Bilet droższy przez podatek. Absurd w komunikacji miejskiej
24 lutego 2020
"Z jednej strony zachęca się nas do korzystania z komunikacji miejskiej, z drugiej - obciąża za to podatkami" - pisze nasz czytelnik.
Chciałbym poruszyć temat, który z nieznanych powodów w Warszawie nie istnieje. Wszystkie opcje polityczne od lewa do prawa zachęcają nas do korzystania z komunikacji miejskiej, dla dobra środowiska, w celu walki ze smogiem itd. Korzystam i ja, choć nie ukrywam, że motywują mnie głównie oszczędności i przyzwyczajenie (jeżdżę tramwajami od dziecka i nie widzę powodu, żeby przesiadać się do samochodu).
Bilet roczny wraca do gry. "Chcemy oszczędzać 136 zł"
Kartę Miejską można zakodować na 30 dni, można też na 90. Teoretycznie możliwe byłoby wprowadzenie biletów na dowolną liczbę dni, także na 365.
Oficjalnie i urząd miasta, i rząd promują komunikację miejską, ale fakty temu przeczą.
Proszę spojrzeć na pokwitowanie doładowania Karty Warszawiaka. Kupując bilet na 90 dni płacimy 18,52 zł podatku VAT, co daje rocznie 74 zł. Za co? Z jednej strony zachęca się nas do korzystania z komunikacji miejskiej, z drugiej - obciąża za to podatkami? VAT na bilety został podniesiony z 7 do 8% z początkiem 2011 roku, za rządów partyjnych kolegów aktualnego prezydenta Warszawy. Od tego czasu temat nie istnieje. Wszyscy przechodzą nad tym absurdem do porządku dziennego.
Dlaczego władze miasta, którym oficjalnie tak mocno zależy na ratowaniu środowiska, nie poproszą Sejmu o zniesienie VAT-u na bilety komunikacji miejskiej? Dlaczego nie wpiszą sobie tego do programu? To byłaby doskonała promocja transportu publicznego. Przy zerowej stawce podatku Bilet Warszawiaka na 90 dni kosztowałby 231,48 zł, a w kieszeni pasażera zostawałoby 74 zł w skali roku.
Czytelnik
.