Kontrolowany chaos?
14 września 2007
W całej Warszawie zapanował komunikacyjno-drogowy chaos. Nie wdając się w modne ostatnio medialno-polityczne spory, czy to efekt nieudolności obecnych władz, czy też zaniedbania poprzednich, pozwolę sobie i ja dorzucić cegiełkę do ogólnego chaosu.
Zresztą wydaje się, że jako białołęczanie winniśmy cieszyć się z intensywnego rozkopywania całej Warszawy i zamykania głównych arterii. Dzięki temu jako dziel-nica zbliżyliśmy się w ekspresowym tempie do centrum stolicy. Nasze problemy z nieustannymi korkami na drogach dzieli teraz całe miasto. Jest więc szansa, że włodarze Warszawy, stojący codziennie w kilometrowych samochodowych kolej-kach, kiedy już uporają się z Puławską, Jerozolimskimi i Trasą W-Z, sypną groszem i zintensyfikują działania na rzecz dalekiej Białołęki. Tak z dobrego serca, w imię stołecznej solidarności.
I nie jest to wcale myślenie z gatunku fantasy. Co prawda w teorii decyzje do-tyczące spraw publicznych w demokratycznym państwie prawa winny być podejmo-wane w oparciu o rozumowe przesłanki i zasadę sprawiedliwości społecznej. Jednak rzeczywistość przynosi rozwiązania zgoła odmienne, częstokroć - o zgrozo! - odwo-łujące się przy tym właśnie do prawa.
Podczas ostatniej sesji rady dzielnicy przy okazji głosowania nad uchwałą, opiniującą projekt zwiększenia środków w budżecie Białołęki, miałem wewnętrzny dylemat czy wniosek poprzeć. Rzecz dotyczyła dodatkowych pieniędzy dla dzielnicy z rezerwy budżetowej miasta. Niebagatelnych, bo 800 tys. zł, dzięki którym zbu-dowana zostanie ulica Płytowa. Każdy wniosek umożliwiający pozyskanie kolejnych środków dla Białołęki wydaje się bezdyskusyjnie godny poparcia, jednak moje zastrzeżenia wzbudziło uzasadnienie. Powodem wykonania nowej nawierzchni jest bowiem planowana lokalizacja "Jarmarku Europa". Czy w tej sytuacji poparcie bu-dowy ulicy stanowi akceptację dyskusyjnego i niedopuszczalnego w obecnej formu-le pomysłu? Pytanie z gatunku retorycznych. Ostatecznie, pomny na polityczną dyplomację, wniosek poparłem.
Podobny dylemat miałem na jednej z poprzednich sesji, tym razem w sprawie zakupu sztucznego lodowiska dla Białołęki za ok. 700 tys. zł. Problem tym większy, że radna m.st. Warszawy Mariola Rabczon wskazywała, iż nieznacznie mniejszy obiekt tego typu dzielnica mogła pozyskać dzięki staraniom miasta już za 500 tys. zł. Zarząd jednak nie reflektował... W dodatku wiceburmistrz Andrzej Opolski twier-dzi, że nikt (w Warszawie? w Polsce?) nie potrafi określić realnych kosztów eksplo-atacji projektowanej inwestycji. Tak więc zapisane w budżecie środki mają cha-rakter szacunkowy. Dość dziwna sprawa, zwłaszcza, że nie chodzi o żaden proto-typ, a składane sztuczne lodowiska na świeżym powietrzu znane są od lat. Cóż, zapewne inżynierowie wyjechali za granicę, a dane zostały zamknięte w archiwach IPN. Oby nie okazało się tylko, że lodowisko nie jest do ślizgania.
Dylemat dylematem, gorzej jednak, gdy brak zwykłego zdrowego rozsądku w działaniach administracyjnych. Oto niedawno powrócił problem stanu nawierzchni ulicy Srebrnogórskiej. Każdy kto choć raz był na Wiśniewie wie, że określenie kra-jobraz księżycowy nie jest w tym przypadku żadną przesadą. Ponieważ dobiega końca inwestycja wodociągowa, a budowę nawierzchni zaplanowano dopiero na lata 2008 (projekt) i 2009 (realizacja) wsparłem działania mieszkańców na rzecz uzys-kania od władz lokalnych zapewnienia o systematycznym (kwartalnym) ubijaniu drogi. Z uwagi na gęstość zabudowy, przedszkole, zakłady usługowe, znajdujące się przy tej ulicy, jak również szalenie długi okres oczekiwania mieszkańców na podjęcie problemu, propozycja wydaje się rozwiązaniem optymalnym. W odpowie-dzi na pytanie w tej sprawie zadane zarządowi dzielnicy, usłyszałem, że skoro niebawem zostanie wybudowana nawierzchnia, nie ma sensu podejmowania innych działań. Cóż, skoro dla decydentów dwa i pół roku to chwila nie warta uwagi, mogę jedynie pocieszyć mieszkańców, że na piśmie obiecano wyrównywanie nawierzchni dwa razy do roku.
Gorzej, gdy jako fakty przedstawia się sprawy istniejące wyłącznie w wyobraź-ni. Tak ma się rzecz z zapowiadanymi w mediach busami, mającymi usprawnić publiczną komunikację w satelitarnych dzielnicach miasta. O pomyśle wspomniał także podczas jednej z sesji wiceburmistrz Piotr Smoczyński. Poproszony przeze mnie o uszczegółowienie, obiecał odpowiedź na piśmie. Ostatecznie okazało się, że konkretów po prostu brak. Nieco więcej szczegółów znał jeden z dyrektorów ZTM, który w rozmowie telefonicznej poinformował mnie, iż realna rozmowa o możliwości poprawienia komunikacji za sprawą busów możliwa będzie po przeprowadzeniu przetargów na zakup nowego taboru, czyli najwcześniej w końcu października, ale nie jest to data pewna. Cóż, mieszkańcom osiedla Marywilska, którzy od listopada ub.r. w dni świąteczne nie mają połączenia z Tarchominem, dalej pozostaje żyć złudzeniami, że wraz z kupcami pojawią się przy Kanale Żerańskim czerwone linie.
Z kolei moja pierwsza interwencja w sprawie przecinki drzew przy ulicy Pod-górnej nie spotkała się z zainteresowaniem urzędników. Odpowiedź nadeszła do-piero po burzy, która zwaliła uschnięte drzewa. I chociaż obyło się bez nieszczęś-cia, wydział zareagował obietnicą, że wystąpi do biura ochrony środowiska o środki na usunięcie zagrażających ludziom gałęzi. Mijają kolejne tygodnie. Reakcji nie ma, a kikuty straszą i zagrażają zarówno mamom spacerującym z małymi dziećmi, jak i zaparkowanym samochodom. Ponieważ niebawem na tym odcinku ruszy budowa nawierzchni (proszę nie pytać czemu jesienią, skoro inwestycja była w planie od ub. r.), bardziej racjonalna wydawałaby się odpowiedź o próbie połączenia działań i zaoszczędzenia w ten sposób kosztów. Ale kto by martwił się środkami publiczny-mi? Dlatego wróble, które tu i ówdzie ćwierkają o przyszłorocznych planach budo-wy kanalizacji przy Podgórnej, uciszam. Przecież wodociągi i tak zobowiązują się w umowie do przywrócenia stanu nawierzchni sprzed budowy instalacji. Będzie asfalt - rozprują - a potem zaleją, ot co.
Na koniec akcent pozytywny. Podczas wakacji bardzo mnie ucieszyły mailowe konsultacje z mieszkańcami w sprawie ewentualnego przeniesienia stacji Warsza-wa-Choszczówka w okolice obecnego przejazdu. Co prawda warszawska prasa wyśmiewała sposób ich organizacji, na kuriozalne metody ich przeprowadzania wskazywał też radny Krzysztof Pelc na łamach "Naszej Choszczówki", frekwencja pokazała kiepską organizację naszego urzędu, jednakowoż fakt pozostaje faktem - nastąpiło otwarcie na mieszkańców. I choć pierwsza jaskółka wiosny nie czyni, żyję nadzieją, że po krótkiej wyborczej jesieni i niewiadomej zimie, wiosna zagości na dobre.
Bartłomiej Włodkowski
avetki@wp.pl