Tak umierają ogródki działkowe przy Górczewskiej
1 lutego 2016
To smutne, ale prawdziwe: na każdego przyjdzie pora. Umierają ludzie, do wieczności odchodzą też domy, ogrody i całe ulice. Znikają też ogródki działkowe. Część z nich zostaje wyparta przez nowe budownictwo, część po prostu dziczeje i znika w gąszczu krzaków, a altanki stają się schronieniem dla bezdomnych, łazików i pijaków.
W końcu lat 90. XX wieku byłem dzieckiem, ale dobrze pamiętam barwy i zapachy nowego miejsca. Niektórzy gospodarze hodowali wtedy drób, więc codziennie rano budziło mnie pianie koguta. Niczym niezwykłym nie były bażanty lądujące na łące albo sarenki przychodzące na posiłek między altanki. Był to świat swojski i piękny, dziś spotykany właściwie tylko w ckliwych serialach. Po przeprowadzce ze stołecznego Bródna, które miało asfaltowe ulice, betonowe chodniki, a dookoła były bloki i parkingi, na Bemowie czułem się jakbym trafił do innego wymiaru. Uliczka Narwik była gruntowa, biegł wzdłuż niej rów melioracyjny. Okablowanie - napowietrzne. Dookoła małe domki z ogródkami, no i właśnie te altanki przed moim blokiem. Niektórzy gospodarze hodowali wtedy drób, więc codziennie rano budziło mnie pianie koguta. Niczym niezwykłym nie były bażanty lądujące na łące albo sarenki przychodzące na posiłek między altanki. Był to świat swojski i piękny, dziś spotykany właściwie tylko w ckliwych serialach.
Ogródki działkowe między Górczewską a Narwik były skromne, ale zadbane. Ogrodzone siatką, z furteczkami. Starsza pani przyjeżdżała przez całe lato o świcie i harowała, by na swoim kawałku ziemi zaprowadzić porządek. Wszystkie grządki wypielone co do źdźbła, kwiaty podlewane, by nie uschły. A ich barwy! Cała paleta. Niestety, kilka lat temu staruszka umarła. Najpierw zarosły grządki, potem "złomiarze" ukradli metalową siatkę ogrodzeniową. W końcu włamali się do maleńkiej altany i w niej zamieszkali.
Działki obok też straciły swoich właścicieli. Umarli, a ich ukochane ogródki zdziczały. Dwie altanki spłonęły. Do gołębnika z lat 70., który wyglądał jak domek dla lalek, wciąż jednak przyjeżdżał miłośnik ptactwa i "wyprowadzał je na podniebny spacer". Z czasem też umarł a jego gołębiarskie królestwo zajęli bezdomni, którzy zdewastowali domek i zaśmiecili okolicę do tego stopnia, że ratusz wywiózł stąd trzy ciężarówki odpadków. Gołębnik jest w fatalnym stanie. Część się zawaliła, część jeszcze się trzyma. Szkoda, że ten sielski świat został skazany na śmierć w męczarniach.
(pik)