tylko rozwieść. Nie chciałam słuchać, jak bardzo Hubert kocha Honoratkę. I jeszcze ten banał, że poszedłby za nią w ogień... To przecież upokarzające.

Z tego wszystkiego zrezygnowałam z możliwości ubiegania się o alimenty. Zresztą nic od niego nie chcę. I czuję satysfakcję, że kiedyś, jeszcze w fazie głębokiego zauroczenia, miałam tyle rozumu, by za­chować po ślubie własne nazwisko. Nie muszę teraz wymieniać wszystkich dokumentów.

I pomyśleć, że Hubert tak się wtedy wściekał, że nie chciałam nazywać się tak jak on, Kolec...

Ta Honoratka najwidoczniej chce, bo inaczej do łóżka by mu nie weszła. Na dodatek do mojego łóżka, w moim mieszkaniu, kupionego za moje pie­niądze. Podła larwa.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ona się nazy­wa Honorata Dysiewicz. Byłam w szoku, puściły mi nerwy, ale twarz wydała się znajoma. Męczyło mnie to strasznie, dwie noce nie spałam, aż w końcu wy­patrzyłam ją za ladą sklepu mięsnego, w którym od czasu do czasu robiłam zakupy. Hubert najwidocz­niej też tam przychodził. Honoratka musiała robić maślane oczy, wciskając mu nieświeżą pasztetową, a on dał się złapać jak rybka na haczyk.

W czym ona jest ode mnie lepsza? Cycki ma większe, to fakt, ale czy facetom chodzi tylko o cyc­ki? Jest niższa niż ja, a na dodatek natura obdarzyła ją wyjątkowo irytującym, piskliwym głosikiem.

Nie przestraszyła się na mój widok, nie próbowa­ła niczego tłumaczyć, nie przepraszała. W pamięci utkwił mi obraz triumfu w jej oczach. ,,Ukradłam ci męża!" - zdawała się krzyczeć. Skoro ukradła, to niech go sobie, cholera, bierze.

- Pani uważa! Czerwone światło! - Ktoś łapie mnie za ramię, gdy już jedną nogą jestem na jezdni, a ciąg powietrza spowodowany przez przejeżdżający tuż przede mną samochód wywołuje gęsią skórkę na łydkach.

Ale nie umiem po ludzku podziękować. Zamiast tego wzbiera we mnie złość.

- Odczep się pan! - rzucam opryskliwie, strącając pomocną dłoń. Mój wzrok powinien go zabić. Nie­nawidzę całego świata, a mężczyzn w szczególności.

Mimo to niechętnie przyznaję, że jest na czym oko zawiesić.

Niech to szlag! Że też musiał się akurat teraz przypałętać! Szczupły, wysoki, zadbane włosy w od­cieniu jasnego brązu. Myślę, że właściwie mógłby być w moim typie. Ale ja przecież dopiero co strasz­nie zawiodłam się na facecie i obiecałam sobie, że żadnemu już nie zaufam. A tu proszę, książę bez białego konia ratuje mnie z opresji i pewnie ocze­kuje jakiejś wdzięczności. Dlaczego nie ma zaprysz­czonej, przeoranej bliznami po ospie twarzy, choro­bliwej otyłości i nie pachnie zniewalająco potem? Tak byłoby o wiele łatwiej. Tymczasem typ wygląda, jakby przed chwilą wziął prysznic, świeżość aż bije od niego. Za grosz przyzwoitości. Nienawidzę gościa, po prostu nienawidzę!

Światło zmienia się na zielone. Jak wariatka ru­szam biegiem przed siebie, niezdarnie wymijając nadchodzących z przeciwka ludzi. Zatrzymuję się dopiero pod klatką bloku, by wstukać kod w domo­fonie. Dopiero tu czuję się bezpieczna.

Ale czy na pewno?

Schodek po schodku wspinam się na górę, czu­jąc, jak z każdym krokiem moje nogi ważą coraz więcej. Nie chcę tam wracać. Nic już nie będzie takie jak wcześniej. Stan cywilny: rozwódka. Lepsze to niż porzucona, ale i tak czuję się, jak towar drugiego gatunku. Bo przecież dobrych rzeczy się tak po pro­stu nie wyrzuca. Nie przekreśla się bez mrugnięcia okiem wspólnie spędzonych chwil: skradzionych ukradkiem pocałunków, pierwszego razu gdzieś na tapczanie w pokoju w akademiku, wybieranych wspólnie zaproszeń na ślub, wznoszonych toastów...

Przełykam łzy. Tego wszystkiego już dawno nie ma. Przecież dzisiaj się dowiedziałam, że byłam po­myłką. Nawet prezent na Gwiazdkę, zegarek, który zresztą sam sobie wybrał, mu się nie podobał. Już wtedy podobno czuł się nieszczęśliwy, zaniedbany i niedoceniany. Nic dziwnego, że gdy inna kobieta okazała mu serce i zrozumienie, zapragnął być wła­śnie z nią.

Honoratka czekała na Huberta pod salą rozpraw i gdy tylko wyszedł, rzuciła mu się na szyję. Na mnie nikt nie czekał.

Otwieram drzwi mieszkania. Rzeczy Huberta nie ma już od dawna, ale i tak ciężko mi się tu odnaleźć. Jakby to nie było już moje miejsce, tylko jakaś obca przestrzeń, która jedynie toleruje moją obecność.

Może teraz w końcu zaplanuję odkładany od dawna remont? Przydałoby się odświeżyć ściany i kupić nowe firanki. Może wtedy będzie tu choć trochę przytulniej.

Zostawiam torebkę na szafce w przedpokoju. Tuż przy ławie w salonie stoi ulubiony fotel Huber­ta. Fotel formalnie należy do mnie, lecz mój były już obecnie mąż lubił w nim siedzieć. Być może z nią też tu siedział, gdy leżałam w szpitalu, dochodząc do siebie po operacji. Znów ogarnia mnie ta bezsilna wściekłość. Może gdybyśmy mieli dziecko, wszystko byłoby inaczej? Może Hubert nie spojrzałby wte­dy na babę sprzedającą kotlety w mięsnym, tylko grzecznie siedział w domu?

Załamana siadam na sofie i naciągam na siebie miękki, melanżowy koc, prezent od Zoi. No i nie kupiłam tego przeklętego szampana. Nie mam czym świętować, a i okazja, prawdę mówiąc, też kiepska.

Potrzebuję jakiegoś bodźca, jakiejś zmiany, ale przecież wiem, że wytarganie Hubertowego fotela na śmietnik na nic się nie zda, bo w gruncie rzeczy jestem zła na siebie. Za to, że niczego nie zauważy­łam. Że dałam się mamić, że mu wierzyłam. Że jego zdrada tak bardzo mnie zabolała...

Przez dwa ostatnie miesiące żyłam jak w transie, czekając na wyznaczony termin rozprawy rozwo­dowej. W pracy sajgon. Szykowała się duża inwe­stycja i musiałam dopiąć budżet. Nie obeszło się bez kredytu, ale wynegocjowałam dobre warunki i nawet szef zauważył moje zaangażowanie, bo po kilku dniach dostałam solidną podwyżkę i zapew­nienie, że firma docenia moją ciężką pracę i szef jest zadowolony, że dał mi szansę.

Jeszcze trzy lata temu byłam zwykłą księgową, jak Anka i Zoja, odpowiedzialną za sprawozda­nia finansowe. I wtedy nasz dyrektor finansowy, Andrzej Gołąbek, połamał się na nartach tak nie­fortunnie, że potrzebna była operacja kręgosłupa. Zarząd zaczął wpadać w panikę. Wydzwaniali do Andrzeja do szpitala, a nawet ciągali mnie ze sobą, bo ktoś przecież musiał podejmować kluczowe dla firmy decyzje, a wkrótce planowano otwarcie nowej linii produkcyjnej i trzeba było określić najlepszą z opcji finansowania.

Właśnie wtedy Andrzej powiedział, że mogę go zastąpić, że jeśli dadzą mu wreszcie święty spokój, on mnie należycie przygotuje. Od tego momentu dzieliłam czas pracy na siedzenie w biurze oraz szkolenia w szpitalnej sali i naukę pod okiem unie­ruchomionego dyrektora.

Andrzej był bardzo wymagającym nauczycielem, ale też ochoczo dzielił się swoją wiedzą. Był ze mnie dumny, gdy udało mi się uzyskać lepsze warunki, niż zakładał w wariancie optymistycznym. Roześmiałam się wtedy, sugerując, że mam tajną broń i wskazałam długi za pupę gruby warkocz. W dzień poprzedza­jący spotkanie w banku byłam tak zestresowana, że postanowiłam zająć się swoimi włosami. Długie i gęste, w odcieniu głębokiego brązu, są tak zjawi­skowe, jak te z portretów przedstawiających cesa­rzową Austro-Węgier Elżbietę. Wprawdzie nie myję ich w żółtkach i koniaku, ale pielęgnacja i tak jest czasochłonna i skomplikowana, bo wszelkie dostęp­ne w drogeriach szampony i odżywki im nie służą. Dopiero niedawno odkryłam sprowadzany z Japonii szampon z dodatkiem olejku z płatków magnolii, ale kosztuje majątek i wtedy nie wiedziałam jeszcze o jego istnieniu, więc sięgnęłam po sprawdzoną sodę oczyszczoną, a po myciu nałożyłam na całą długość maseczkę z siemienia lnianego. Ta prosta mikstura działa cuda, zamyka łuski i nawilża włosy, nadając im niesamowity blask.

Wiedziałam, że tej nocy z nerwów nie zasnę, więc pozwoliłam włosom wyschnąć bez suszarki. Rano tylko ponownie je wyszczotkowałam i podpięłam boki do góry. Do tego elegancka garsonka i już by­łam gotowa na podbój świata.

Andrzej słuchał całej tej mojej relacji z przygo­towań z uśmiechem na ustach. Gdy skończyłam, powiedział, że poradziłam sobie naprawdę świetnie. Poinformował mnie też, że dzień wcześniej złożył rezygnację ze stanowiska i rekomendował mnie na swoje miejsce. Gdy spojrzałam na niego spanikowa­na, dodał, że nadal będzie zatrudniony, jako doradca, ale w praktyce to ja będę za wszystko odpowiedzial­na. Z wrażenia aż zamknęłam buzię. Chciałam za­protestować, powiedzieć, że to jakaś pomyłka i na pewno sobie nie poradzę, ale zapewnił, że swoją de­cyzję dokładnie przemyślał, teraz musi się skupić na powrocie do zdrowia, że potrzebnych będzie jeszcze kilka operacji, a on nie czuje się na siłach, by być równocześnie pacjentem i dyrektorem finansowym. Już rozmawiał z szefem na temat listy kursów, na które trzeba mnie wysłać. Tak więc zajęłam biuro Andrzeja, przywożąc mu uprzednio kilka osobistych rzeczy, o które prosił. Zyskałam prestiż, własną se­kretarkę, lub jak kto woli: asystentkę, ale też masę nowych obowiązków, które teraz, gdy moje życie osobiste się zawaliło, pozwoliły mi przeżyć.

Świadomość, że nie kupiłam szampana, budzi mój gniew. Obiecywałam sobie, że nie będę ryczeć, że potraktuję rozwód jako wstęp do nowego, lepsze­go życia, a tymczasem nie potrafię nawet dopilno­wać jednej prostej czynności. A minęłam po drodze dwa sklepy. Może nie mają w ofercie Dom Perignon, ale przecież, do diabła, nawet Piccolo by się nadał.

Naciągam koc na głowę. Żałuję, że odmówiłam, gdy Zoja proponowała, że dotrzyma mi dzisiaj to­warzystwa. Planowała symboliczną imprezę: skoro ślub człowiek chce uczcić huczną zabawą do białego rana, to rozwód powinien zakończyć się podobnie. Miało być ciasto, lody i alkohol. Ale nie. Nakłama­łam, że łapie mnie grypa, że smaruję się vicksem i popijam fervex. No po prostu genialne posunięcie. Zabłysnęłam inteligencją.

Ze wszystkich kątów atakują mnie przykre wspo­mnienia. Tamtego dnia, gdy z powodu osłabienia wróciłam wcześniej z pracy, drzwi nie były zamknię­te na zamek, dlatego nie zauważyli, że weszłam. Nie mogli zauważyć. Byli zbyt zajęci obściskiwaniem się i wymianą płynów ustrojowych. Pierwszy raz od bar­dzo dawna słyszałam z ust Huberta czułe wyznania. Jednak czynił je w stronę Honoratki, nie moją. Tak bardzo się cieszył, że zostanie ojcem. Powiedział, że będę musiała zrozumieć.

Faktycznie zrozumiałam. Od razu kazałam mu wynieść się na zbity pysk. Ale koniec końców to ja więcej straciłam, bo zostałam sama.

Otrząsam się z obrzydzeniem. Zoja miała rację, muszę odciąć się od przeszłości. Potrzebuję silnego bodźca, jakiegoś podkreślenia, że coś się w moim życiu definitywnie zmieniło.

Dwa lata temu tak na poważnie zaczęliśmy z Hubertem starać się o dziecko. Już od dłuższego czasu nie stosowaliśmy antykoncepcji, ale nie przy­niosło to spodziewanych rezultatów. Zmiana leka­rza, a później monitoring cyklu w prywatnej klinice, laparoskopia z histeroskopią, gruba kasa wydana w aptekach na witaminy i specyfiki wspomagające owulację... Wszystko na nic. A Honoratka po prostu zaszła w ciążę. To dlatego Hubert postanowił się rozwieść za wszelką cenę. Oczywiście mogłam mu utrudniać, ale to by pewnie i tak niczego nie zmie­niło. Niech idzie w cholerę. Krzyż na drogę. Jak nie ten, to inny...

Hola, szalona! - przywołuję się do porządku. - Przecież definitywnie skończyłaś z facetami.

Kręcę się nerwowo na sofie, a długi warkocz kli­nuje się gdzieś za moimi plecami. I już wiem, co powinnam, a raczej co muszę zrobić. Gdyby nie te przeklęte włosy, może nie dostałabym awansu? Spę­dzałabym więcej czasu w domu i upilnowała męża albo chociaż zauważyła, że coś się święci? Może nie byłabym teraz sama i nie użalała się nad sobą?

Zerkam na zegarek. Szesnasta. Pani Irenka, jedy­na fryzjerka, do której od czasu do czasu chodzę, ma salon tu, niedaleko. To ona czesała mnie do ślubu, powinna więc zrozumieć.

Zakład fryzjerski mieści się na parterze, dwa blo­ki dalej. Nieprzezroczyste szyby z mrożonego szkła dają poczucie intymności. Klientki mają pewność, że nikt ich nie podejrzy w wałkach na głowie czy z włosami owiniętymi celofanem.

Naciskam guzik domofonu i słyszę charakte­rystyczne pikniecie oznaczające, że mogę wejść. Szybko pokonuję te kilka schodów dzielących mnie od parteru i naciskam klamkę. Drzwi jak za­wsze są otwarte, ale coś się tu zmieniło. Ściany nie mają koloru brzoskwini, są wrzosowe, przełamane srebrnymi akcentami. Stanowisko fryzjerskie nie jest już metalowym stolikiem z wysokim lustrem i wyszczerbionym pulpitem. To zupełnie inny salon. Gruby blat z ciemnego drewna wyznacza miejsce dla dwóch osób, ale tylko połowa jest w tej chwili dodatkowo rozświetlona włączonymi ledówkami. Lustra są dwa, ale za to jakie! Jedno rozciąga się na oba stanowiska, drugie zaś zajmuje niemal całą ścianę z tyłu. Tego wcześniej tu nie było. Ani ja­godowych foteli i stolika kawowego, przy którym można poczekać na swoją kolej. Kiedy byłam tu po raz ostatni? Już nie pamiętam.

Rozglądam się za panią Irenką, ale zamiast niej widzę mężczyznę. Tego samego, którego spotkałam na przejściu dla pieszych. Psiakrew! Opiera się plecami o parapet i wlepia we mnie zagniewane spojrzenie.

- Gdzie jest pani Irenka? - pytam skonsterno­wana, próbując ukryć zakłopotanie. - To moja fry­zjerka. Zawsze do niej przychodzę.

Facet wywraca oczami, nawet nie próbując ukryć niechęci.

- Widocznie dość rzadko. Półtora roku temu sprzedała zakład fryzjerski.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Znajdź swoje wakacje

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Boże Narodzenie 2024
Boże Narodzenie 2024
Boże Narodzenie 2024