Dwóch pływaków z Białołęki w Londynie: duży niedosyt
17 sierpnia 2012
- Byliśmy zszokowani nieudanym występem. Marcin popłynął o sekundę gorzej niż na mistrzostwach świata przed rokiem. Ale igrzyska piękne - mówi Krzysztof Cieślak, ojciec Marcina Cieślaka, który reprezentował Polskę w Londynie. On i Michał Tarczyński karierę rozpoczynali w BUKS Białołęka.
- Jesteśmy bardzo rozczarowani. Nie wiem, co zrobili ci amerykańscy trenerzy, ale wyraźnie popełniono błąd w przygotowaniach. Zmienili plan treningowy w porównaniu do ubiegłego roku. Poza tym trener Greg Troy został szkoleniowcem olimpijskiej ekipy USA i wyjechał z Indianapolis. Marcina i 20 innych zagranicznych pływaków poprowadzili jego asystenci. Na igrzyskach wszyscy zawodnicy wypadli poniżej oczekiwań. Marcin nie jest typem człowieka, którego igrzyska by przytłoczyły. Przed startem mówił, że czuje się znakomicie, świetnie się wyspał. Co z tego, skoro potem się okazało, że to wszystko było nie na takim poziomie jak trzeba. Marcin po raz pierwszy zanotował regres w porównaniu do poprzedniego roku. Za rok są mistrzostwa świata, ale igrzyska dopiero za cztery lata. Ma dopiero 20 lat, ale nikt nie zagwarantuje, że na nie pojedzie - mówi Krzysztof Cieślak, który występy syna obserwował z trybun pływalni w Londynie.
- Marcin trenował u nas od drugiej klasy szkoły podstawowej. Przez trzy lata u mnie, potem przez sześć lat u mojego syna Wojtka, potem wyjechał do Stanów. Bardzo fajny chłopak. Wielka szkoda, że te igrzyska tak mu nie poszły. 200 m popłynął w 2:00,65 min. To o sekundę gorzej od jego rekordu Polski. Szkoda - dodaje Andrzej Rodkiewicz, szef BUKS Białołęka Warszawa, gdzie 20-letni obecnie zawodnik rozpoczynał przygodę z pływaniem.
Na igrzyskach w Londynie pływał też inny wychowanek Białołęki - Marcin Tarczyński. Także i on zginął w tłumie.
- Też bardzo fajny chłopak. Przede wszystkim bardzo spokojny. W BUKS był od drugiej klasy do liceum. W Londynie pływał gorzej o pół sekundy od rekordów życiowych. To w ogóle zagadka, że wszyscy nasi pływacy na olimpijskim basenie nie prezentowali się nadzwyczajnie, żaden z nich nie zrobił "życiówki". Początkowo był dodatkowo rozczarowany, Marcin, bo w sztafecie 4x100 m chciano go zastąpić wolniej od niego pływającym Łukaszem Kawęckim - ujawnia Rodkiewicz. Powód był taki, że Kawęcki na tych igrzyskach okazał się najlepszym naszym pływakiem, zajmując czwarte miejsce na 100 m stylem grzbietowym (pozostałe nasze finały to szóste miejsce Pawła Korzeniowskiego na 200 m motylkiem, siódme Mateusza Sawrymowicza na 1500 m dowolnym i ósme Konrada Czerniaka na 100 m mot.). Ostatecznie Tarczyński w sztafecie popłynął, choć efekty miał słabe - ostatnie miejsce w serii eliminacyjnej.
Sportowo pobyt w Londynie nie był więc udany, ale igrzyska pozostawiły jednak niezatarte wrażenie.
- Igrzyska przepiękne. Dobrym pomysłem było zlokalizowanie rywalizacji pływaków na uboczu miasta. W okolicy znalazło się dużo nowych obiektów, które po igrzyskach zapewne zostaną rozebrane. Bardzo wielu niezwykle miłych wolontariuszy gotowych do pomocy w każdej chwili. Bardzo dobra komunikacja. Uruchomiono specjalną kolejkę, którą od miejsca, gdzie była pływalnia można było przemieszczać się w okolice hali do podnoszenia ciężarów. Wszystko na otwartym terenie, z widokiem na olimpijskie obiekty. Coś absolutnie pięknego - zachwyca się Krzysztof Cieślak. - Szkoda tylko tego wyniku, bo Marcin był absolutnie na fali. Na akademickich mistrzostwach USA miał świetną formę, był drugi i trzeci, a tam startuje cała tamtejsza czołówka. Jeden z jego trenerów Anthony Neste, mistrz olimpijski z Seulu, powiedział, że jest mu przykro. To jednak trochę za mało, bo następne igrzyska są za cztery lata. Po raz pierwszy syn zrobił krok w tył. A pojechał do USA zrobić progres - dodaje ojciec olimpijczyka z BUKS Białołęka.
mac