Konkurs TPW. W poszukiwaniu tajemnic dawnej Białołęki
17 grudnia 2013
Do końca czerwca białołęcki oddział Towarzystwa Przyjaciół Warszawy zbierał pamiętniki, wspomnienia osób, które na Białołęce mieszkają od nawet kilkudziesięciu lat i potrafiły opowiedzieć jej historię przez pryzmat osobistych wspomnień i przeżyć. Uroczysty finał konkursu historycznego "W poszukiwaniu tajemnic dawnej Białołęki" odbędzie się 18 grudnia w Białołęckim Ośrodku Kultury. Dziś prezentujemy wybrane fragmenty poruszających relacji mieszkańców.
Wszystkie nadesłane wspomnienia zostaną opublikowane w całości, zaś uroczyste podsumowanie konkursu wraz z promocją książki planowane jest na 18 grudnia w Białołęckim Ośrodku Kultury. Kolejny konkurs zostanie ogłoszony w lutym 2014 r.
Z nadesłanych wspomnień wyłania się nam obraz przedwojennej Białołęki jakże inny od tego, który możemy zobaczyć dziś. Poniżej kilka fragmentów wspomnień opisujących dawną Białołękę.
Szły krowy
"Ulica Świderska - obecna, przy której stoi krzyż, była szeroką drogą polną, którą szły krowy na łąki i jechali gospodarze nad Wisłę na wozach. Wokół krzyża rosły cztery piękne krzewy bzu, które pięknie kwitły na fioletowo. Wioska ta nazywała się Świdry Stare".
"Obecnie, gdzie stoi nasz piękny ratusz [...] To są tereny, na których były uprawne pola zbóż, jarzyn i ziemniaków. Byli to gospodarze z Piekiełka, Świdrów Starych i Wiśniewa. Sąsiadujący z ratuszem budynek naszej kliniki zdrowotnej stoi na terenie, gdzie kiedyś zaczynał się lasek. W tym lasku stał budynek, w kolorze zielonym, w którym była szkoła trzyklasowa".
"Szeroki peron zamykał murowany piętrowy budynek, w którym był zakład masarski. Budynek i zakład były własnością pani Brzezińskiej [...] Dom z masarnią graniczył z dużym ogrodem, pana Ogórka, w którym stały dwa duże drewniane domy. Na tym miejscu został zbudowany Fort Piontek".
Czasy wojny
Dzieciństwo i okres dorastania większości osób przypadł na okres II wojny światowej. Dlatego wojna 1939 roku, okres okupacji hitlerowskiej oraz walki na terenie Białołęki w 1944 zajmują ich dużą część. Jedna z osób tak opisuje ostatnie dni przed wybuchem wojny:
"Wszyscy przygotowywali się do wojny. Nasz tata opowiadał o obronie przeciwlotniczej i przeciwpożarowej. Zbierano pieniądze na Fundusz Obrony Narodowej. Mama przygotowywała suchary, bo w czasie wojny na pewno nie będzie chleba. Na szybach naklejano paski mocnego papieru, aby w czasie wstrząsów powstałych z wybuchów pocisków czy bomb lotniczych nie wypadało szkło. Pewnej czerwcowej niedzieli zabrał mnie tatuś do szkoły w Piekiełku. Mieliśmy uczestniczyć w uroczystościach poświęcenia ciężkiego karabinu maszynowego, który zakupiony ze składek mieszkańców okolicznych osiedli i wiosek miał być przekazany jako dar społeczeństwa Wojsku Polskiemu".
Koszmar okupacji hitlerowskiej, zagrożenie życia, kłopoty ze zdobywaniem żywności, rekwizycje, los ludności żydowskiej i upadek powstania warszawskiego są stale obecne w pamięci wspominających:
"Któregoś dnia partyzanci zorganizowali na torach jakiś "skok". Niemcy wpadli w panikę, szukali po lesie i okolicznych zagajnikach partyzantów, strzelali na oślep. W tym czasie wracałam z mamą i mlekiem z południowego udoju krowy, a Niemcy w ogromnej złości i żądzy odwetu wszystkich napotkanych cywilów zabierali siłą do samochodów ciężarowych - tzw. "bud" i wywozili. My z mamą ukryłyśmy się w zagajniku i leżałyśmy tam przez godzinę, trzęsąc się ze strachu".
"Pamiętam, że otworzyliśmy olejarnię. Kupowaliśmy na wsi rzepak. Mieliśmy prasę, do której wsypywano rzepak i wyciskano olej - bardzo dobrej jakości tłuszcz roślinny. Sprzedawaliśmy ten olej, a w zamian dostawaliśmy coś innego, coś co produkował ktoś inny. Mieliśmy też młynek do zboża, wtedy przyjeżdżali do nas rolnicy, przynosili zboże, mełliśmy je na mąkę i różne kasze, a oni nam za to płacili".
"Niemcy wysiedlili ludność, ale część ludzi chciała zostać blisko domów. My tak włóczyliśmy się od jednego domu do drugiego. A z czego myśmy żyli? Przecież nie było sklepów. Ludzi nie było. Handlu żadnego nie było. Nic nie było, a myśmy z czegoś żyli. Od tego czasu pokochałem pomidory. Pomidor to jest najlepsze warzywo na świecie. Nie ma lepszego. Jadłem tylko kartofle. I zamiast czegoś do kartofli był pomidor. A pomidorów jesienią było dużo i wszystko niczyje. Trzeba było chodzić, zrywać pomidory, kopać ziemniaki. Wszystkie domy były puste, bo ludzi wygonili. Chodziło się po domach i szukało żywności, jakiejś kaszy, cukru. Sprawdzało się, czy ktoś czegoś nie zostawił".
W czasie wojny część straciła dorobek całego życia.
"Wojna to jest coś o wiele gorszego niż artyleria, strzały, walki. Ojciec kilkadziesiąt lat pracował na to, żeby kupić ten plac, wybudować dom, wykształcić dzieci i nagle zostaje tylko to, co matka może wziąć na plecy i my do rąk. Po czterdziestu latach pracy. Co to jest wojna? Wszyscy sądzą, że to pociski, bitwy i tak dalej. A to jest coś zupełnie innego. My myśleliśmy, że jak ojciec wróci, jeżeli przeżyje powstanie warszawskie i zobaczy, że to wszystko, na co pracował przez całe życie, zostało zniszczone, to tego po prostu nie przeżyje. A kiedy ojciec przyszedł, bo ocalał, nic go nie dziwiło. Dlaczego? Bo w Warszawie widział sto razy gorsze zniszczenia. Cieszył się z tego, że żyje żona, że żyjemy my. Oto czym jest wojna".
Czasy powojenne
Ciekawe są również fragmenty opisujące życie w pierwszych latach powojennych.
"Wszędzie kręciły się różne "typy", które zagarnęły porzuconą przez wojsko broń lub kupiły ją od Rosjan i tworzyły grupy przestępcze. Trzeba było się strzec przed złodziejami i bandytami. Zdarzało się, że nocami bandyci grasowali po wsiach i dobijali się do drzwi i okien, straszyli ludzi bronią i kradli, co się dało".
Także tzw. "władza ludowa" zaczęła zaprowadzać swoje porządki:
"Komuniści wraz z Milicją Ludową przychodzili z karabinami do rolników i namawiali do wstępowania do kołchozów. Grozili i straszyli, kazali podpisywać się na listach".
"Tymczasowe władze terenowe nakazały rolnikom wziąć udział w defiladzie popierającej ówczesny rząd PRL. Zielone Świątki zostały przemianowane na "Święto Ludowe". Pojechaliśmy furmankami z wielką paradą do centrum Warszawy. Wozy były udekorowane sztandarami i zielenią. Było wiele osób, w tym dużo dzieci. Defilada odbywała się na jakimś placu po lewej stronie Wisły. Były przemówienia, muzyka i śpiewy. Stolica wyglądała wtedy strasznie - wielkie zwały gruzów, mury zwalonych kamienic, sterczące w niebo, rozbite przez kule kominy, miasto wyglądało jak jedno wielkie gruzowisko".
Powoli jednak życie na Białołęce wracało do normalności:
"Gdzie dzisiaj jest teren zajęty przez Selgros, a częściowo przez Fort Piontek, po wojnie były puste pola ciągnące się aż pod wydmy porośnięte powykręcanymi sosnami. Tu właśnie pewnego dnia 1947 r. wytyczono boisko do piłki nożnej i wkopano bramki. W pobliżu wkopano słupki i powstało boisko do siatkówki".
Składamy serdeczne podziękowania członkom jury za ocenę wszystkich nadesłanych prac oraz wszystkim uczestnikom konkursu historycznego, którzy zechcieli podzielić się z nami własnymi przeżyciami.
Mariola Rabczon
prezes Towarzystwa Przyjaciół Warszawy Oddział Białołęka
Piotr Sykut
przewodniczący komisji konkursowej, członek TPW OB