Moje POprawki
24 września 2010
Kilkunastoszpaltowe artykuły burmistrza Jacka Kaznowskiego publikowane w dwóch gazetach lokalnych wpisały się w krajobraz Białołęki. A mnie nasuwają wątpliwość, czy ich autor nie minął się z powołaniem.
Autor jest radnym dzielnicy Białołęka (Gospodarność), prezesem Fundacji AVE. |
Czego tutaj nie ma albo nie będzie? Co ulica - centrum multimedialne, place zabaw nie byle jakie, tylko od razu za grube miliony, przystanie jachtowe, wodolo-ty, społeczność wietnamska, szkoły fundowane za hiszpańskie pieniądze, zapowia-dane kilkakrotnie w mediach sale kinowe... W ostatnim artykule cnoty Bohatera potwierdzają ci, którym ten zatwierdza premie (sic!).
Dobrze, że burmistrz dzielnicy ma śmiałe wizje. Problem w tym, czy potrafi je systematycznie przekładać na realia. A z tym jest dużo gorzej. Obecnie zarząd w ramach kampanii wyborczej chwali się inwestycjami minionych czterech lat. Istot-nie, wiele udało się osiągnąć, ale to także sukces poprzednich włodarzy dzielnicy (którzy znaczną część z nich zaplanowali) i obecnych radnych wszystkich kół i klu-bów. Na przykład bez aktywności rodziców z "Wesołego Pędzelka" i opozycyjnych radnych zapewne dzisiaj przedszkole w dawnym budynku "Polfy" nie istniałoby.
Prawda jest taka, że w mijającej kadencji obecny zarząd dzielnicy nie zrobił nic ponad to, co każda średniointeligentna osoba na tym stanowisku byłaby w stanie zrealizować. Nie uzyskaliśmy tak naprawdę żadnych kluczowych inwestycji, które diametralnie zmieniłyby sytuację najdynamiczniej rozwijającej się części Warsza-wy. Większość uchwał intencyjnych dzielnicowej rady, dotyczących strategicznych problemów, trafiła do kosza.
Tymczasem lata 2008-2009 były w finansach miasta czasem prosperity, a pie-niędzy nie brakowało. Duże kwoty nie trafiały jednak na Białołękę. Inne dzielnice budują nawet sztuczne rzeki w parkach, podczas gdy my zyskaliśmy jedynie "wir-tualną" (przecież nie w internecie?) filharmonię. Zaznaczam, że nie mam nic do orkiestry Romantica i jej twórców, których zaangażowanie bardzo cenię. Problem zaczyna się wtedy, kiedy 5-6 koncertów rocznie staje się głównym osiągnięciem kadencji. Inny przykład - co z tego, że siatkarki Politechniki będą ćwiczyły w wybu-dowanej za białołęckie pieniądze hali sportowej, gdy brakuje wolnych godzin dla uczniów na zajęcia pozalekcyjne i treningi lokalnych klubów sportowych?
Trzeba jasno powiedzieć, że po czterech latach zostawiamy Białołękę z szere-giem palących problemów. Do 2013 roku powinny powstać cztery szkoły pod-stawowe, a zaplanowane są zaledwie dwie, a i na nie - jak poinformował ostatnio zarząd - już w tej chwili brakuje pieniędzy. Z inicjatywy urzędu nie przygotowano żadnego wniosku do Unii Europejskiej o znaczeniu dzielnicowym, budowa ścieżek rowerowych utknęła w martwym punkcie, nie uczyniono tak naprawdę nic, żeby ratować przedwojenną zabytkową zabudowę, zaprzepaszczono sprawę rewitalizacji kanału Żerańskiego, nie rozpoczęto budowy domu kultury i basenu na Zielonej Białołęce, nie ściągnięto obiecywanego inwestora kina, nie buduje się żadnego parkingu P&R przy stacjach kolejowych, nie doprowadzono do powstania lokalnych centrów aktywności, zapowiadanych przed wyborami, nie zminimalizowano uciąż-liwości budowy spalarni dla mieszkańców Dąbrówki, rozbudowa Marywilskiej wciąż jest sferą przyszłości, choć targowisko otworzyło już swoje podwoje, zrezygnowano z walki o metro na Tarchomin, nie uruchomiono wiślanego tramwaju wodnego, wciąż nie wykorzystano rekreacyjnego potencjału Wisły... Lista jest dłuższa. Jedno-cześnie z uporem maniaka przy idącym bardzo poważnym kryzysie finansów pub-licznych i cięciach sięgających 40% budżetu, w planie inwestycyjnym utrzymuje się oczko w głowie burmistrza, kosztującą ponad 30 milionów, budowę kolejnej sali wi-dowiskowej, usytuowanej tuż obok BOK. Czy zdaniem burmistrza i radnych PO jest ona ważniejsza, niż nowe szkoły?
W tej sytuacji histeryczne wypowiedzi jednego z radnych PO, aby społecznicy pokroju "Naszej Choszczówki", którzy forsują ideę bezpartyjnego samorządu, dali sobie spokój, brzmią jak bezmyślna mantra. Przez ostatnie cztery lata PO miała "partyjne przełożenie" na wszelkich szczeblach władzy. Jak pokazuje doświadczenie ma się to nijak do realnego załatwiania spraw. Może zabrakło układów towa-rzyskich, bo te chyba zdają się jeszcze cokolwiek znaczyć. A "partyjne przełożenie" przyniosło Białołęce więcej szkód niż korzyści. Burmistrz dla dobra PO nie może otwarcie powiedzieć, czego nie udało mu się u partyjnych zwierzchników załatwić.
Nie łudźmy się. Żaden PiS, Lewica, PSL, ani formacja pozapartyjna nie gwa-rantuje a'priori sukcesu w rozwoju samorządu. Przede wszystkim trzeba wybierać efektywnie działających ludzi (tacy są również i w PO). Jednak bezpartyjny samo-rząd daje gwarancję, że żaden radny dzielnicy albo miasta nie otrzyma smsa "z partyjnej góry" tuż przed ważnym głosowaniem, ani nie będzie zagrożony skreś-leniem z listy wyborczej za pokazywanie niewygodnej prawdy mieszkańcom, co ostatnio spotkało radnego PO za wydrukowanie artykułu w "Echu". Takie sytuacje niestety zdarzały się wielokrotnie w minionej kadencji. Niektórzy radni PO przed kluczowymi głosowaniami zwierzali mi się, że mają poważny dylemat etyczny. Niestety, górę brała partyjna dyscyplina. Przeciw tej dyscyplinie zbuntował się jedynie radny Krzysztof Pelc.
Gdyby burmistrzowie nie mieli zwierzchników w partii - nie baliby się zrobić kampanii medialnej, wskazującej na gigantyczne braki w oświacie. Ze względów politycznych obecne władze siedziały jednak jak mysz pod miotłą.
Cieszę się, że po raz pierwszy w historii Warszawy wszystkie pozapartyjne ugrupowania z dzielnic (w tym białołęcka "Gospodarność") zjednoczyły swoje siły i wystawiają jako Wspólnota Samorządowa wspólną listę, która ma także niezależ-nego kandydata na prezydenta - Katarzynę Munio, radną m.st. Warszawy. Na pełne zwycięstwo oczywiście jest za wcześnie, ale ufam, że wyborcy wprowadzą i do rad dzielnic, i do rady Warszawy znaczące reprezentacje ludzi, za którymi stoi efek-tywna, sprawdzona działalność społeczna i za których nie myśli partyjna góra, krzyże na Krakowskim Przedmieściu albo słupki poparcia.
Bartłomiej Włodkowski