Hala wciąż żywa. Niemal 120 lat na mapie
22 września 2016
Hala Mirowska to miejsce kultowe kiedyś, ale i dziś. Wszystko się zmienia, a hala trwa i wciąż jest modna, unikalna, wyjątkowa, choć odrobinę zmienił się jej dawny charakter...
Ponad stuletnia historia
Hale są właściwie dwie. Powstały na przełomie XIX i XX wieku między 1899 i 1902 rokiem i od ponad stu lat są jednym z najważniejszych punktów na handlowej mapie stolicy. Charakterystyczne budynki z czerwonej cegły o niezbyt może wyszukanej, dość topornej, za to funkcjonalnej architekturze zna każdy. Kiedy je wybudowano, stały się modnym targowiskiem. Wtedy Mirowskie były obie hale. W PRL-u Mirowską nazywano tylko tę zachodnią, wschodnia zaś powszechnie nazywana była Halą Gwardii - rzecz jasna od nazwy klubu, który miał tu siedzibę.
Hale nazywano Mirowskimi od koszar strzelców Gwardii Konnej nazywanych Koszarami Mierowskimi od nazwiska ich dowódcy - generała Wilhelma Miera. Koszary wyburzono, a na targowisku można było kupić na blisko 400 straganach przede wszystkim nabiał, warzywa, ryby i mięso. Jak na tamte czasy hale były świetnie wyposażone - były tu kabiny chłodnicze, baseny rybne, instalacje do wyrobu sztucznego lodu. Okolica z licznymi bazarami stale tętniła życiem, także dlatego, że krzyżowały się tu stołeczne szlaki komunikacyjne. Do wybuchu wojny hale były największym w Warszawie krytym obiektem handlowym.
Zburzona i odbudowana
Podczas wojny hale zostały wydzielone z obszaru getta i przeznaczone tylko dla Polaków. Do wybuchu powstania toczył się tu handel wszystkim, co tylko dało się sprzedać - najczęściej towarami szmuglowanymi ze wsi. W pierwszych dniach powstania Niemcy rozstrzelali tu ponad 500 osób, co dziś upamiętnia pamiątkowa tablica. W nocy z 30 na 31 sierpnia hale zostały spalone, ale ich mury nadal stały. Po wojnie pozostałości planowano wyburzyć i wytyczyć w ich miejscu park. Mieściła się tu przez jakiś czas zajezdnia autobusowa, potem właściwa hala Mirowska stała pusta, aż do początku lat 60., kiedy to ostatecznie została odbudowana w kształcie zbliżonym do pierwotnego. Stała się swego rodzaju wizytówką handlu uspołecznionego, choć działał także targ, gdzie po dawnemu kupowało się świeże wiejskie wyroby. Hala Gwardii miała więcej szczęścia i jako tako odnowiona już od początku lat 50. stała się halą sportową. Była mekką przede wszystkim bokserów. Odbyły się w niej między innymi mistrzostwa Europy w 1953 roku.
Królestwo "szczęk"
I tak dotrwały obie hale, w 1986 roku wpisane do rejestru zabytków, aż do ustrojowej transformacji. Wtedy w Mirowskiej powstało wiele sklepików, które zwiastowały nadejście wolnego rynku, a wokół rozkwitło królestwo "szczęk" i improwizowanych straganów. Potem trochę podupadła, a targ wokół niej stał się przede wszystkim ulubionym miejscem zakupów ludzi starszych. Hala Gwardii była zaś w coraz gorszym stanie technicznym. Jeszcze walczyli tu bokserzy, od czasu do czasu odbywały się koncerty. Sam pamiętam fenomenalny koncert TSA, na który jechałem w spodniach spiętych agrafką, bo mi się guzik urwał, a na miejscu, na stoisku zlitowała się sprzedawczyni i mi ten guzik własnoręcznie przyszyła. W końcu hala była już w tak opłakanym stanie, że doczekała się remontu. Bokserzy się wyprowadzili, a dawna Gwardia na powrót stała się obiektem handlowym.
Dziś modna, niemal snobistyczna
Dziś i hale, i targowisko pod nimi odżyły. Zmienił się nieco charakter sklepów. Są oczywiście jak dawniej bardzo różne - od piekarni po aptekę, ale coraz więcej jest tu lokali dla koneserów. A oprócz tego zostało coś z peerelowskiej przaśności, przetrwały też punkty rzemieślnicze, o które w Warszawie coraz trudniej - jest tu między innymi pralnia, krawiec, szewc, stanowisko reperacji toreb, zamków itp.
Natomiast targ pod halą stał się miejscem modnym, czasem złośliwie określanym mianem "hipsterskiego". Pod halą można kupić prawie wszystko: drób, wołowinę, wieprzowinę, jagnięcinę, jajka, miód, warzywa, owoce, także te egzotyczne. Kupują tu chętnie wegetarianie, weganie, bo dzięki organizowanym akcjom udało się temu miejscu wypracować opinię takiego, które daje pewność, że wszystko jest tu świeże, ekologiczne i smaczne. A są naprawdę specjalistyczne sklepiki np. z towarami sprowadzanymi z Krety albo ze Sri Lanki. Jeśli się komuś zamarzy coś naprawdę rzadkiego, to jest duża szansa, że znajdzie to pod Mirowską. Nic zatem dziwnego, że zaopatruje się tu także wielu kucharzy znanych warszawskich restauracji.
Jest więc dzisiaj Hala Mirowska miejscem modnym, niemal snobistycznym, gdzie nie tylko Sidorowski i Mamoń mogliby zrobić kilka ciekawych zdjęć. Choć czuliby się pewnie wśród sprzedawanych tu frykasów nieco nieswojo.
(wk)