Tort musi być elegancki. 40 lat cukierni z Jelonek
13 kwietnia 2015
40 lat minęło... Alina Ryczko prowadzi malutką cukiernię przy ul. Reżyserskiej 9, na rogu Puszczy Solskiej i Drzeworytników, od 1975 r. Kiedy zaczynała, wokół nie było prawie niczego.
- Właśnie "za komuny" było u nas najlepiej. Tak naprawdę niczego nam nie brakowało - wspomina właścicielka cukierni.
Nie było prawie niczego
Rzecz jasna wszystko zależy od punktu siedzenia. Pani Alina jako żona wysokiej rangi oficera Wojska Polskiego (podczas II wojny światowej przeszedł szlak aż do Berlina, był zaufanym Wojciecha Jaruzelskiego) przez 10 lat pracowała w zarządzie wojskowo-historycznym sztabu generalnego. Nie tym jednak chciała się zajmować. Za namową przyjaciółki, kierowniczki działu ewidencji wydziału dzielnicowego PZPR, nabyła prawo do dzierżawy terenu na Jelonkach i w kwietniu 1975 roku na rogu Puszczy Solskiej i Drzeworytników stanął niewielki parterowy budynek z piwnicą, gdzie jest pracownia i gdzie powstają te wszystkie pyszności. Tyle, że tych ulic jeszcze wtedy nie było. Zresztą, nie było prawie niczego. Wokół stały drewniane chałupy, kilkaset metrów dalej kończyło się miasto, na wprost były pola uprawne. Osiedla i bloki mieszkalne dopiero zaczynały powstawać.
Dzięki współpracy z niemiecką firmą Dr. Oetker na skalę masową szła produkcja rurek z kremem - według niemieckiej receptury, ale usprawnionej przez panią Alinę. - Miałam też automat do lodów. Do dziś zdarzają się klienci, którzy te lody pamiętają. Teraz w dni powszednie w ogóle praktycznie nie ma ruchu.
Otwarte tylko w weekendy
Cukiernia jest otwarta tylko trzy dni w tygodniu. W piątki, soboty oraz niedziele. - Ja mam już 80 lat, a wszystko robię sama. Kiedyś miałam trzy pracownice, teraz tylko panią, która sprzedaje towar. Jestem sprzątaczką, producentem, wszystkim w jednej osobie - mówi. - Poza tym urządzenia mamy na prąd i gdyby działały siedem dni w tygodniu, splajtowalibyśmy - dodaje.
- Przyzwyczailiśmy się do tej cukierni. Stoi odkąd pamiętam. Kiedyś przyszła do nas klientka i zażyczyła sobie tort w kształcie samochodu, w którego wnętrzu stałby chłopiec z piłką. Byłabym w stanie coś takiego zrobić, ale się nie zgodziłam. Nie chcę, żeby potem ludzie się śmiali. Tort musi być elegancki - mówi pani Alina. I faktycznie wszystko tu bardzo dobre, każde zwykłe ciastko - mówi nam starsza pani prowadząca za rękę chłopczyka.
Jak długo jeszcze? Pani Alina nie ma następców. Rodzina nie poszła w jej ślady. - Sami inżynierowie, prawnicy. Mąż też raczej nie chlubił się tym, że to prowadzę i jak przychodził, to raczej od zaplecza. Tylko mnie szajba odbiła - mówi właścicielka cukierni.
Podczas naszej rozmowy do cukierni zajrzało kilka osób, a więc może z popytem nie jest aż tak najgorzej. Elegancka kobieta kupuje bajaderkę, rożek z porzeczkowo-jabłkowym nadzieniem (są też z brzoskwiniowym) i babeczkę z maliną, polaną jasnoczekoladową polewą.
- Żona mnie przysłała z poleceniem zamówienia ciasta na święta - mówi pan w średnim wieku.
To wszystko moje
Budynek na Jelonkach pani Alina kupiła na własność. Dopiero na emeryturze!
- Przynajmniej nie muszę płacić za dzierżawę. Teraz to już wszystko moje. Kupiłam to na początku XXI wieku, poradził mi tak ówczesny wiceburmistrz Bemowa Stanisław Pawełczyk. Pomysł był bardzo dobry, bo spółdzielnia Jelonki ciągle podwyższała czynsz. Byli zresztą bardzo zawiedzeni, chcieli grunt dobrze potem sprzedać, a ja im pokrzyżowałam plany. Próbowali to odzyskać sądownie, ale nic mi już nie mogli zrobić - cieszy się pani Alina.
Jej słodki biznes przetrwał czterdzieści lat, mimo że - jak mówi cukierniczka - nie znosi ekstrawagancji.
- Kiedyś przyszła do nas klientka i zażyczyła sobie tort w kształcie samochodu, w którego wnętrzu stałby chłopiec z piłką. Byłabym w stanie coś takiego zrobić, ale się nie zgodziłam. Nie chcę, żeby potem ludzie się śmiali. Tort musi być elegancki - mówi. Dodaje, że na początku jej pracy trzeba było sporo się namęczyć, żeby zostać cukiernikiem: uciążliwe praktyki w cechu, dogłębne poznawanie rzemiosła. - Teraz cech kojarzy się głównie z tym, że trzeba im płacić 300 zł miesięcznie. Wszystko się zdegradowało. Wielkie sklepy wystawiają na półkach wyroby przesączone chemią, często bez smaku. Ludzie to kupują, bo tanio, szybko, pod ręką. U mnie chemii nie ma. Na szczęście zdarzają się klienci, którzy jeszcze do nas zajrzą i mają szacunek dla sztuki - mówi pani Alina.
Życzymy stu słodkich lat! Obiecujemy wpaść do cukierni, kiedy stuknie jej równe pół wieku.
Maciej Weber