Wiceprezydent: Na początek połączę Wisłę z WOSiR-em
2 lutego 2014
"Echo" rozmawia z wiceprezydentem Jarosławem Dąbrowskim, który kilka tygodni temu przejął nadzorowanie sportu w Warszawie. Czy jest szansa na nowe otwarcie?
- Nie od dziś wiadomo, że sport w Warszawie kuleje. Głównie z powodu fatalnie zorganizowanego finansowania działalności sportowej. Zwłaszcza dziecięcej i młodzieżowej. Małe kluby i stowarzyszenia mają problem z corocznym składaniem wniosków o dotacje, sprawozdań i innej dokumentacji. Większe też niejednokrotnie rezygnują z miejskich pieniędzy na zawody czy wakacje, bo szkoda im czasu na użeranie się z urzędnikami, wielokrotne jazdy do Biura Sportu, żeby wyjaśniać wątpliwości, stawiać brakujące przecinki, itp. Zadanie numer jeden dla Pana, to uproszczenie procedur finansowania działalności klubów i stowarzyszeń sportowych.
- Dotacje, sposób rozdziału kasy, system zniżek w miejskich obiektach sportowych i uproszczenie całego systemu finansowania, obiegu dokumentów, kontroli, to na pewno najtrudniejsze zadanie, jakie mnie czeka. Dziś działa to źle. Będąc burmistrzem Bemowa przyznawałem dotację jakiemuś klubowi sportowemu, który za te pieniądze wynajmował boisko w Ośrodku Sportu i Rekreacji. Dyrektor OSiR księgował je jako dochody własne, z których ja jako burmistrz go rozliczałem. To jest oczywisty nonsens.
- To jest system, z którego zadowoleni są księgowi i biurokraci, bo mają pracę, ale na pewno nie trenerzy i młodzi sportowcy.
- Systemowo w tym roku nie da się tego rozwiązać. Możemy myśleć i myślimy, co można zrobić od stycznia 2015.
- Pierwszy krok: dotacje powinny być przyznawane na okres dłuższy niż jeden rok.
- Zastanawiamy się nad dotacjami trzyletnimi, zwłaszcza dla tych podmiotów, które od lat zajmują się tym samym. Znany klub karate, piłki nożnej czy akrobatyki sportowej nie powinien co roku udowadniać, że nie jest wielbłądem. Szkoda na to czasu zarówno przedstawicieli klubu, jak i urzędników. To musi działać prościej, ale jest to zadanie na później. W tym roku skupiam się na tym, co mogę zacząć robić już za miesiąc.
Po co nam np. słynna skocznia na Mokotowie? Czy zbudujemy tam kiedykolwiek nowoczesną skocznię? Nie. Teren należy sprzedać. To samo dotyczy Moczydła.
- Czyli na czym?
- W najbliższym czasie połączymy Warszawski Ośrodek Sportu i Rekreacji z ośrodkami Wisła. To nie jest ani nowy, ani mój autorski pomysł, ale mam zamiar go wdrożyć jak najszybciej. Sprawa znajdzie się w porządku obrad rady miasta już w najbliższym czasie. Połączenie dwóch jednostek daje przede wszystkim możliwość lepszego zarządzania, restrukturyzacji i korzystniejszego dysponowania mieniem. Wszystko po to, by całkowicie zmienić filozofię. To nie ma być firma przynosząca zysk w starych obiektach, lecz nowe obiekty przyciągające mieszkańców.
- Jak zamierza Pan to osiągnąć?
- Po pierwsze należy zrestrukturyzować majątek i część zbędnych nieruchomości sprzedać, bo utrzymywanie ich jest nieoptymalne. Po co nam np. słynna skocznia na Mokotowie? Czy zbudujemy tam kiedykolwiek nowoczesną skocznię? Nie. Teren należy sprzedać. To samo dotyczy Moczydła. To wielki obszar generujący ogromne koszty. Do tego przestarzała, kosztochłonna technologia basenów. Trzeba sprzedać część z tej wielkiej nieruchomości, a za uzyskane pieniądze zbudować obiekt nowoczesny.
- A co np. ze Skrą?
- Klub stracił prawo użytkowania wieczystego. Chcemy znaleźć partnera, żeby zburzył stary stadion i zbudował nowoczesny obiekt lekkoatletyczny. Nie znajdziemy go oczywiście w przyszłym miesiącu, ale na świecie są takie firmy. Wkrótce przygotujemy oferty. Chcemy, by Skra znalazła tam swoje miejsce, ale jako klub sportowy. Niech się skoncentrują na sporcie, a nie zarządzaniu nieruchomością, bo to nie szło im dobrze.
- Wierzy Pan w to, że w Radiowie na wysypisku MPO powstanie górka narciarska?
- To jest technicznie możliwe. Są na świecie na to przykłady. Jednak w pierwszej kolejności muszę zająć się Górką Szczęśliwicką, bo nie rozumiem, dlaczego przynosi ona milion złotych straty rocznie. Może należy ją przekazać operatorowi prywatnemu? W każdym razie tolerowanie takiej straty nie wchodzi w grę. Jestem też po pierwszych rozmowach z władzami Ochoty, z którymi chcemy niejako poszerzyć górkę o teren obok i zrobić tam miejsce dla szkółek narciarskich.
- Czy pomysł połączenia dzielnicowych OSiR-ów w jeden wielki będzie realizowany? Jakiś czas temu za takim rozwiązaniem opowiadało się miejskie Biuro Sportu.
- OSiR-ów nie dotykam. Pomysł ich połączenia to była ślepa uliczka. Wycofujemy się z tego w stu procentach. Burmistrzowie doskonale wiedzą, czego potrzeba w ich dzielnicach i lepiej nadzorują te jednostki. Problemem jest to, że OSiR-y muszą wypracowywać dochód, a jednocześnie mają być przyjazne dla lokalnych stowarzyszeń i klubów sportowych. Prawdziwy kłopot jest tam, gdzie komercja przeważa, więc burmistrzowie muszą dbać o równowagę między koniecznością zarabiania a propagowaniem sportu amatorskiego, dla którego miejskie obiekty sportowe powinny mieć wypracowany system znaczących zniżek i rabatów.
- Wszystko to pięknie brzmi i nie jest żadną nowością, a i tak władze miasta nie potrafią sobie z tym poradzić. Jedyne do czego przez lata doprowadziły, to coraz większa biurokracja dla sportowców.
- I to wymaga zmiany systemowej. Głowimy się nad tym, jak to zrobić - jak stworzyć system zniżek, żeby ograniczyć przyznawanie dotacji na płacenie za miejskie obiekty. Jak wyłapać te dzieci, które chcą coś trenować, a ich rodziców nie stać na żadne opłaty, bo nie chcemy doprowadzać do sytuacji, że nagle w skali miasta znacząco zwiększy się liczba takich "potrzebujących" dzieci, tak jak zwiększa się kolejka chętnych na mieszkania komunalne, gdy tylko miasto ogłasza, że będzie je budować. To naprawdę niełatwe zadanie. Jak zwiększyć dostępność obiektów, a jednocześnie zachować równowagę finansową i nie zgubić dzieciaków z niezamożnych rodzin? Będę się musiał z tym zmierzyć. Może trzeba rozszerzyć miejski system stypendialny? Obecnie stypendia sportowe przyznawane są tylko tym, którzy osiągają najlepsze wyniki na mistrzostwach i też dostają bardzo małe kwoty. Korzysta z nich obecnie zaledwie 320 młodych sportowców.
- GKP Targówek to przykład na to, jak personalny konflikt dyrektorki Biura Sportu z szefem klubu prowadzi do katastrofy i zaprzestania działalności prowadzonej dla dzieci i młodzieży. Sytuacja, w której urzędnik samorządowy nie chce przyznać dotacji klubowi z powodu prywatnych animozji jest niedopuszczalna. A jeszcze bardziej niedopuszczalne jest to, że otwarcie mówią o tym radni miasta i dzielnicy, inni urzędnicy i nikt nie potrafi przeciąć tej paranoi.
- Dobrze. Zajmę się sprawą GKP Targówek. Zapisuję ją na kartce sportowych priorytetów miasta jako sprawę nr 8.
- Trzymam za słowo i za jakiś czas powiem "sprawdzam". A skoro jesteśmy na Targówku, to czy w Warszawie powstanie wreszcie hala sportowa dla 20 tys. widzów? Kilka lat temu przy Radzymińskiej miała powstać Arena Varsovia, ale wszystko się rozmyło.
- Nie wiem, czy wrócimy do lokalizacji na Targówku. Są też inne możliwe - na Białołęce, Pradze Południe czy Bemowie. Problem w tym, że taka hala musi powstać w wariancie publiczno-prywatnym z poważnym partnerem. Ostatnio miałem spotkanie z przedstawicielami chińskiego funduszu inwestycyjnego, który jest poważnie zainteresowany taką inwestycją. Co z tego wyniknie - na razie nie potrafię powiedzieć. Rozmowy są wstępne.
Rozmawiał Krzysztof Katner