Z Biblią do kąta
10 marca 2006
W jednym z tarchomińskich przedszkoli niepublicznych pani poprosiła dzieci, żeby przyniosły swoje ulubione książeczki. Plan zakładał wspólne głośne czytanie. Jedna z dziewczynek dostała niedawno ilustrowane wydanie Biblii dla dzieci, tę książeczkę wybrała i zabrała do przedszkola.
- Gdybym znał jakiegoś radnego LPR-u, to bym mu to natychmiast zgłosił - mówi ojciec dziecka. I nie chodzi mi o to, aby za wszelką cenę uczyć wszystkie przedszkolaki religii, ale skoro dziecko przyniosło swoją ulubiona książeczkę, to nie można z tego powodu odsyłać go do kąta!!!
Zachowanie wychowawczyni negatywnie ocenia właścicielka jednego z przed-szkoli na Białołęce. - Należało przede wszystkim uszanować wybór dziecka - mówi. - To w całej sprawie było najistotniejsze, nawet jeśli uważała, że rodzice powinni podsunąć dziewczynce inną książeczkę. Osobiście nie widzę żadnych problemów w tym, żeby dzieciom przeczytać wybrane fragmenty Biblii.
- Ta pani straciła szansę na wytłumaczenie dzieciom, dlaczego tydzień ma 7 dni i innych podstaw naszej kultury - mówi ojciec dziewczynki. - Jakie treści, których nie można przeczytać na głos zawiera ilustrowane wydanie Biblii dla dzieci? - pyta oburzony.
- Przedszkolanka popełniła skandaliczny błąd wychowawczy - mówi psycholog dziecięcy. - Nie jest istotne, co zawierała książeczka. Ważne jest to, że pani powiedziała "przynieście swoją ulubioną" i dziecko przyniosło. Zanegowanie tego wyboru było niepedagogiczne. Może nawet spowodować trwały uraz dziecka do wychowawczyni i przedszkola. Zupełnie inną kwestią jest pytanie, czy inni rodzice życzyliby sobie, aby ich dzieciom przekazywać treści religijne. Niemniej jednak całkowite odseparowanie dzieci od tych treści jest w naszym społeczeństwie mało prawdopodobne, więc wychowawcy powinni zawczasu ustalać z rodzicami, co i w jaki sposób przekazują.
Sytuacja opisana powyżej nie jest jedyna w swoim rodzaju. Skarg na przedszkola prywatne jest dużo. Aż kipią od nich niektóre fora internetowe. Problemem jest to, że nie bardzo jest komu się poskarżyć oficjalnie. Wciąż nie ma wypracowanego sposobu merytorycznej kontroli tych placówek, do których na Białołęce chodzi znacznie więcej dzieci niż do przedszkoli publicznych, a niestety kilku właścicieli korzysta z sytuacji rynkowej i idzie na ilość nie dbając o jakość. Urzędnicy z białołęckiego ratusza przyznają nieoficjalnie, że nie kontrolują nawet tego, czy liczba dzieci podana do dofinansowania jest prawidłowa.
oko