Czy zegarmistrz jest jeszcze potrzebny?
13 września 2013
Elektronika wyparła stare zegary mechaniczne, a jednak Cezary Bala przetrwał w swoim zawodzie ponad 30 lat. Wciąż ma wielu klientów, czasem z bardzo nietypowymi zleceniami.
Cezary Bala odebrał solidne wykształcenie w Szkole Rzemiosł Artystycznych, która mieściła się przy ulicy Sandomierskiej w Warszawie. Potem przez wiele lat pracował w serwisie "Jubiler". Aż w końcu w 1979 roku trafił na Kondratowicza. I pozostał tu do dzisiaj.
Unieruchomiony niczym skała
- W pawilonie przy Kondratowicza 25 był już wtedy zegarmistrz - starszy pan, który odchodził na emeryturę. Zwolniło się więc miejsce - mówi dalej zegarmistrz. - Początki były ciężkie... Wahałem się nawet, czy nie zrezygnować - wspomina. - Jednak kryzys przeczekałem, z czasem sytuacja zaczęła się poprawiać. Mimo że dzisiaj zdecydowana większość usług to elektronika, klienci wciąż przynoszą do mnie stare zegary mechaniczne. Niektóre z nich są bardzo zniszczone, mają po 100, 200 lat. I choć uważam, że hipermarkety niszczą drobnych przedsiębiorców, zamówienia nadal mam. Czasem też zdarzają się bardzo nietypowe. Jeden z klientów pytał kiedyś, czy mógłbym wykonać zegar, który chodzi wspak - śmieje się. - Dzisiaj zrobić można wszystko, ale do takiego zegara potrzebowałbym specjalnych części, zupełnie innych niż do zwykłego - tłumaczy zegarmistrz.
Pracownia Cezarego Bali kilka razy zmieniała lokalizację - zajmowała różne miejsca w pawilonie przy Kondratowicza 25. W końcu w 2005 na stałe zadomowiła się w lokalu dwupoziomowym. - Ten jest najlepszy. W piwnicy mam miejsce na trzymanie większych zegarów, tam też najczęściej pracuję. Na parterze zajmujemy się obsługą klientów - najczęściej zajmuje się tym żona. Bez jej pomocy byłoby mi ciężko. Gdy pracuję nad naprawą jakiegoś zegara, często jestem unieruchomiony przez wiele godzin - jak skała... To zajęcie wymagające wielkiego skupienia.
Całe życie na Bródnie
- Mieszkam na Bródnie od dzieciństwa, od 1967 roku - wyznaje zegarmistrz. - Przenieśli nas tutaj z ul. Kowieńskiej. Pamiętam jeszcze, jak mama płakała, że tak daleko na wieś trafiamy. Wtedy było tutaj tylko kilka bloków, a obok pola uprawne, gospodarstwa i sady! Jak na wsi. Zamiast Trasy Toruńskiej była wąska ulica Toruńska, przez którą chodziliśmy po świeże mleko i jajka - wspomina. - Do szkoły chodziłem aż na Wysockiego. Nie było tylu szkół i przychodni jak teraz. Z dzieciństwa pamiętam jeszcze ogródek jordanowski przy Suwalskiej i zabawy w "odkrywców" na ruinach domków. Chodziliśmy i szukaliśmy skarbów... Jestem bardzo związany z Bródnem, nie chciałbym się stąd wyprowadzić, moi synowie mówią to samo.
Kontakt do pracowni: tel. 602-323-703.
Katarzyna Zawadzka