Szaleni kapelusznicy z Falenicy
29 kwietnia 2013
Do roku 1990 w Cechu Krawców i Rzemiosł Włókienniczych było zrzeszonych 65 firm kapeluszniczych. Moja to trzecie pokolenie w branży. Babcia była modystką, pracowała w Warszawie. Mój ojciec założył firmę w 1941 roku, ja w 1979 - zaczyna opowieść Marek Sterkowski, kapelusznik z Falenicy.
Był czas, że popytu na kapelusze i czapki nie było. Ludzie zaczęli jeździć samochodami, więc ciepłe okrycia głowy nie były tak bardzo potrzebne. Rynek zalała też produkcja masowa.
- Ostatnio jednak moda wraca - zauważa pan Marek. - Pracy mam dużo cały czas, bo ludzie nieraz potrzebują czegoś nietypowego, czego nie dostaną w sklepie.
Czasy przemian
Założycielką firmy była wspomniana wcześniej babcia - Anna Sterkowska, która w 1926 r. otworzyła działalność w Warszawie. Syn pani Anny - Zygmunt też zajmował się produkcją konfekcji. Działalność firmy przerwał wybuch powstania warszawskiego. Zygmunt Sterkowski został wywieziony do Anklamu do fabryki Messerschmitta, gdzie pozostał do 1945 roku. Czasy powojenne przyniosły rozkwit firmy Sterkowskich. Już trzy lata po wojnie pracowało tutaj 50 osób. Produkowano nie tylko czapki i kapelusze, ale też płaszcze, koszule. Ówczesna polityka podatkowa szybko jednak osłabiła firmę i pan Zygmunt postanowił skupić się na wytwarzaniu nakryć głowy. I tak już zostało do dziś, tyle że rodzinną tradycję kontynuowali synowie pana Zygmunta - Marek i Jerzy. Marek Sterkowski na początku zatrudniał 15 pracowników, ale po 2000 r. pracownia zaczęła działać jako niewielka firma rodzinna. - Przeniosłem zakład po prostu do swojego domu - tłumaczy kapelusznik.
- Falenica to bardzo ciekawy region. Przeprowadziłem się tutaj z rodzicami, kiedy byłem mały. Wtedy to było małe osiedle - mieszkało ok. 600 osób, dopiero stawiano pierwsze budynki. W okresie powojennym jeździła tu kolej wąskotorowa do Karczewa. Już dawno jej nie ma, tylko starsi mieszkańcy ją pamiętają. Dla mnie jako dziecka Falenica to był raj. Było tu mnóstwo łąk. Na tzw. Zaporożu biegaliśmy, graliśmy w piłkę, jeździliśmy na rowerach.
Alpejki, baseballówki i czapki grające
Kiedyś, żeby pracować w zawodzie, trzeba było zdać egzamin czeladniczy. A jeśli ktoś jeszcze chciał przyjmować uczniów, musiał zdobyć tytuł mistrza. Egzamin na czeladnika polegał na... samodzielnym zrobieniu czapki. Aplikujący na mistrza czapkę musiał zrobić od podstaw - wraz z projektem i wykrojem. - Kapelusznik powinien znać się na rysunku technicznym i mieć wyobraźnię przestrzenną - tłumaczy Marek Sterkowski. - Ja akurat nie miałem z tym problemu, bo studiowałem na Politechnice Warszawskiej.
Moda w XX wieku zmieniała się bardzo dynamicznie. - W latach 50. nosiło się czapki samodziałowe, popularny był wzór w jodełkę - podaje przykład pan Marek. - W latach 70. modny był kapelusz tyrolski szary, później myśliwski khaki. Był taki moment pod koniec lat 60., że szał był na tzw. "maciejówkę" - charakterystyczną czapkę z taśmami. Lata 80. to głównie kapelusze, 90. - czapki na laminacie, wzór tzw. angielki, bardzo lekkie i ciepłe. Czapki te zrobiły furorę, podobnie jak wcześniej "alpejki" w firmie ojca.
- Przez te wszystkie lata robiłem naprawdę przeróżne rzeczy - stwierdza pan Marek. - Oprócz prywatnych zleceń, czapki dla agencji reklamowych, dla harcerzy, rekonstrukcje historycznych beretów komandosów, czapki na zlecenie Geant. Pamiętam też czapkę na pierwszy Piknik Country w Mrągowie. I jeszcze były baseballówki z zamontowanym radiem - śmieje się.
Technologiczne nowinki
Czapka czapce nierówna. Sama historia kapelusznictwa w XX wieku, to intensywny rozwój technologii. Jak podkreśla pan Marek, jego ojciec wniósł wiele do tego fachu.
- Z innymi rzemieślnikami często wymieniali się wiedzą - opowiada Marek Sterkowski. - My np. szukaliśmy sposobu, jak rozpuszczać szelak w wodzie. Było nam to potrzebne do usztywnienia filcu. Znajomy ojca chętnie zdradzał mu sekrety, ale od razu pytał "A jak wy kleicie?" (śmiech). Coś za coś.
Akurat "klejenie" to wielki sukces Sterkowskich. Byli autorami pomysłu zgrzewania warstw materiałów z siatką nylonową za pomocą folii polietylenowej. W ten sposób odeszli od używania w ogóle kleju, który zwykle nie rozkładał się równomiernie na tkaninie. Za wszystkie innowacyjne rozwiązania technologiczne Zygmunt, Marek i Jerzy Sterkowscy zostali odznaczeni Złotą Odznaką Jana Kilińskiego. Wszystkie sekrety zawodu przekazali nowemu pokoleniu.
- Teraz czasy się zmieniły, ale cieszę się, że także czwarte pokolenie kapeluszników umiało się odnaleźć. Ciągle do mnie dzwonią, bo czegoś potrzebują do swojego sklepu internetowego.
kz
W Twojej okolicy funkcjonuje zakład lub firma, która na dobre wpisała się w krajobraz Wawra? Mieszkasz w dzielnicy od lat, wykonujesz odrobinę "niedzisiejszy", choć bardzo potrzebny zawód? Pisz: echo@gazetaecho.pl, dzwoń 22 614-58-28. Może i Ty jesteś już zakorzeniony w Wawrze...