Oszuści matrymonialni grasują w internecie
7 lutego 2014
Legendarny Kalibabka, matrymonialny oszust znany jako "Tulipan" na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku uwiódł i okradł dziesiątki kobiet. Skazany na 15 lat za oszustwa wyszedł po dziewięciu. W jego ślady jednak idą następcy - mają przecież do dyspozycji coś, czego nie miał poprzednik: internet.
Skoro już o internecie - Piotr P. wpadł w ręce północnopraskich policjantów po tym, jak na komendę zgłosiła się jedna z jego ofiar. Zdeterminowana, by ten poniósł karę za swoje czyny, opowiedziała swoją historię. Jak ustalili śledczy, nie tylko ona została przez niego oszukana. Mężczyzna szukał kobiet na portalach społecznościowych. Umawiał się z nimi, a gdy zdobył zaufanie, pożyczał pieniądze i znikał. Tym razem plany pokrzyżowali mu policjanci.
Internetowy sposób "podrywu" wykorzystywał także 21-letni Konrad K. zatrzymany w Warszawie. Swoje ofiary wyszukiwał za pośrednictwem portali internetowych. Wzbudzał zaufanie. Obiecywał stały związek, zapominał tylko wspomnieć, że ma żonę i dwójkę dzieci. Kobiety, które mu wierzyły, same przekazywały mu pieniądze. Jednej wmawiał, że potrzebuje ich na prowadzenie własnej działalności, innej, że na leczenie za granicą chorego ojca. W rzeczywistości gotówkę przeznaczał na wynajem luksusowych aut i mieszkań na terenie kraju.
A może któraś z pań chciałaby się związać z lekarzem? Artur B. przedstawiał się tak swoim przyszłym ofiarom. Oprócz bycia pediatrą zdarzało mu się bywać rehabilitantem, pracownikiem NIK, inspektorem nadzoru budowlanego, policjantem drogówki, byłym żołnierzem armii USA czy też kierowcą ambasady USA. Kobiety tak mu ufały, że dawały mu pełny dostęp do swoich kont bankowych, zawierały umowy kredytowe - wszystko dla Artura. Ten, oczywiście, znikał z forsą. Wpadł w 2010 roku w Częstochowie - rozpoznali go policjanci z Warszawy, gdy w kapciach wyszedł przed blok, w którym mieszkał.
Niech jednak mężczyźni nie wyśmiewają się z naiwności kobiet, bo sami nie są lepsi. Nie tak dawno w zagranicznych mediach pojawiały się ogłoszenia podpisywane imieniem Miranda lub Narcyza. Dama oferowała się z wizytą u adoratorów, jednak potrzebowała pieniędzy na podróż. Na sfinansowanie wojaży zgodziło się trzech Kanadyjczyków, Niemiec, Francuz i Anglik. Nie wiedzieli, że Mirandą jest polski rolnik...
Co zrobić, by nie podzielić losu ofiar uwodzicieli? Choć zabrzmi to aspołecznie - mniej ufać. Co prawda kobiety łatwo poddają się emocjonalnym zawirowaniom, jednak trzeba się opanować, gdy dochodzą do głosu pieniądze. Można otworzyć serce przed wybrankiem - ale czy od razu portfel też?
TW Fulik
Autor zamieszcza swoje teksty
na podstawie informacji pozyskanych operacyjnie od służb mundurowych