Motorowe szaleństwa
6 czerwca 2008
Wraz z wiosną na ulice wrócili tzw. dawcy organów.
- Proceder ten jeszcze bardziej się natężył od chwili zaludnienia molocha JW Construction. Zastanawiam się, czy nie ma żadnego sposobu na pędzących motocyklistów. To, że nie szanują oni własnego życia, to ich indywidualna sprawa. Jednak dlaczego zwykły człowiek miałby zginąć pod kołami takiego idioty? - pyta mieszkaniec Be-mowa.
- Zawsze staramy się kontrolować główne ulice Warszawy szczególnie późnymi wieczorami i nocą. Wtedy na drogach pojawia się mnóstwo amatorów dwóch kółek. Bardzo często rozwijają oni zawrotne prędkości. My staramy się ich łapać, co wbrew pozorom nie jest takie proste. Najlepszą metodą są radary, ale nie zawsze i nie wszędzie możemy je postawić - mówi rzecznik prasowy stołecznej policji Marcin Szyndler.
Skutecznej metody na szybkich motocyklistów nigdy nie było. A pojawia się ich coraz więcej na stołecznych drogach. Radiowozy jakie posiada policja często nie są w stanie dogonić pędzącego motoru. Młodym ludziom nie wystarczają już szybkie samochody. Teraz, żeby zaszpanować, trzeba mieć sportowy motor. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że policja szuka skutecznej metody na łapanie nierozważnych motocyklistów, a tymczasem to oni sami doprowadzają do swojej zguby. Motocy-klowe popisy często kończą się śmiercią lub trwałym kalectwem.
Łukasz nie chce podać swojego nazwiska. Kilka lat jeździł wyścigową hondą. Jeździć przestał, kiedy założył rodzinę. - W tym środowisku każdy zna kogoś, kto zginął na motorze. Spośród moich kolegów jeden nie żyje, jeden jest kaleką, ale z szerszego grona znajomych, kolegów kolegów, nie żyje około 10 osób - wyznaje. - Jeden chłopak kilka lat temu wjechał motorem z dużą prędkością w tył autobusu. Cud, że nikt nie zginął, bo motor znalazł się częściowo wewnątrz ikarusa. A gość pierwsze co zrobił po wyjściu ze szpitala, to kupił sobie nową maszynę, wychodząc z założenia, że "co go nie zabije, to wzmocni".
Niektórzy jednak wolą zginąć, niż zostać kalekami. Dwa lata temu na jednej z warszawskich ulic zginął młody chłopak. Do szyi przywiązaną miał metalową linkę połączoną z kierownicą. Podczas wypadku, przy dużej prędkości, linka zabija na miejscu, makabrycznie okaleczając ciało. Wielu motocyklistów robi podobnie, ba-lansując na cienkiej granicy życia i śmierci. Czy poważnie myślą, że śmierć może zajrzeć akurat im w oczy? Czy liczą na swoje umiejętności i szczęście?
Agnieszka Pająk-Czech, po