Kultura w Wawrze? "Po nią jedziemy do Warszawy"
10 listopada 2014
Rozmowa z Ryszardem "Bobcat" Jakubowskim, dyrektorem Teatru Wawra.
- O Wawrze mówi się, że to kulturalna pustynia, skrzętnie omijana przez jakiekolwiek muzy. Dwa kina odeszły w niebyt wraz z poprzednim ustrojem, a o teatrze chyba nawet mało kto myślał. Cytując popkulturową klasykę - co z tą kulturą?
- Tu naprawdę nic nie ma. W Wawerskiej Strefie Kultury pojawiły się firmy, które pod płaszczykiem działalności artystycznej robią po prostu komercję. Wiele hałasu, a tak naprawdę niewiele się dzieje. Jedyną imprezą, którą udało się dobrze zorganizować, była Wawerska Noc Naukowa. W czasie wakacji funkcjonowało kino samochodowe, było znowu wiele hałasu. I co? I nic. Do takiego przedsięwzięcia potrzebne są hektary terenu i to dobrze zagospodarowanego, z infrastrukturą. Tymczasem mam wrażenie, że była to typowa partyzantka, a przecież nie tędy droga. To ludzi zraża. Na dobrą sprawę nawet w kinie w Falenicy praktycznie nic się nie dzieje. Rozmawiałem kiedyś z nimi, bo planowaliśmy zorganizować tam jakieś koncerty, ale okazało się, że nie ma publiczności. Ludzie przychodzą tylko dlatego, że uruchomili bar. Nawet przeboje kinowe, które tam wyświetlano, nie zapełniły im sali, funkcjonuje to na granicy opłacalności.
To nie Warszawa
- A może po prostu mieszkańcy Wawra wolą jechać "do miasta"?
- Tak, to taka mentalność, że jedzie się do Warszawy. Tu nie jest Warszawa. To problem nie tylko tej dzielnicy. Teatry zlokalizowane poza centrum też praktycznie nie istnieją. Wymienię chociażby rewelacyjny Teatr Powszechny ze świetną ekipą - tymczasem bilety można kupić przed spektaklem. Był teatr Scena Lubelska przy ul. Lubelskiej - realizowali tam ciekawe rzeczy, ale też mieli problemy. Nie wiem, czy jeszcze istnieją. Ta część Warszawy jest "omijana" przez kulturę z wyższych półek. Ile mamy teatrów w praskiej części? Dwa, trzy...
- Postanowił Pan przełamać tę złą passę i stworzyć tu teatr z ambitnym repertuarem. W kontekście poprzednich słów: nie porwał się Pan trochę z motyką na słońce?
- Taki mam charakter. Lubię wyzwania i wyznaję zasadę - co się nie da, jak to się na pewno da. Przy takim nastawieniu wiele rzeczy się udaje... Moje pierwsze teatralne doświadczenie zdobyłem w Teatrze Adekwatnym pana Henryka Boukołowskiego. Był to pierwszy w powojennej Polsce teatr prywatny, a ja pracowałem tam jako akustyk. Siedziałem za konsoletą i "uczyłem się" teatru, i tego co się tam dzieje.
Scena w przedpokoju
- Jakie były początki Teatru Wawra, który funkcjonuje już czwarty rok?
- Na początku było w miarę w porządku. Pojawiali się dobrzy aktorzy i współpracownicy. Problemem był brak sali. Dostaliśmy do dyspozycji miejsce w bibliotece przy ul. Błękitnej (róg Solidnej), która mieści się w dawnym domu kultury. Udostępniono nam całkiem duży... przedsionek. Jeden z zawodowych aktorów, który tam przychodził, powiedział, że grał wszędzie, ale w przedpokoju jeszcze nie. Poza tym nastawienie ze strony dyrekcji biblioteki było negatywne, bo oni pilnowali książek. W jednym z pomieszczeń znajdowała się scena, ale do tej sali nie można było wejść, bo na wspomnianej scenie pani dyrektor ustawiła komputery i powiedziała, że nie pozwoli ich ruszyć, bo "później to są problemy". Efekt był taki, że kiedy graliśmy tam przedstawienie dla dzieci, aktorzy poobijali się o komputery i stwierdzili, że nigdy więcej nie zagrają w takich warunkach. Po pół roku zrezygnowałem. Później salę udostępnił nam Dom Kultury Anin przy ul. V Poprzecznej, tylko że w mało dogodnych godzinach - mogliśmy zaczynać próby o godzinie 12.00, ale musieliśmy kończyć o 16.00.
Wystąpiliśmy w Klubie Artystycznym RAMPA przy teatrze Rampa z przedstawieniem "Golden American Evergreens" w październiku 2012, to samo graliśmy miesiąc wcześniej w KK Anin. Na wiosnę 2013 roku udało się nam wystawić pieśni neapolitańskie i piosenki Franka Sinatry.
Trudniej jest rozśmieszyć
- A jaka jest obecna sytuacja Teatru Wawra?
- Potrzebni mi są ludzie oddani sztuce. Mam teksty kabaretowe, które znawcy przeczytali i powiedzieli, że są świetne i wygrałyby wszystkie kabaretony. Nie mam jednak z kim ich wystawiać. Chciałbym robić dobre komedie czy kabaret, bo to daje ogromną satysfakcję, kiedy się udaje. Myślę też o grupie muzycznej i o samodzielnym organizowaniu imprez artystycznych i eventów. Może zajmę się jakimiś szkoleniami w zakresie występów publicznych albo czymś w rodzaju "Jak zostać aktorem w weekend" - o wygrywaniu castingów.
Może trzeba otworzyć rewię na wzór Moulin Rouge albo Crazy Horse? Pewno i o obsadę aktorską byłoby dużo łatwiej. Jedna moja znajoma zajmująca się tego typu działalnością powiedziała - postaw na scenie rurę, zobaczysz, ile będziesz miał widzów. Myślę, że nadszedł kryzys w kulturze i to w tej przez duże i małe "k". Wszystko się skomercjalizowało. Internet sprawia, że nie trzeba wychodzić z domu, bo można coś obejrzeć np. na youtube, co z tego, że w niezbyt dobrej jakości. Rozwój techniki spowodował, że ludzie dostali jakiegoś amoku na jej punkcie i chcą tylko istnieć w tej technice i wszystko w niej dostawać. Kultura istnieje na poziomie przedszkola i szkoły, bo dzieci i młodzież zostaje "zagoniona" na spektakle. Dorośli nie pójdą. Wawer to sypialnia, a kultura składa się ze schematu - pójdę do sklepu, kupię coś, wrócę do domu, rano do pracy, wieczorem do domu, obejrzę serial w telewizji, pokłócę się z żoną, pójdę spać. I takie jest to nasze życie kulturalne...
Rozmawiała Anna Krzesińska