Andrzej Struj dowiódł, że policjant to nie zawód, tylko powołanie. Swoją nieobojętność na wandalizm przypłacił śmiercią.
REKLAMA
10 lutego 2010 roku podkomisarz Struj, zwany wśród kolegów "Strusiem", wracał z zakupów. Na przystanku pod centrum handlowym dwóch nastolatków zachowywało się wyjątkowo głośno. Struj zwrócił im uwagę i wsiadł do tramwaju, a wtedy jeden z małolatów rzucił w pojazd kubłem na śmieci. Wtedy "Struś" zatrzymał tramwaj, wysiadł i chciał obezwładnić wandala. Nie był na służbie, nie był w mundurze - ale wiedział, że musi zareagować. Gdy zajął się jednym z chłopaków, z odsieczą przyszedł drugi - przytrzymał policjanta, a pierwszy wyjął nóż i zadał nim pięć ciosów. Jeden okazał się śmiertelny. Zabójca, Mateusz Nowak, nie miał osiemnastu lat, więc po procesie otrzymał najwyższy możliwy wyrok - 25 lat. Jego pomocnik, Piotr Równy - piętnaście. Podkomisarz osierocił dwie córki - Krysia ma dzisiaj 13 lat, Monika - jedenaście. Obie znajdują się pod opieką Fundacji "Dorastaj z nami", która zajmuje się dziećmi, których rodzice zginęli pełniąc służbę publiczną. Krótki materiał fundacji, dotyczący obu dziewczynek, zamieszczamy poniżej.
Jak co roku od tragedii w miejscu, gdzie zginął podkomisarz, policjanci oddali hołd koledze, który nigdy nie odpuszczał. Komendant Główny Policji insp. Zbigniew Maj oraz Komendant Stołeczny Policji nadinspektor Michał Domaradzki zapalili w tym miejscu znicze i złożyli wiązankę.