Sadyzm czy internetowa prowokacja? Burza wokół hodowli na Białołęce
10 stycznia 2017
Obrońcy praw zwierząt twierdzą, że w hodowli psów na Białołęce znęcano się nad dzikami. Problem w tym, że... policja wszystkiemu zaprzecza.
Jak twierdzi organizacja Ludzie Przeciw Myśliwym, w ubiegłym miesiącu jej pracownik zatrudnił się w stadninie koni na terenie Białołęki, gdzie miało dochodzić do znęcania się nad... dzikami. Aktywiści utrzymują, że hodowca karelskich psów na niedźwiedzie to sadysta.
- Dziki, które kupował od kłusowników, służyły mu do wyrabiania agresji u psów z własnej hodowli - utrzymują Ludzie Przeciw Myśliwym. - Kazał skonstruować klatkę, przylegającą do klatki, w której umieszczany był mały dziczek albo warchlak odłączony od matki. Całymi dniami on i pracownicy szczuli psy na przerażone, uwięzione zwierzę. Gdy uznał, że psy już są wystarczająco pobudzone, wpuszczał je do klatki, w której zamknięty był dziczek. Możecie sobie wyobrazić, co się wtedy działo. Psy rzucały się na ofiarę, by gryźć ją, szarpać i gonić.
W poniedziałek rano aktywiści poprosili o interwencję policjantów z Tarchomina, którzy udali się na miejsce. Według relacji Ludzi Przeciw Myśliwym biznesmen groził podczas interwencji, że zastrzeli dzika i zachowywał się wulgarnie, więc na miejsce wezwano naczelnika wydziału kryminalnego.
- Nie potwierdzamy tego - mówi sierż. sztab. Paulina Onyszko, rzeczniczka Komendy Rejonowej Policji Warszawa VI. - Policjanci z Tarchomina rzeczywiście byli wczoraj w opisanym miejscu, ale na terenie nie znaleziono żadnego dzika ani dowodów na znęcanie się nad zwierzętami. Nikomu nie postawiono zarzutów. Właściciel został przesłuchany w charakterze świadka, podobnie jak kilka innych osób.
Według naszych ustaleń naczelnik wydziału kryminalnego nie brał udziału w interwencji, policjanci nie zostali zwyzywani i nie było groźby zastrzelenia dzika. Bo nie było dzika.
Tymczasem facebookowy post Ludzi Przeciw Myśliwym został udostępniony ponad 400 razy.
(dg)