Cmentarz w Radości - 70 lat po Zagładzie
29 stycznia 2015
Na rogu ul. Izbickiej i Kwitnącej Akacji znajduje się jedno z najbardziej przygnębiających miejsc, jakie można znaleźć w granicach Warszawy.
- Cmentarz żydowski u zbiegu obecnych ulic Izbickiej i Kwitnącej Akacji (w okresie międzywojennym przy ul. 3 Maja) został założony przez Gminę Wyznaniową Żydowską w Falenicy i służył jako miejsce pochówku dla zmarłych z okolicznych miejscowości, między innymi Falenicy, Wawra i Wiązowny - czytam na kirkuty.xip.pl. - Jak wynika z protokołu Komisji Sanitarno-Technicznej z 26 marca 1927 r., cmentarz powstał około 1917 roku.
Historia cmentarzy żydowskich zawsze jest owiana tajemnicą. Nic dziwnego, skoro zazwyczaj nie żyją wszyscy, którzy mogliby cokolwiek o nich powiedzieć. Zwykle jednak znany jest los wojenny i powojenny kirkutów. Fakt, że ta część Warszawy nosi nazwę Radość, brzmi tutaj jak wyjątkowo ponury żart. To nie jest Radość, to pamiątka Zagłady. Wiadomo, że cmentarz w Radości chciano zamknąć pod koniec lat 20-tych, bo ówcześni mieszkańcy spodziewali się, że letnisko rozbuduje się w tym kierunku. Przeliczyli się. Już po kilku minutach zabudowania przy Izbickiej się kończą, a ja idę przez okolicę wyglądającą jak mało popularna droga międzymiastowa. Jestem tu jedynym pieszym, mijają mnie jakieś pojedyncze samochody. Nikt pewnie nie zdziwiłby się, gdybym zaczął teraz łapać "stopa". Wciąż jestem jednak w granicach Warszawy.
Okazuje się, że kirkut w Radości został zamknięty dopiero w 1938 r., bo miejscowi Żydzi przez całą dekadę próbowali doprowadzić do zmiany decyzji sugerując, że za wszystkim stoi właściciel jednej z tutejszych działek, dążący do tego, by wartość ziemi wzrosła. Ostatecznie cmentarz zamknięto a rok później wybuchła wojna i dla Żydów zaczął się koniec ich świata. Utworzenie getta, transporty do obozów - wszyscy znają tę historię. Według relacji kirkut w momencie zamknięcia był w dobrym stanie, otaczał go ceglany mur.
Zaraz za skrzyżowaniem z ul. Kwitnącej Akacji widzę ten właśnie mur. Część jeszcze stoi, większy fragment leży w gruzach. Wdrapuję się na znajdującą się za nim "górkę" i widzę widok absolutnie przygnębiający. To nie jest cmentarz. To kilka macew, na których ktoś, pewnie dzieciaki z pobliskiej szkoły, poustawiał dawno wypalone znicze. Fakt, że ta część Warszawy nosi nazwę Radość, brzmi tutaj jak wyjątkowo ponury żart. To nie jest Radość, to pamiątka Zagłady.
Kiedy myślę "Żydzi w Radości", staje mi przed oczami obraz rabina jadącego na wypoczynek wagonem kolejki otwockiej. Albo chasydów, obchodzących Święto Namiotów w podwarszawskim letnisku. Powiedzieć, że ten świat zniknął, to ogólnik dla dzieci. On nie zniknął, tylko został brutalnie wymordowany, spalony w potwornych obozach śmierci. Znicze, "próby ratowania zabytku", pomysły umieszczenia tablic upamiętniających są w tym wypadku nietrafione, moim zdaniem nie oddają charakteru miejsca. Na cmentarzu w Radości powinno się odmawiać kadisz albo płakać. Wszystko inne jest zbędne.
DG