Kobieta zmarła po porodzie w klinice w Bielsku-Białej. Lekarz nie poczuwa się do winy
Prokuratura Okręgowa w Bielsku-Białej prowadzi śledztwo w sprawie śmierci młodej kobiety, która zmarła po cesarskim cięciu w prywatnej klinice. Kluczowe dowody wskazują na zaniedbania dwóch lekarzy: anestezjologa oraz ginekologa. Onet przytacza słowa prokuratora Łukasza Zachury, który potwierdził, że opinia biegłej z zakresu ginekologii i położnictwa nie pozostawia wątpliwości co do nieprawidłowości w postępowaniu medycznym.
Zgodnie z ustaleniami śledczych, kluczowym błędem była zwłoka w podjęciu odpowiednich działań medycznych. Stan pacjentki zaczął się pogarszać już kilka godzin po cesarskim cięciu - kobieta skarżyła się na silne bóle brzucha, a jej ciśnienie gwałtownie spadało. Mimo to personel kliniki nie podjął natychmiastowej interwencji, co - według biegłych - mogło uratować życie młodej matki. "Opinia jest jednoznaczna, kategoryczna i wykazała, że postępowanie medyczne było nieprawidłowe, a konsekwencją tego nieprawidłowego postępowania był zgon" - podkreśla prokurator Zachura.
Dramatyczne godziny po porodzie
Partner zmarłej Anny, Krzysztof, wspomina, że wielokrotnie prosił lekarzy o pomoc. "Zwróciłem się do niego: »Błagam, niech pan wzywa karetkę«. A on mówi: »Wie pan, kim ja jestem?«. Ania cały czas słabła, były momenty, gdzie przekręcały się jej gałki oczne" - relacjonował w rozmowie z mediami.
Eksperci wskazali, że kilka godzin po porodzie konieczna była natychmiastowa interwencja chirurgiczna. Jednak w klinice brakowało lekarza, który mógłby ją przeprowadzić, ponieważ ginekolog opuścił placówkę. Decyzja o operacji zapadła dopiero po wielu godzinach. "Przewożono ją na salę operacyjną, zdążyłem tylko powiedzieć: »Aniu, kocham cię. Czekam na ciebie«. Ona była zbyt słaba, żeby cokolwiek powiedzieć" - dodaje mężczyzna.
Operacja nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Pani Anna została przetransportowana do szpitala w Cieszynie dopiero około północy, lecz - jak relacjonuje jej siostra - była już wtedy w stanie agonalnym.
Właściciel kliniki bez skruchy
Postawa właściciela kliniki, który jednocześnie pełnił funkcję anestezjologa, budzi ogromne kontrowersje. Rodzina Anny zarzuca mu brak empatii i odpowiedzialności. "Rozmawialiśmy z tym lekarzem. Rozkładał ręce, na zasadzie - zdarza się, nie udało się. Czy była jakakolwiek skrucha? Nie. Opowiadał o swoich byłych żonach, że tak się życie potrafi potoczyć. Po tym człowieku nie było widać żadnych emocji" - mówi Ewa Kos, siostra zmarłej.
Ujawniono również, że lekarz był w przeszłości karany przez sąd lekarski. "Z rejestru lekarzy wynika, że przynajmniej jeden z lekarzy, który brał udział w tym zdarzeniu, był w przeszłości karany przez sąd lekarski. Ale nie zajmowałem się tą sprawą wtedy" - komentuje Maciej Skwarna, okręgowy rzecznik odpowiedzialności zawodowej.
Źródło: kobieta.onet.pl












































