Tarchomin opanowany przez dziki. "Mamy tu istne safari"
4 października 2022
Mieszkańcy Tarchomina i Nowodworów boją się o swoje bezpieczeństwo. Dziki, po krótkiej przerwie spowodowanej ASF, wróciły ponownie na ulice i są widywane coraz częściej, w coraz większych stadach.
- Dziki. Ja wiem, że to temat rzeka, zwłaszcza na Tarchominie i Nowodworach, ale czy naprawdę nikt nie jest w stanie nic zrobić? - pyta mieszkaniec Białołęki.
Zgłoszenia do dzielnicy i służb nic nie dają
- Zgłaszanie tego trwającego od lat problemu nic nie daje.
Dziki miały dziki ubaw po deszczu
Jedna z mieszkanek Choszczówki uwieczniła - jak to sama ujęła - błotne SPA, które urządziły sobie dziki. Jak Wam się podoba?
Twierdzą, że wyłapują i odławiają, ale chyba muchy, bo z dzikami jest ciągle tak samo. Okolice ul. Pomorskiej i Milenijnej są codziennie nawiedzane przez spore stado dzików, które niszczą wszystko - nowe nasadzenia, trawniki, dosłownie każdy skrawek zieleni - opisuje czytelnik i dodaje, że mieszkańcy boją się wychodzić wieczorami z psami na spacer. - Wzajemnie się ostrzegamy w którą stronę nie iść, gdyż grasuje stado. Ludzie chowają się ze strachu na przestanku autobusowym. Mamy tu istne safari, a miasto ma nas w nosie. Zgłoszenia nie przynoszą żadnego efektu. Czy naprawdę trzeba tragedii?
Lasy Miejskie lub straż miejska
Zapytaliśmy białołęcki urząd dzielnicy o pomysły na rozwiązanie problemu dzików, ale odesłano nas do Lasów Miejskich i straży miejskiej.
- Musimy pamiętać, że to ludzie zajmują tereny, które niegdyś należały do dzikiej przyrody - mówi wicedyrektor Lasów Miejskich Andżelika Gackowska. I dodaje, że leśnicy nie mają obecnie decyzji środowiskowych zezwalających na redukcję populacji dzików w mieście. Taką decyzję może wydać powiatowy lekarz weterynarii, wojewoda lub prezydent miasta.
- Do 2017 roku Lasy Miejskie otrzymywały stałe decyzje od prezydenta miasta odnośnie redukcji populacji o około 800 dzików rocznie. Od 2018 roku, a więc od przejęcia rządów w stolicy przez Rafała Trzaskowskiego, takich decyzji nie było, oprócz jednej - na redukcję zaledwie 50 dzików. Jeśli nie prowadzi się redukcji w sposób stały, to potem niech mieszkańcy nie dziwią się, że widują dziki pod swoimi domami - mówi Gackowska
Nie wydają zgody na redukcję
- Redukcja 50 dzików w ciągu kilku lat to kropla w morzu potrzeb, jeżeli chodzi o całą Warszawę. Najgorzej sytuacja wygląda właśnie na Białołęce, w Wawrze oraz Wesołej i Rembertowie. Dziki żyją w zasadzie tutaj bezstresowo, bo w mieście nie ma drapieżników, które mogłyby im zagrażać. Nie ma też problemu braku pokarmu, czy bardzo trudnej zimy. One się tu dobrze czują - wyjaśnia Andżelika Gackowska.
Lasy Miejskie wystąpiły z prośbą do wojewody i prezydenta miasta o możliwość redukcji kolejnych dzików, jednak wciąż czekają na decyzje. W dodatku, od marca br. zmieniły się mapy obwodów łowieckich.
- Teraz na obszarze Białołęki praktycznie nie można polować, więc koła łowieckie nie prowadzą tu redukcji. Są to obszary miejskie, zabudowane, więc decyzja o zakazie polowań była słuszna. Jednak powinno się znaleźć inne rozwiązanie na zahamowanie rozwoju populacji dzików - przekonuje Gackowska.
Mieszkańcy sami sobie winni?
- Dziki bez powodu w mieście nie siedzą. Najczęściej są tam, gdzie mają pokarm. Skoro dziki przebywają w okolicy Milenijnej i Pomorskiej, rodzi się pytanie - co jedzą? Czy przypadkiem ludzie, którzy tam mieszkają nie zachęcają dzików do przebywania w tej okolicy? - mówi wicedyrektor Lasów Miejskich. - Mieszkańcy często wystawiają worki na śmieci za bramę już wieczorem lub na kilka dni przed terminem odbioru. Znajduje się tam często skoszona trawa, resztki jedzenia, zgniłe owoce, czy inne bioodpady, które są łakomym kąskiem dla dzików. A zwierzęta te mają bardzo dobry węch i wiedzą, że znajdą tam dla siebie pokarm - dodaje. Zdaniem wicedyrektorki Lasów Miejskich dziki można zniechęcić do odwiedzania danej okolicy poprzez bardziej przemyślane działania mieszkańców.
(db)
.