Na lato jeździliśmy do... Wola Parku
20 czerwca 2008
Co ma wspólnego centrum handlowe na Woli z Ogrodem Saskim?
Na początku XIX wieku przy ulicy Ceglanej 11 (obecnie Pereca) na Woli stał bogaty dom, wyposażony w sprzęty ofiarowane przez samego króla Augusta II. Zamieszkiwała go rodzina Ulrichów. Tam też Jan Bogumił Ulrich, urodzony na Dol-nych Łużycach, skąd wywodzi się dynastia, rozpoczyna działalność firmy ogrodni-czej "C. Ulrich". 70 lat później jego syn Krystian, kontynuując działalność dosko-nale prosperującej firmy, wykupuje grunty we wsi Górce, gdzie przenosi większość upraw. Powstaje wzorcowy zakład ogrodniczy ze szkółkami, szklarniami oraz ogro-dem pokazowym. Rodzina Ulrichów sprowadza do Warszawy rzadkie odmiany drzew. Do dziś w parku przetrwały: buk szkarłatny, buk zwisły, klon czerwony, dąb błotny i wiele innych. Niestety poza tym zmieniło się wszystko.
"Na lato jeździliśmy na tzw. Kolonię, tj. do Górc - dzisiejszego Ulrychowa. Jeź-dziliśmy tam ładnym, wygodnym powozem w parę pysznych koni. Na koźle siedział Franciszek, na przednim siedzeniu rodzice, a my małe naprzeciw na tylnej ławce" - pisała w swoich wspomnieniach Krystyna Machlejd, z rodu Ulrichów. Dziś, pięć-dziesiąt lat po jej śmierci do Ulrychowa zjeżdża się pół Warszawy. Autobusem, sa-mochodem, po zakupy do centrum handlowego.
Przy zbiegu ulicy Chłodnej z Wolską były rogatki, czyli granica miasta. "Rogat-kowe" kosztowało 16 kopiejek (...) Rodzice moi przyjeżdżali prawie codziennie po południu na parę godzin powozem i końcową drogę po Górczewskiej, trudną do przebycia odbywali w piachu, kurzu lub niemożliwym błocie w czasie deszczu" - ciągnie pani Machlejd.
Nie ma tamtej Górczewskiej, ani tamtego Ulrychowa. Miasto rozlało się we wszystkie strony. Pozostały tylko ulrychowskie relikwie, które stanowią dziś frag-ment supermarketowej wystawy.
W miejscu, gdzie rozciągały się posiadłości Ulrichów w 2000 roku wybudowano Wola Park. Być może gdyby nie ta inwestycja, nie ocalono by resztek najsłyn-niejszego dawniej zakładu ogrodniczego. Warto więc będąc na zakupach zwrócić uwagę na odrestaurowany pałacyk, na dzisiejszą "zieloną chatę", będącą niegdyś szopą do pakowania drzewek. Warto wreszcie przyjrzeć się szeregom szklarń, w których niestety nic już nie rośnie. A były to słynne szklarnie. Jak pisał w 1885 roku Edmund Jankowski, poza ogrodem w Łazienkach, krzaki ananasowe można było znaleźć tylko w ulrichowskich szklarniach.
"Tatuś opowiadał nam nieraz, że jako młodzieniec był świadkiem, kiedy zjawiła się w ananasarni jakaś nudna arystokratka, która długo targowała się z dziadkiem o cenę jednego ananasa. W końcu orzekła, że bogaty pan Ulrich może dać jej dar-mo, bo ma ich tyle sztuk. Na to dictum dziadek ściął najpiękniejszy okaz, zawołał robotnika stojącego obok i ofiarował mu owoc, z uśmiechem życząc, by mu smako-wało. Ale skąpa, nudna baba nie dostała. Przed domem była fontanna. Raz podczas śmigusa ogrodnicy praktykanci siłą zanurzyli po szyję w wodzie swą kucharkę". Trudno sobie jednak wyobrazić dzisiejszą fontannę sprzed Wola Parku w ówczes-nym krajobrazie Ulrychowa.
"Pełne uroku i swobody były to czasy. Owoców jadło się bez liku, bez miary, na wyścigi, kto prędzej i kto więcej. Czy to były maliny, truskawki, porzeczki, to tak długo było się przy krzaczkach, aż nie zostały do cna ogołocone. To samo było z czereśniami - zrywało się wprost z drzew lub jadło z wielkich koszy. Jednym z ulubionych zajęć było grabienie w tumanach kurzu "do czysta" podwórza i stawanie z całą powagą w szeregu z pracownikami w sobotę po wypłatę. (...) Na kamiennych schodkach wiecznie siedziała stara pani Janowa i dziubała szydełkiem, a ja za jej wskazówkami kłułam swój palec nie wiadomo po co. (...) Naszą przyjemnością było ukucnąć w największym piachu na środku drogi i wypatrywać, kiedy w dali ukaże się sylwetka pojazdu."
Krystyna Machlejd, autorka wspomnień była prawnuczką Jana Bogumiła Trau-gutta Ulricha, założyciela firmy ogrodniczej. Jan Bogumił był z kolei wnukiem Jana Jakuba Menckego, królewskiego ogrodnika, którego król August II Mocny sprowa-dził do Polski, by ten w Warszawie założył Ogród Saski. Tradycje ogrodnicze w rodzinie przekazywane były z pokolenia na pokolenie, aż w końcu wspomniany już Jan Bogumił, również ogrodnik saski, założył w 1805 roku przy ulicy Ceglanej za-kład ogrodniczy. Była to najstarsza tego typu firma w Warszawie, która przez lata zyskała sobie miano najwspanialszej w całej stolicy.
W 1958 r. zakład upaństwowiono, park spacerowy wraz z pałacykiem i szklar-niami popadły w kompletną ruinę. Teraz tylko zachowane resztki przypominają świetną historię tamtych stron. W parku ustawiono kopię popiersia Krystiana Ulri-cha (oryginał znajduje się w muzeum Woli).
Wiele w Warszawie miejsc, których historia zdaje się być odeszłą bez litości w niepamięć. Dużo takich miejsc na Woli. Spacer śladami resztek przedwojennej Warszawy to dobry pomysł na spędzanie wolnych dni dla warszawiaków (i nie tyl-ko!).
Piotr Otrębski