Sztywniacka bylejakość urzędników na Dzień bez Samochodu
22 września 2015
Za nami kolejny Europejski Dzień bez Samochodu, którego głównym przejawem w Warszawie była możliwość bezpłatnego skorzystania z komunikacji publicznej. Były też ulotki, reklamy na autobusach i tramwajach, a nawet widziałem spot na Youtube, ale wszystko to jakieś przaśne.
Warunkiem udanej promocji jest komfort jazdy. Hannie Gronkiewicz-Waltz udało się wymienić w całości tabor autobusowy na nowoczesny, niskopodłogowy. Trochę gorzej jest z tramwajami, ale postęp i tak jest olbrzymi. Na komfort składają się jednak także wartości "miękkie". Te piękne autobusy znacząco często jeżdżą niepunktualnie, a nawet - co jest szczególnie irytujące dla oczekujących pasażerów - "stadami", ich kierowcy zachowują się w stosunku do klientów (a tak: klientów!) z wyższością, zbyt łatwo też można spotkać w autobusie osobę agresywną, wulgarną bądź popijającą piwo "z gwinta". Władze miasta zachęcają do przesiadki z samochodu osobowego do komunikacji publicznej nie po to, by rozładować korki, będące realnym problemem, i nie po to, by mieszkańcom miasta było wygodniej. Tego wszystkiego można uniknąć, jadąc samochodem.
Po drugie, promocja to nie ulotki i plakaty, a w każdym razie nie one są najważniejsze. Brak mi promocji stylu życia, takiego "product placement" komunikacji publicznej. Jeżeli już - promuje się rowery. Jazda autobusem to nadal w potocznym przekonaniu obciach dla ubogich.
Notatka o Dniu bez Samochodu pojawiła się na portalu Zarządu Transportu Miejskiego dopiero na kilka dni przed samym Dniem, jako nieduża "informacja prasowa" w prawym dolnym rogu strony internetowej. W żadnym razie nie można tego nazwać promocją. Gdy ją przeczytałem, zrozumiałem, dlaczego promocja komunikacji publicznej wychodzi w Warszawie tak słabo. Otóż władze miasta zachęcają do przesiadki z samochodu osobowego do komunikacji publicznej nie po to, by rozładować korki, będące realnym problemem, i nie po to, by mieszkańcom miasta było wygodniej. Nie: Dzień bez Samochodu ma na celu "zwiększenie świadomości ekologicznej" i "zachęcenie jak największej liczby osób do rozważań o konieczności wspierania takiego rodzaju transportu, który nie narusza znacząco równowagi ekologicznej". Niestety, taką nowomową nie da się nikogo przekonać do zmiany nawyków komunikacyjnych.
Nawiasem mówiąc, jeżeli już promocji komunikacji publicznej mają przyświecać te ezoteryczne cele, to jest dla mnie jasne, dlaczego jest tak przaśna. Jak świat światem, w prowadzeniu akcji proekologicznych dobrzy są działacze organizacji pozarządowych. Gdy zabierają się za to urzędnicy, wychodzi sztywniacka bylejakość. I tak też wyszło.
Maciej Białecki
były wiceburmistrz Pragi Południe (2002-2004) i radny sejmiku mazowieckiego (2002-2006)