REKLAMA

Bemowo

społeczeństwo »

 

Na dziko, po swojemu. Lokatorzy z Lazurowej

  13 lutego 2017

alt='Na dziko, po swojemu. Lokatorzy z Lazurowej'

W opuszczonym domku mieszkają od paru lat. Urządzili go po swojemu i chcą żyć po swojemu. Nie wszystkim to się jednak podoba. Pewnych zasad trzeba przestrzegać.

REKLAMA

Lazurowa, okolice fortu Blizne. Ciąg kilkupiętrowych domów. Kawałek dalej - teren ogródków działkowych. Pomiędzy osiedlem a działkami, na niewielkiej polance stoją dwie otoczone siatką altanki. Ta mniejsza to waląca się rudera z wystającym, uszczelnionym byle jak kominem pieca. Wokół porzucone odpadki, jakiś dziecięcy rower, zabawki, ubrania, sprzęt kuchenny, podarte foliowe torby. Większa altana, oddalona o kilkanaście kroków, jest nieco lepiej utrzymana. Jest tu grill, jest stolik i plastikowe krzesła.

Drzwi do altanki otwierają się. Postawny mężczyzna przedstawia się jako Henryk. Uścisk dłoni. Chętnie rozmawia o swoim tymczasowym schronieniu. O swoim życiu - też. Nie ma problemu. I - jak najbardziej - odniesie się do skarg. Domyśla się przecież, w czym rzecz.

Skarga

List ze skargą trafił do kilku redakcji, urzędów i służb mundurowych. Autor informuje, że na pewnej opuszczonej altance znaleźli sobie lokum dwaj bezdomni. Palą czym popadnie i śmiecą. Raz na jakiś czas od strony działki w kierunku osiedla napływają obłoki gryzącego dymu. O swobodnym wietrzeniu mieszkań, korzystaniu z podwórka i terenu zabaw można zapomnieć. I tak od paru już lat. Nadawca listu twierdzi, że wcześniej bezskutecznie domagał się zrobienia porządku i skłonienia "panów" do wyprowadzki.

A jak to się zaczęło? Miało być tak:

"Kiedyś ten obszar oddzielony był drewnianym płotem, a za nim resztki rozpadających się ogródków działkowych. Dzielnica postanowiła zlikwidować bałagan ze względu na otoczenie Trasy S-8. Rozgrodziła to, ale pozostawiła dwie altanki, ponieważ dwóch starszych panów jeszcze dbało o kwiaty i drzewa owocowe. Wszystko z postanowieniem i zapowiedzią tymczasowości tej sytuacji. Zabrakło opiekunów a wtedy na działki, do rozpadających się altan weszło dwóch cwaniaków. Przecięli kłódkę przy bramce wejściowej, weszli do altan i metodą faktów dokonanych udomowili się."

Wkrótce potem - jak pisze autor listu - mieszkańcy osiedla, którzy znali właścicieli działek, zawiadomili straż miejską i policję. Jednak po przyjeździe patrolu nielegalni lokatorzy mieli pokazać klucze od założonej przez siebie kłódki. Powiedzieli, że właściciele altan pozwolili im z nich korzystać. Służby przyjęły to tłumaczenie i odjechały.

Wstąp do księgarni

Dom

Od kilku lat altanka jest ich domem. Pan Henryk mieszka w Warszawie już ponad dwie dekady. Mimo, że noce spędza w obskurnej budce, nie uważa się za bezdomnego. Bo właściwie to mieszkanie ma - 25 kilometrów od Siedlec. W okolicy pracy brak, więc co mu po tamtym domu. A pracy się nie bał. Jak twierdzi, skończył szkołę o profilu spożywczo-gastronomicznym. Wiedzę wykorzystał i najwięcej lat przepracował w masarniach. Potem bywało już różnie. Teraz zbiera puszki, złom, makulaturę, czasem parę groszy dorobi pod supermarketami. Nieobecny akurat współlokator zarabia na budowach.

Pan Henryk spokojnie wysłuchuje zarzutu pod swoim adresem. Zaprzecza, jednak by palili plastikiem czy innymi materiałami, które mogą być szkodliwe. Używają do tego znalezionego drewna, czasami fragmentów mebli.

- O, proszę. Jedna pani z osiedla sama nas poprosiła, by to od niej wziąć - pan Henryk pokazuje na fragmenty drewnianej szafki.

- Co z odpadkami, które się gromadzą na działce?

- Zbieramy do torby i wynosimy na osiedlowy śmietnik.

Podchodzi do dużego foliowego worka i pokazuje zawartość. W środku głównie puste butelki. Chwilę później wskazuje rozwalającą się budę na drugim końcu działki.

- Tam wcześniej mieszkali narkomani. Ci to rzeczywiście straszny bałagan robili. Tu jest inaczej.

Tymczasem wchodzimy do środka "jego" altanki. Dość ciemno i ponuro. Ale od razu rzuca się w oczy heroiczna próba nadania wnętrzom cech normalnego domu. Jest wydzielone pomieszczenie na kuchnię. Całkiem równo poukładane talerze, sztućce. Jest i płyn do zmywania naczyń. Bliżej wejścia coś na wzór łazienki, a tam: lustro, ręczniki i przybory toaletowe. Niedaleko wejścia - "koza". To tym piecykiem lokatorzy się dogrzewają. I ściągają na siebie kłopoty.

Tak, policja i straż miejska raz na jakiś czas tu przyjeżdżają. Pan Henryk przyznaje, że niedawno dostał 100 złotych kary. Podobno zapłacił.

REKLAMA

Sąsiedzi

Czy są solą w oku sąsiadów? Mężczyzna w średnim wieku, kierujący się w stronę osiedlowych klatek, chętnie zamieni kilka słów. Zna sprawę, ale o ile wie, panowie w miarę spokojnie się zachowują. Jeśli chodzi o niego, to mogą sobie na tej działeczce mieszkać. Pani wyprowadzająca psy w pobliżu altanek ocenia sprawę niejednoznacznie.

- Mi nie przeszkadzają. Ale już parę razy od sąsiadów słyszałam skargi na zadymianie okolicy. Szczególnie narzekali ci z niższych kondygnacji, najbliżej altanek.

Czemu zawczasu nie zrobiono porządku z terenem, na którym wciąż stoją feralne baraczki? Zarządcą jest Biuro Mienia Miasta i Skarbu Państwa m.st. Warszawy. Jak przekonują urzędnicy, w obowiązujących przepisach brak jest jednoznacznych sformułowań. "Z uwagi na niebezpieczeństwo naruszenia kompetencji sprawa jest wyjaśniana" - czytamy w piśmie od przedstawiciela Dzielnicy.

REKLAMA

Goście

Ze służb mundurowych najczęściej na miejscu melduje się Straż Miejska. Od sierpnia zeszłego roku interweniowała sześć razy. Zgłoszenia dotyczyły spalania odpadów oraz zanieczyszczania i zaśmiecania terenu.

- Nie mamy prawa usuwać przebywających tam osób. Poinformowaliśmy zarządcę terenu o konieczności uporządkowania miejsca - mówi rzeczniczka strażników Monika Niżniak.

- Interwencje wobec osób bezdomnych mają swoją specyfikę. Usuwanie ich z takich miejsc nie jest proste. Nie tylko z prawnego punktu widzenia. W grę wchodzą też względy humanitarne. Zwłaszcza zimą - dodaje podkomisarz Marta Sulowska, oficer prasowy Komendanta Rejonowego policji. Fakt, że do incydentów dochodzi na terenie nie będącym własnością prywatną, dodatkowo zawęża pole manewru. Tym bardziej, gdy "dzicy lokatorzy" nie mają na sumieniu poważniejszych przewin. Sprawa mieszkańców altanek jest jej znana. Przy czym w ostatnich kilku latach policjanci wzywani byli tam tylko dwa razy. Za pierwszym razem chodziło o zakłócanie ciszy nocnej. W drugim przypadku powodem wezwania miał być pożar na jednej z altanek, co ostatecznie się nie potwierdziło.

W tego typu sytuacjach funkcjonariusze skupiają się raczej na perswazji. Niejednokrotnie w akcji towarzyszą im pracownicy Ośrodka Pomocy Społecznej i strażnicy miejscy. Wszyscy przekonują bezdomnych do przeprowadzki i zmiany trybu życia. To spotyka się najczęściej z odmową. Chcą żyć po swojemu.

Artur Sałaszewski

 

REKLAMA

Komentarze (3)

# Rodzimy Bemowiak

13.02.2017 17:47

Takie dzikie koczowiska należy LIKWIDOWAĆ, a nie pochylać się nad "problelem" i udawać, że jest to normalny element pejzażu miasta.

# szuwarek

13.02.2017 19:45

Likwidować łącznie z mieszkańcami?

# Fair99

14.02.2017 15:37

Pan Henryk, przyznaję że ma dom pod Siedlcami ale woli takie życie.Świetnie, ale niech nie truję mieszkańców którzy płacą podatki.On płaci?Wątpię.Na Ursynowie mieszkańcy sami sobie radzą z problem dzikich koczowisk.Obserwują kiedy rezydenci idą w teren na zbieranie puszek, kradzież złomu ,itp i wtedy po sprawdzeniu czy nie ma kogoś w środku, podpalają budy.I po problemie wdychania przez pół roku palonych butelek PET.

REKLAMA

więcej na forum

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Kup bilet

REKLAMA

Najnowsze informacje na TuBemowo

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Misz@masz

Artykuły sponsorowane

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

Wstąp do księgarni

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA