Prądem po łapkach
19 lipca 2010
Warszawa to duże miasto i powinno stanowić wzór do naśladowania, także w jakości pracy setek zatrudnionych tu urzędników. Jest jednak inaczej. Ich niedbałość i brak wyobraźni niekiedy przeraża. Tak było w przypadku pewnej niezabezpieczonej latarni.
Niezabezpieczona latarnia
Zobaczyłam ją 8 czerwca tuż przy przystanku ZTM. Był środek dnia i wokół wiele ludzi oczekujących na autobusy w kierunku centrum. Moją uwagę zwróciła grupka dzieci idących do szkoły podstawowej znajdującej się po drugiej stronie ulicy. W pewnej chwili zatrzymały się one przy przystanku, otoczyły latarnię, wsadziły do niej ręce i zaczęły ciągnąć za wystające kabelki. Było to możliwe, ponieważ latarnia była kompletnie niezabezpieczona. Nikt z obecnych tam dorosłych, poza mną, nie zareagował. Na moją uwagę, że prąd może ich porazić, odeszły niezadowolone. Zdziwiła mnie beztroska dzieci i obojętność dorosłych.Zadzwoniłam pod numer interwencyjny straży miejskiej (986). Pani dyżurująca zapisała moje zgłoszenie i powiedziała, że niezwłocznie (!) zostanie ono przekazane odpowiednim służbom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo i sprawującym opiekę nad latarniami miejskimi.
Kiedy po trzech dniach ponownie zjawiłam się w tym miejscu, nic się nie zmie-niło. Latarnia stała jak poprzednio i nie została nawet zabezpieczona taśmą. Straż miejska ponownie zapewniła mnie, że moje zgłoszenie 8 czerwca zostało przekaza-ne dalej. Zadzwoniłam powtórnie. Tym razem do Zarządu Dróg Miejskich. Połączo-no mnie z wydziałem odpowiedzialnym za naprawy na tym terenie. Osoba, która odebrała telefon, odrzekła, że nie zna tej sprawy. Zostałam przełączona dalej - bez efektu. Nikt nie odpowiadał.
Musiałam poczekać do następnego dnia. Pracownik, który odebrał telefon, po-informował mnie, że on się sprawą nie zajmuje, tylko inna osoba, która akurat jest na urlopie. Zdenerwowałam się bardzo na to lekceważenie. Wreszcie po krótkiej, acz nieprzyjemnej wymianie zdań uzyskałam informację, że w ciągu 24 godzin usterka zostanie usunięta. Urzędnik słowa dotrzymał. Latarnia została zabezpie-czona metalową płytką oraz obejmami. Po trzech dniach od mojej interwencji.
Kto zlekceważył zagrożenie?
Małe śledztwo wykazało, że rzeczywiście straż miejska przekazała do ZDM moje zgłoszenie tego samego dnia - czyli 8 czerwca. Rzecznik Zarządu Dróg Miejskich nie potrafił mi odpowiedzieć, jak to się stało, że pracowanicy instytucji zgubili gdzieś po drodze trzy dni.- Informacja o latarni dotarła do Zarządu Dróg Miejskich 11 czerwca o godz. 10.30. Naprawa nastąpiła o godz. 11.10. Zabezpieczenie latarni trwało zatem 40 minut - twierdzi Adam Sobieraj. Nie miał sobie nic do zarzucenia, bowiem, jak stwierdził, ZDM jest tu jedynie "pośrednikiem".
- Przegląd latarni dokonywany jest przez konserwatorów, których wyłaniamy w drodze przetargu. Konserwatorzy sami ustalają harmonogram prac i mają obowią-zek przeglądania stanu oświetlenia na bieżąco. Kiedy tego nie robią, płacą kary. W przypadku, gdy naprawa latarni odbywa się po naszej interwencji, tak jak w tym przypadku, potrącamy karę z faktury za dany miesiąc - tłumaczy rzecznik.
Spychologia to ulubiona metoda pracy wielu stołecznych instytucji. Znalezienie winnego zamiast przyjęcia odpowiedzialności za swoją pracę. Zgubione po drodze trzy dni obnażyły przerażającą beztroskę pracowników niektórych służb, bo wycho-dzi na to, że zagrożenie ludzkiego zdrowia było tu niewiele warte.
Ewa Krzysiak