Agnieszka z Chotomowa walczy o wzrok, pomożecie?
26 lutego 2014
Agnieszka Sałanowska mieszka w Chotomowie. Od kilku lat walczy z nieznaną chorobą, w wyniku której traci wzrok.
Pierwsza diagnoza była mocna: stwardnienie rozsiane. Pani Agnieszka rozpoczęła leczenie w polskich klinikach. - Byłam w Krakowie, Szczecinie i Poznaniu, wcześniej wielokrotnie byłam diagnozowana w Warszawie, w wielu szpitalach. Zaczęto podawać mi sterydy stosowane przy terapii SM (sclerosis multiplex, stwardnienie rozsiane - przyp.red.), ale to tylko pogorszyło moją sytuację. Wreszcie w Poznaniu zaczęto przypuszczać, że winna jest jaskra, ale tę diagnozę wyeliminowano całkowicie. Po roku od załamania się mojego wzroku znów trafiłam do kliniki w Grudziądzu, gdzie po raz pierwszy zrobiono mi USG nerwu wzrokowego. Lekarze nie mogli się nadziwić, że do tej pory nikt tego badania jeszcze nie przeprowadził. Dwa tygodnie spędziłam na oddziale neurologii, gdzie jednoznacznie wykluczono u mnie stwardnienie.
Skoro więc nie SM i nie jaskra, to co? - Zostałam skierowana na badania genetyczne do Poznania - mówi pani Agnieszka. Czepiam się każdego sposobu, w końcu nie stoję nad grobem, mam dla kogo żyć i przede wszystkim - chcę znowu widzieć! A przynajmniej mieć pewność, że choroba, której nikt w kraju nie potrafi nazwać, nie będzie postępować. - Przypuszczenia były dwa - albo choroba Lebera, która tłumaczyłaby stopniowy zanik widzenia albo zespół Kjera, w którym stopniowo zanika nerw wzrokowy. Na wyniki badań czekałam długo, ale testy nie wykazały ani jednego, ani drugiego schorzenia. Innymi słowy - żaden lekarz-specjalista w Polsce nie potrafi powiedzieć, dlaczego od trzech lat mój wzrok słabnie.
Po wizycie w czeskiej Ostrawie Agnieszka Sałanowska wybiera się teraz do Niemiec. - Doradzono mi konsultację w Tübingen. Do wyboru miałam dwie kliniki: niemiecką i angielską. Wybrałam tę bliżej z prozaicznego powodu - nie stać mnie na podróż do Londynu. Do tej pory bezskuteczne starania o powstrzymanie ślepoty kosztowały mnie i moją rodzinę ponad 15 tysięcy złotych. Utrzymujemy się we czwórkę z pensji męża. Ponieważ nie mam jednoznacznej diagnozy, nie mogę ubiegać się o rentę. Mało tego - po wizycie na komisji przyznającej renty, lekarze uznali, że jestem zdolna do pracy! A tymczasem nawet gdy piszę na komputerze, nie widzę swoich dłoni. Ośrodek Pomocy Społecznej pomógł mi dwa razy - w ubiegłym roku dając ćwierć tony węgla, w tym - 260 złotych... Nie wiem, co powiedzą mi w Niemczech. Chciałabym, aby ostatnie trzy lata okazały się tylko koszmarnym snem...
Pani Agnieszka chciałaby spróbować jeszcze jednego sposobu leczenia. - To eksperymentalna terapia komórkami macierzystymi. Niestety, ma dwie wady - jest koszmarnie kosztowna i przeprowadza się ją w Indiach. Teoretycznie zostałam do niej zakwalifikowana, ale co z tego, skoro tylko koszt leczenia to 80 tysięcy złotych? Pomysł zarzuciłam, ale gdyby tylko pojawiła się iskierka nadziei na uzbieranie takiej kwoty, natychmiast zaczęłabym się dowiadywać o szczegóły. Czepiam się każdego sposobu, w końcu nie stoję nad grobem, mam dla kogo żyć i przede wszystkim - chcę znowu widzieć! A przynajmniej mieć pewność, że choroba, której nikt w kraju nie potrafi nazwać, nie będzie postępować.
Agnieszka Sałanowska jest podopieczną Fundacji Avalon. To razem z nią pani Agnieszka zbiera pieniądze na swoje leczenie. Można ją wesprzeć przekazując 1% swojego podatku na subkonto (wystarczy w rubryce formularza podatkowego wypełnić odpowiednią rubrykę numerem KRS 0000270809, a w "celu szczegółowym" wpisać nazwę subkonta Sałanowska, 1558), ale też dowolną darowizną. Wystarczy przelew lub wpłata na poczcie na konto Fundacja Avalon - Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym, Michała Kajki 80/82 lok. 1, 04-620 Warszawa, nr konta 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001 (jako tytuł wpłaty należy wpisać "Sałanowska, 1558".
(wt)