Po co (mi) był "Biuletyn Białołęcki"?
27 stycznia 2006
Oglądając na stronach internetowych "Echa" sondaż dotyczący czytelnictwa prasy lokalnej w gminie/dzielnicy Białołęka zwróciłem uwagę na całkiem przyzwoitą pozycję "Biuletynu Białołęckiego"- pisma, które 10 lat temu miałem przyjemność zakładać, a które od trzech lat już się nie ukazuje.
Autor jest sekretarzem rady osiedla Białołęka Dworska, historykiem zawodowo związanym z Instytutem Pamięci Narodowej. |
Zakładałem go z dwoma kolegami - Januszem Kuligowskim i Marcinem Sieradzkim (znaliśmy się jeszcze z podstawówki) przyjmując, że ma być to pismo obywatelskie - otwarte na wszystkie sprawy zielonej Białołęki. Po cichu liczyliśmy, że stanie się ono głosem młodej inteligencji białołęckiej (bez roz-różniania na autochtoniczną i napływową). Nie dys-ponowaliśmy wówczas żadnym zapleczem - pierwsze numery kserowaliśmy za własne pieniądze. Spore problemy mieliśmy też z tekstami, pierwsze numery nie były pod tym względem zbyt udane. Jak się okazało, musieliśmy tak naprawdę poznać dopiero miejsce, gdzie żyliśmy najczęściej od urodzenia (do tego dochodziła okoliczność, że pracowaliśmy i studiowaliśmy poza miejscem zamieszkania).
Stopniowo "Biuletyn" się jednak zakorzeniał i dzięki wsparciu dziesiątek osób przetrwał. Nasza szkolna koleżanka Anna Mamajek, grafik-poligraf zaprojektowała logo i layout, który pasował do kserograficznego sposobu powielania pisma. Kole-żanki i koledzy z rady osiedla Białołęka Dworska domowym sposobem kserowali po kilkanaście egzemplarzy pisma, by można je było rozdawać ("Biuletyn" pomyślany był jako miesięcznik - w praktyce w roku wychodziło ok. 8 numerów). Ówczesna aktywność RO Białołęka Dw. podsuwała też tematy do pisania (od początku zakładałem, że "Biuletyn" ma mieć charakter lokalny i koncentrować się na tu i teraz).
Stabilizacja przyszła dzięki Antoniemu i Łukaszowi Motorom, którzy udostępnili na potrzeby "Biuletynu" papier i kserograf, oprócz tego Łukasz posiadł sztukę składu komputerowego - co było bardzo ważne i stopniowo wspierał mnie w różnych sprawach organizacyjnych, pełniąc w ostatnim okresie istnienia pisma funkcję redaktora naczelnego. Dzięki temu wsparciu mogłem się skupić na sprawach merytorycznych - czyli pozyskiwaniu autorów, pisaniu tekstów i ich redagowaniu.
Szczególnie jestem wdzięczny wszystkim piszącym, bo dzięki nim "Biuletyn" żył. Za duży sukces całego przedsięwzięcia uważam, iż w ciągu 7 lat istnienia "Biuletynu" opublikowaliśmy teksty ok. 80 autorów. To sporo, zważywszy, że przecież nie płaciliśmy honorariów. Dzięki temu mieliśmy duże spektrum tematyczne - od zasad budowy komina przez dyskusje o dietach radnych i płacach nauczycieli, po porady dotyczące wyboru firmy zajmującej się wywózką śmieci. Z perspektywy czasu (nie tylko z powodu osobistych zainteresowań) szczególnie ważne wydają mi się teksty historyczne, które okazały się być społecznie potrzebne. Pod tym względem bezcenna okazała się współpraca z p. Zbigniewem Bzinkowskim i parafią w Płudach. Kronika życia parafialnego była często obecna na łamach "Biuletynu". Czasami oczywiście zdarzały się głosy i opinie krytyczne, osobiście zawsze wtedy proponowałem, aby po prostu samemu coś napisać do "Biuletynu"- część oponentów wtedy rezygnowała, a część stała się autorami "Biuletynu".
Trudno mi oczywiście dokonać jakiegoś jednoznacznego bilansu. Może należało zintegrować wokół "Biuletynu" jakieś środowisko, założyć stowarzyszenie etc. Może... Wraz z moimi współpracownikami uważałem jednak, że otwartość jest najważniejsza i nawet w trakcie wyborów samorządowych staraliśmy się utrzymać maksymalny pluralizm opinii. Nigdy nie myśleliśmy też o "Biuletynie" jako o możliwym przedsięwzięciu komercyjnym, dlatego też "nie wyrósł" on z fazy kserograficznej.
Z całą pewnością udało się dzięki tekstom w BB zasygnalizować szereg ważnych dla lokalnej społeczności spraw, które później żyły własnym życiem. Miło mi, że korzystając z gościnności "Echa" mogę jeszcze raz podziękować współpra-cownikom za wspólną pracę - ja się dzięki niej wiele nauczyłem.
BB był dzieckiem konkretnego pomysłu w czasie i miejscu i obecnie jego resty-tucja nie miałaby raczej wielkiego sensu - choć gdyby zebrać się jeszcze raz i zro-bić taki numer specjalny - czemu nie.
Krzysztof Madej