REKLAMA

Aby do mety

autor: Joanna Kruszewska
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 23 lipca 2019
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 130 × 200 mm
liczba stron: 368
ISBN: 978-83-6621742-3

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka ze skrzydełkami  2019.07.23

Miłość czy przyzwyczajenie? Uwierzcie, czasem trudno odróżnić jedno od drugiego. Spróbujcie razem z Mirą przejrzeć się w zwierciadle uczuć i znaleźć tę właściwą odpowiedź. Ta historia odziera ze złudzeń, które potrafią skutecznie zatruć życie. To trzeba przeczytać!

Aneta Kwaśniewska,

Książki w eterze, ksiazkiweterze.pl

Mira stawia sobie za cel dociągnięcie do ołtarza aktualnego wybranka serca. Jednak w miarę upływu czasu zaczyna zadawać sobie pytanie, czy Łukasz jest aby na pewno tym, z którym powinna spędzić resztę życia. Zachowanie narzeczonego i liczne sytuacje świadczące o niewystarczającym zaangażowaniu emocjonalnym początkowo nie przeszkadzają Mirze w konsekwentnym dążeniu do mety. Pojawienie się jednak w jej życiu kolejno dwóch innych mężczyzn powoduje rozterki duchowe i całą masę wątpliwości.

Fragment

Łukasz przespał prawie połowę nocy na fotelu, a rano wstał wściekły. Rzecz jasna na mnie. Drapał zarośnię­te policzki i układał do poziomu to, co jeszcze mu zo­stało na głowie, a zostało niewiele. Jęczał przy tym rozdzierająco i pochylając się co chwilę, masował obolałe członki. Rzuciłam się czym prędzej do czaj­nika i szafki z kubkami. Może uda mi się zaparzyć kawę, zanim rozpęta się burza?

- Mogłaś mnie obudzić! - Chyba jednak się nie uda. - Cały połamany jestem, a ciężki dzień przede mną.

- A nie interesuje cię, o której wróciłam? - spyta­łam mało przytomnie.

- Słyszałem, jak wróciłaś.

- To trzeba było wtedy położyć się do łóżka - od­cięłam się. Wzięłam też swoją kawę, zawinęłam poły wysłużonego szlafroka i poszłam do siebie.

Nasze lokum tworzyły trzy pokoje z kuchnią. Przy czym już od pierwszych chwil po przeprowadzce było jasne, że ten najmniejszy będzie należał tylko do mnie, sypialnia to terytorium graniczne, a duży będzie spełniał zadanie salonu, pokoju dziennego, jadalni i pracowni Łukasza. Z zawodu i zamiłowania archi­tekt zagracił - moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie, bo i tak lwią część pracy odbębniał na służbowym laptopie - małe mieszkanie różnymi sprzętami, któ­rych przeznaczenia nie do końca jestem świadoma. Sprzęty mają zdecydowanie za dużo stojaków, stojaki z kolei mają cienkie nóżki, które z kolei obrzydliwie się kurzą i wymagają regularnego czyszczenia. Śred­nio dwa, trzy razy w tygodniu. Przy czym zaszczyt ten przypadł mnie w udziale, jako że Łukasz z obo­wiązków domowych pamięta tylko o wynoszeniu śmieci.

Tak więc spory kąt dużego pokoju stanowi pra­cownię Łukasza. Mały pokój okupuję ja. Ustawiłam wszystko po swojemu. Prym wiodły regały i półki na książki. Znalazło się też miejsce na stary, wysłużo­ny fotel, który w moim towarzyszu życia wzbudzał najwyraźniej obrzydzenie. Esteta, phi. Cóż z tego, że mebel poprzecierany, a tu i ówdzie nie ma tapicerki? Jakie to ma znaczenie, kiedy mieszczę się na nim ca­lutka, a na poręczach, tych wyświechtanych, można postawić spokojnie kubek czy talerzyk...? Nie ma wygodniejszego miejsca do czytania. Na książki też kręcił nosem. Takie zaczytane, że niby wstyd. Ja tam z kolei jestem zdania, że im bardziej zaczytane, tym lepiej to świadczy o właścicielu i jego upodobaniach literackich. Ale tutaj płaszczyzny porozumienia mię­dzy nami raczej nigdy nie było. Łukasz, umysł ścisły, przerabiał tylko instruktaże. Jedyna grubsza lektura poza nimi to jakiś miesięcznik. Książka w jego rękach to była rzadkość.

Zasiadłam w fotelu, obstawiając się kubkiem z kawą, popielniczką i miską z musli. Nie wylezę stąd, dopóki on nie pójdzie do pracy. Koniec, kropka.

Plan na dzisiaj. Niech będzie ambitnie, pracowi­cie...

Zadzwonię do Agnieszki. Miała popytać w róż­nych agencjach, czy nie potrzebują chłopca - czy ra­czej dziewczyny - na posyłki.

Trzasnęły drzwi.

Hm. Do widzenia.

Pobiegnę po gazetę... A może lepiej kupić prezenty? A pracy poszukam sobie po świętach. Przecież już za tydzień Wigilia. Ustaliliśmy, że na Wigilię i pierwszy dzień świąt pojedziemy do moich rodziców. Na drugi do jego. Co kupić jego mamie? Bo że mojej... Zaczę­łam pochłaniać śniadanie, przy czym lewa ręka bez­wiednie sięgnęła po aktualnie czytaną książkę, a oczy bezbłędnie odnalazły fragment, w którym skończyłam czytać... Znowu trzasnęły drzwi.

Po chwili zarumienione lico Łukasza wychynęło z obłoków dymu.

- Zjesz ze mną śniadanie?

- Hm.

- No chodź, nie daj się prosić! - I już go nie było.

- Nie daj się prosić. Prosić nie, przeprosić bym się raczej dała - mruknęłam pod nosem, ale poszłam do kuchni. Zamurowało mnie. Na stole leżały świeżutkie bułeczki - skąd on wziął bułki? - pokrojony pomi­dor - nieważne, że o tej porze roku niewiele wart - szynka, ser, nawet sałatka. Spojrzałam podejrzliwie. Chwilę pogrzebałam w pamięci, bo przecież coś się za tym kryło... No tak, tradycyjnie zapomniałam. Rocznica naszej pierwszej randki. Zawsze tak było. Ja zupełnie nie miałam głowy do cyferek, tak więc o wszelkich uroczystościach pamiętał Łukasz. Je­żeli nie miał akurat na oku żadnego upominku dla swojej ukochanej albo pomysłu na uroczo spędzo­ny czas, on również pozwalał sobie na roztargnie­nie i rocznice przemykały niezauważone. Ale nie dzisiaj.

- Wszystkiego dobrego, kochanie. - Podszedł do mnie, takiej rozmamłanej, we frotowym szlafroku, przygładził artystyczny nieład na mojej zapominal­skiej głowie i pocałował. - Chciałem, żeby było ro­mantycznie.

- Całkiem ci wyszło - mruknęłam w mechaty sweter.

I wtedy, no i właśnie wtedy... ukląkł na to jedno ko­lano, wyciągnął jakieś puzderko z kieszeni spodni i:

- Miro, kochana, proszę cię, abyś za mnie wyszła - powiedział poważnie.

A kwiaty? Gdzie kwiaty??? Zawsze zainteresowa­ni występują z naręczem kwiatów - przemknęło mi przez myśl. Oprzytomniałam, bo Łukasz patrzył na mnie zdezorientowany.- Zgadzasz się...? - zapytał niepewnie.

- Tak, tak, oczywiście, że tak.

Faktycznie, ciężki dzień przed nim.

Ula była od spraw codziennych. Od gotowania, od łamanych w drzwiach rąk, od utarczek powszednich. Sprawami najwyższej wagi państwowej molestowa­łam zawsze najpierw Agnieszkę. Tak więc po nie­typowo rozpoczętym poranku wdziałam na siebie pierwsze lepsze ciuchy, jakie mi wpadły w ręce, i pojechałam. Konieczności anonsowania się nie było, bo Aga zawsze była w domu. Niedoszły, acz wykształcony pedagog z zapałem wykorzystywał całkiem znośny kapitalik, jaki mu przypadł w udzia­le po śmierci ukochanej babci. Wykorzystywał na radosną twórczość artystyczną. Trzeba przyznać, że nie do końca dla mnie zrozumiałą. Podobno jednak sztuki współczesnej, jak właściwie każdej, nie trzeba rozumieć. Trzeba ją czuć. Więc chodziłam na wysta­wy mojej sławnej koleżanki artystki, przyglądałam się jej obrazom i rzeźbom, starając się wczuć w tę sztukę. Ciężko mi szło...

Z drugiej strony to właśnie Agnieszka zaraziła mnie grafiką, pokazała, co można wydobyć ze zdjęć za pomocą najnowszych cudów techniki. No i - co najważniejsze - w przeciwieństwie do Łukasza we mnie wierzyła.

- Masz potencjał, wyobraźnię, próbuj. - Siadała przed moim sprzętem i oceniała, krytykowała, a przede wszystkim nie pozwalała przestać. - Marnujesz się, kobietko. Zrób coś z tym wreszcie.

Ha, próbowałam więc zrobić.

Poza tym, ważna sprawa, Agnieszka od czasu do czasu brała zlecenia z różnych agencji reklamowych. Zwłaszcza tych, które miały ochotę na niekonwencjo­nalne kampanie. Mogłaby mnie wkręcić jako zdolną protegowaną.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Zapraszamy na zakupy

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

Butelki dla dzieci Kambukka
Kambukka Reno

REKLAMA

City Break
City Break