Pacjenci bez lekarza. Mogło dojść do tragedii
21 marca 2018
Starsza kobieta z dusznościami i bólem w klatce piersiowej nie mogła skorzystać z pomocy lekarza w ramach nocnej i świątecznej opieki lekarskiej przy ul. Milenijnej 4. Nie mogła, bo... nie było doktora. Na dyżurze zostały tylko pielęgniarki.
- W sobotę 3 marca na ul. Milenijnej od godz. 8.00 do godz. 9.20 nie było żadnego lekarza na nocnej pomocy medycznej. Nie zdarzyło się to pierwszy raz. Wraz ze mną około 8.00 przyszła starsza kobieta z bólem serca i dusznościami. Pielęgniarki kazały ją przepuścić. Nie zmieniło to jednak faktu, że chora została przyjęta równo o godz. 9.20. Są kamery, można to sprawdzić. Dobrze, że nie umarła! Chciałabym wiedzieć, jakie konsekwencje zostaną wyciągnięte w stosunku do lekarza. Czy nie powinno być tak, że na dyżurze jeden lekarz wychodzi dopiero wówczas, gdy przyjdzie zmiennik? - pyta nasza czytelniczka, pacjentka przychodni przy ul. Milenijnej 4.
Powinien być lekarz na dyżurze
Dyrekcja Samodzielnego Zespołu Publicznych Zakładów Lecznictwa Otwartego Warszawa Praga-Północ, która prowadzi nocną i świąteczną opiekę w przychodni na Tarchominie, jest zdania, że powyższy przypadek był incydentalny.
- Oczywiście, że zawsze powinien być lekarz na dyżurze. Jednocześnie wolnych lekarzy na rynku pracy nie ma zbyt wielu i często gnają oni z jednego dyżuru na drugi w innych placówkach. Tutaj mieliśmy do czynienia z przypadkiem losowym, czyli z wyjaśnień doktora, który spóźnił się na swój dyżur w naszej placówce wynika, że było to spowodowane problemami z samochodem, a musiał jeszcze podjechać do apteki po ważne leki. Stąd to spóźnienie - wyjaśnia Jerzy Szewczyk, dyrektor ds. lecznictwa i marketingu SZPZLO Warszawa Praga-Północ.
Wobec lekarza wyciągnięto konsekwencje
Na szczęście pacjentką zaopiekowały się pielęgniarki, a jej stan nie uległ nagłemu pogorszeniu. Mogło jednak dojść do tragedii. Wniosek nasuwa się sam - zawiodła organizacja. - Placówka świadcząca pomoc w ramach nocnej i świątecznej pomocy nie powinna była pozostać bez lekarza. Dyżurujący lekarz, widząc, że jeszcze nie ma jego zmiennika, nie powinien był schodzić z dyżuru. To podstawowa zasada - mówi chcący zachować anonimowość jeden z lekarzy.
- Wobec lekarza, który się spóźnił, zostały wyciągnięte konsekwencje. Przeprowadziliśmy z nim rozmowę dyscyplinarną, ma też potrąconą stawkę. Tak czasami bywa, że z przyczyn losowych nie zawsze da się dotrzeć na miejsce na czas. Ale to naprawdę doskonały fachowiec z dużym doświadczeniem, zarówno w leczeniu osób dorosłych, jak i dzieci. O takiego trudno, więc na pewno się z nim nie rozstaniemy - wyjaśnia dyrektor Jerzy Szewczyk, i dodaje, że każde doświadczenie czegoś uczy i z całą pewnością zostaną wyciągnięte odpowiednie wnioski z tej sprawy.
(DB)