Pobili czy nie pobili?
29 września 2001
Czas imprez młodzieżowych w prywatnych domach nie mija. Są one dużo tańsze i wygodniejsze dla młodzieży, nie zawsze dla sąsiadów. Jednak i młodzież bywa czasem poszkodowana.
Jednak wcześniej zjawiła się policja. Jarek był bez dokumentów, bo i nosić przy sobie ich nie musi. Policjanci nie chcieli dyskutować z jego siostrą, ani nie pozwolili zabrać jej brata do domu. Dostał kilka razy w twarz i z nałożonymi kajdankami na bezwładne ciało został odwieziony na komisariat przy van Gogha.
Siostra pobiegła do domu i opowiedziała wszystko matce i razem z nią udała się na komisariat. Nie mogły się jednak dowiedzieć, jakie Jarek popełnił przestępstwo. Jedynie, że źle odnosił się do policjantów. W końcu powiedziano im, że trafił do izby wytrzeźwień. O policjantach aresztujących syna także nic, poza tym, że nie byli z tego komisariatu.
Na pytanie o jego zdrowie, kobiety zostały odesłane do Izby Wytrzeźwień. Była już północ. W izbie jednak Jarka nie było. Pani Maria zadzwoniła do Komendy Głównej Policji. Po kolejnym telefonie wyjaśniono jej, że syn został przekazany straży miejskiej w celu odwiezienia na Kolską. W końcu pani Maria tam go odnalazła. Został też zbadany przez lekarza izby. Nie można było go zabrać do domu, gdyż następnego dnia miał być przewieziony na Białołękę i przesłuchiwany - zdjęto dodatkowo odciski palców (w jakim celu?). Po godzinie 15.00 został zwolniony do domu ze względu na stan zdrowia. Jarek był w tak złym stanie, że po powrocie do domu został zawieziony do szpitala, ale hospitalizacji odmówił.
Tak wygląda to zdarzenie od strony Jarka, a właściwie jego matki. Zapytaliśmy policjantów z komisariatu na Białołęce o ich wersję wydarzeń. Sprawa została podzielona na dwie odrębne. Karną przeciwko Jarkowi i wyjaśniającą przez wydział kontroli wewnętrznej policji. Karna jest w sądzie na wniosek policji. Według komendanta policji białołęckiej, policjanci działali zgodnie z prawem i regulaminem oraz adekwatnie do zaistniałych okoliczności. Komendant sprawę przekazał do wyjaśnienia właśnie do inspektoratu komendy stołecznej i ten wyda ostateczny werdykt. Karna została przekazana prokuraturze, skąd trafiła do sądu. Wkrótce odbędzie się rozprawa. Policjanci uważają, że to najlepsze wyjście. Według nich koledzy Jarek i Kuba mieli 2,34 i 1,8 promila alkoholu we krwi i nie byli w pełni świadomi. Nie mogą pamiętać dokładnie całego zdarzenia. Jarek był szczególnie agresywny, stawiał bierny opór nie podporządkowując się poleceniom funkcjonariuszy, co spowodowało użycie siły. Niewpuszczenie pani Marii na komisariat było spowodowane koniecznością zachowana porządku, gdyż takie sytuacje - twierdzi policja - kończą się zwykle zaostrzeniem konfliktu. Została ona poinformowana, że jak syn wytrzeźwieje, to będzie go mogła rano odwiedzić. Policjanci uczestniczący w zdarzeniu byli funkcjonariuszami białołęckimi z wieloletnim doświadczeniem i działali tak, jak powinni i sami wnosili, aby sprawa trafiła do sądu. Zatrzymani młodzieńcy po wytrzeźwieniu, po pouczeniu, że mogą wnieść zastrzeżenia co do postępowania policji, przy podpisywaniu protokołu, nie zrobili tego, a skarżącą jest matka, a nie Jarek.
Sprawę więc rozstrzygnie (jeśli zdoła) władza do tego przeznaczona, czyli sądownicza. Ciąg dalszy nastąpi i wtedy to dowiemy się kto tak naprawdę jest winny, a kto nie, o czym postaramy się poinformować czytelników "Echa".
Sprawa wydarzyła się naprawdę, jednak dla dobra bohaterów ich imiona zostały zmienione.
Jędrzej Kunowski