"Zdrowaś, Maryjo!" i "chwała Szatanowi!". Święta wojna na Woli
10 października 2016
Wielkie wydarzenie kulturalne czy godne potępienia bluźnierstwo? Byliśmy na koncercie Behemotha.
Fanów i przeciwników Behemotha, gromadzących się w sobotę około 18:00 obok Progresji i Fortu Wola, powitała mżawka. Podczas gdy przed wejściem do klubu rosła kolejka, po drugiej stronie ulicy, przed stacją benzynową ustawiła się grupa około dwudziestu osób w różnym wieku, wyposażonych w transparenty i flagę ze złotym lwem. Przez niemal dwie godziny zgromadzeni odmawiali przez megafon różaniec i grali na dudach. Nieliczni fani metalu rzucali pod ich adresem wyzwiska, część robiła sobie selfie, większość reagowała na protest uśmiechem.
- Lejący deszcz wpasował się w pokutny charakter naszego protestu - napisała na portalu społecznościowym Krucjata Młodych. - Pomimo niesprzyjającej pogody, wszyscy uczestnicy odmówili trzy części różańca.
Gdy na zewnątrz trwał protest przeciwko Behemothowi, w Progresji trwał już występ Batushki. Ośmioosobowy zespół w ubiegłym roku szturmem zdobył serca polskich metalowców, wydając doskonale przyjętą debiutancką płytę, łączącą black metal z muzyką cerkiewną. Przed rozpoczęciem koncertu wokalista, ukrywający się pod kapturem mnicha i szatą ozdobioną odwróconymi prawosławnymi krzyżami, pobłogosławił widownię, po czym użył kadzielnicy i rozpoczął - wraz z trzyosobowym chórem - śpiew w języku staro-cerkiewno-słowiańskim. W klubie w okamgnieniu zapanował "cerkiewny" klimat. Przez ponad 40 minut Batushka grała niezwykle oryginalny materiał z płyty "Litourgiya", wprowadzając zgromadzonych w stan euforii.
Jako drugi support zagrał szwajcarski duet Bölzer, składający się z wokalisty-gitarzysty występującego jako KzR i perkusisty HzR. Niezwykle skomplikowane melodie, wygrywane przez gości z Zurychu na zaledwie dwóch instrumentach, nie wzbudziły tak dużego zainteresowania, jak występ ekscentrycznej Batushki. Gdy Szwajcarzy zeszli ze sceny, w klubie zaczął gromadzić się prawdziwy tłum.
Stali bywalcy warszawskich koncertów metalowych dawno nie widzieli tak licznej publiczności. Na występ Behemotha stawili się fani w najróżniejszym wieku, ale - jak zawsze na tego typu imprezach - dominowały osoby od 25 do 35 lat. Gdańskie trio zagrało w swoim klasycznym, niezmienianym od trzynastu lat składzie Adam "Nergal" Darski (wokal, gitara), Tomasz "Orion" Wróblewski" (bas) i Zbigniew "Inferno" Promiński (perkusja), a towarzyszył im wieloletni muzyk sesyjny i koncertowy Patryk "Seth" Sztyber (gitara). W pierwszej części koncertu Behemoth dał pokaz w typowo black metalowej konwencji: utworom z płyty "The Satanist" towarzyszyły wizualizacje i recytacje modlitw. Gdy z głośników rozbrzmiewał fragment "Ślubu" Witolda Gombrowicza, Nergal rozdawał opłatki z symbolem Behemotha, przypominające chrześcijańskie hostie. Druga część koncertu upłynęła pod znakiem najpopularniejszych utworów z lat 1999-2009. Po finałowym "Chant for Eschaton 2000" publiczność przez kilka minut skandowała "Dziękujemy!".
- Sztuka to dla mnie synonim słowa "wolność", z wyjątkiem tych na usługach kleru (sakralna) czy ideologii totalitarnych (np. socrealizm) - napisał na portalu społecznościowym Nergal. - Kocham żonglerkę sacrum i profanum, ale jednocześnie coraz bardziej uwierają mnie wszelkie próby definiowania i oceniania mojej osoby i dyscypliny, którą uprawiam. Jedno pozostaje niezmienne: od 25 lat głównym motorem mojej działalności, obok oczywistej miłości do muzyki, jest miłość do wolności i swobodnego wyrażania siebie w ramach konwencji, którą sam sobie wymyśliłem i której jestem wierny.
(dg)