"To nie jest normalne". Trafi do więzienia, choć do winy przyznał się inny mężczyzna
Marcin Sadłowski, skazany na półtora roku więzienia za pobicie, w poniedziałek sam musi stawić się w zakładzie karnym, mimo że do winy przyznał się inny mężczyzna. Sąd Apelacyjny w Szczecinie podtrzymał wyrok i odrzucił wniosek o odbycie kary w systemie dozoru elektronicznego. "Mam wielkie poczucie niesprawiedliwości. Będę pisał prośbę o ułaskawienie do prezydenta" - mówi Sadłowski. Sprawę opisuje Onet.
Marcin Sadłowski, były ochroniarz z Goleniowa, został skazany za pobicie, do którego doszło przed dyskoteką w lutym 2020 r. Choć do zadania ciosu przyznał się partner menedżerki klubu, sąd uznał jego zeznania za niewiarygodne i skazał Sadłowskiego na półtora roku bezwzględnego więzienia oraz zobowiązał go do zapłaty ponad 80 tys. zł odszkodowania.
Sadłowski od początku utrzymuje, że jest niewinny. - To nie jest normalne. Widocznie mieli mnie skazać i tyle - komentuje decyzję sądu w rozmowie z Onetem. Jego obrońcy złożyli kasację do Sądu Najwyższego, ale na jej rozpatrzenie może czekać nawet rok. W oczekiwaniu na rozpatrzenie kasacji Sadłowski wnioskował o możliwość odbycia kary w systemie dozoru elektronicznego. Sąd pierwszej instancji odrzucił wniosek, wskazując na wcześniejsze wyroki za posiadanie narkotyków i kradzież prądu. Sąd Apelacyjny podtrzymał tę decyzję, co oznacza, że Sadłowski w poniedziałek trafi za kraty.
- Usłyszałem, że mi wolność się nie należy, że jak pójdę do więzienia, to może mnie to w końcu czegoś nauczy - relacjonuje Sadłowski. Po ogłoszeniu wyroku w kwietniu tego roku Sadłowski próbował popełnić samobójstwo. W ostatniej chwili uratował go syn. - Muszę się szybko pozbierać i pozamykać sprawy. Będę walczył dalej, nawet zza krat - mówi.
Do zdarzenia, za które ukarany został Sadowski, doszło 16 lutego 2020 r. przed jednym z klubów w Goleniowie. Sadłowski, pracując jako ochroniarz, wyprosił pijanego klienta z lokalu. Chwilę później doszło do bójki na zewnątrz, podczas której jeden z mężczyzn został uderzony w twarz i upadł na beton, tracąc przytomność. Sadłowski twierdzi, że wybiegł z klubu, by pomóc poszkodowanemu. Partner menedżerki klubu przyznał się do zadania ciosu, twierdząc, że działał w obronie własnej. Sąd jednak uznał, że jego zeznania są niewiarygodne, a wersja wydarzeń została uzgodniona z Sadłowskim.
Monitoring miejski nie zarejestrował momentu pobicia, a nagrania z prywatnych kamer w okolicy zostały skasowane po roku. Kluczowym dowodem w sprawie były zeznania żony poszkodowanego, która jako sprawcę wskazała Sadłowskiego. Co ciekawe, w pierwszych relacjach po zdarzeniu kobieta twierdziła, że nie wie, kto uderzył jej męża.
Marcin Sadłowski ma czas do 5 września, by zgłosić się do więzienia. Jego obrońcy walczą o uniewinnienie lub ponowne rozpatrzenie sprawy. Tymczasem mężczyzna przygotowuje się do odbycia kary, jednocześnie licząc na ułaskawienie. - Nie poddam się. Będę walczył dalej, bo wiem, że jestem niewinny - mówi na zakończenie rozmowy.
Źródło: onet.pl