REKLAMA

Wizja

tytuł oryg.: The Vision
autor: Dean Koontz
przekład: Agnieszka Ostrowska
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 22 września 2015
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 320
ISBN: 978-83-7674474-2

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka ze skrzydełkami  2015.09.22

NIE ZAMYKAJ OCZU

On cię obserwuje. Wie, co robisz. Wie, o czym myślisz. Jest tuż za tobą.

NIE ZAMYKAJ OCZU

Trzyma w dłoni nóż. Ostrze połyskuje złowrogo. Nawet jeśli zamykasz oczy, widzisz stalowy czubek noża wycelowany w twoją klatkę piersiową.

NIE ZAMYKAJ OCZU

On zamknie je za ciebie...

Powieść, która mrozi krew w żyłach. Śmiertelnie tobą wstrząśnie! - San Francisco Chronicle

Patroant: Grabarz Polski, Okiem na horror, GameExe.pl, Horrory

Fragment

1

- Krwawe rękawiczki.

Kobieta uniosła ręce i wpatrzyła się w nie, popa­trzyła przez nie.

Jej głos był cichy, lecz pełen napięcia:

- Krew na jego dłoniach.

Jej własne ręce były czyste i blade.

Mąż kobiety pochylił się ku niej z tylnego siedzenia samochodu patrolowego.

- Mary?

Nie odpowiedziała.

- Mary, słyszysz mnie?

- Tak.

- Czyją widzisz krew?

- Nie jestem pewna.

- Krew ofiary?

- Nie. To jego własna krew.

- Zabójcy?

- Tak.

- Ma ręce pomazane własną krwią?

- Właśnie - odpowiedziała.

- Zranił się?

- Ale niegroźnie.

- Jak?

- Nie wiem.

- Spróbuj wniknąć w jego umysł.

- Już tam jestem.

- Wniknij głębiej.

- Nie potrafię odczytywać cudzych myśli.

- Wiem, kochanie. Ale masz podobne umiejętności.

Warstwa potu na twarzy Mary Bergen przypominała ceramiczną powłokę na gipsowych figurkach świętych z ołtarza. Jej gładka skóra lśniła w zielonym świetle żaróweczki tablicy rozdzielczej. Czarne oczy kobiety również błyszczały, lecz wydawały się puste i nie-obecne.

Nagle pochyliła się do przodu i zadrżała.

Szef policji, Harley Barnes, uniósł się niezręcznie z siedzenia. Wielkimi dłońmi objął kierownicę.

- On ssie ranę - powiedziała. - Ssie własną krew.

Po trzydziestu latach pracy w policji Barnes nie spo­dziewał się, aby coś było go w stanie zdziwić czy prze­straszyć. Tego wieczoru był zaskoczony nie po raz pierw­szy i czuł, że jego serce zaczyna bić szybciej ze strachu.

Te ocienione drzewami ulice znał jak kontury wła­snej twarzy. Jednakże dzisiejszej nocy wyglądały groź­nie, skąpane w szalejącej ulewie. Opony syczały na śliskiej nawierzchni. Wycieraczki przesuwały się po szybie niczym dziwaczny metronom.

Siedząca obok kobieta wyglądała niesamowicie, ale przeszkadzało mu to o wiele mniej niż zmiany, które wniosła do samochodu patrolowego. Kiedy wpadła w trans, wilgotne powietrze stało się bardziej przej­rzyste. Miał pewność, że to nie wytwór jego wyobraźni. Na zwykłe odgłosy burzy i silnika samochodu nałożył się łagodny szum częstotliwości astralnych. Wyczuwał bijącą od niej siłę. Był człowiekiem zdrowo myślącym, pozbawionym przesądów. Ale nie mógł zaprzeczyć temu, co tak silnie odczuwał.

Pochyliła się w stronę tablicy rozdzielczej tak głę­boko, jak tylko pozwalał jej pas bezpieczeństwa. Ob­jęła się ramionami i zajęczała, jakby rodząc.

Maks Bergen uniósł się na tylnym siedzeniu i do­tknął żony.

Zamruczała i uspokoiła się nieco.

Jego ogromna dłoń spoczęła na szczupłych ramio­nach Mary. Był wysoki, kanciasty, muskularny, miał grubo ciosaną twarz i czterdzieści lat, dziesięć lat wię­cej niż jego żona. Najbardziej przykuwały uwagę jego oczy, szare, zimne i ponure.

Barnes nigdy nie widział, żeby Maks się uśmiechał. Bergen najwyraźniej darzył Mary silnym i złożonym uczuciem, ale odnosiło się wrażenie, jakby do reszty świata odczuwał jedynie pogardę.

- Skręć za następnym rogiem - powiedziała kobieta.

Barnes lekko zahamował.

- W lewo czy w prawo?

- W prawo - odparła.

Po obu stronach ulicy stały dobrze utrzymane trzy­dziestoletnie, zdobione sztukaterią domy i bungalowy, przeważnie w kalifornijsko-hiszpańskim stylu. Żółte światła majaczyły niewyraźnie za zaciągniętymi za­słonami w tę chłodną, wilgotną grudniową noc. Droga była o wiele ciemniejsza niż ta, którą opuścili. Lampy sodowe stały tu jedynie na rogach, a przestrzeń mię­dzy nimi wypełniały fioletowo-czarne, zlane deszczem cienie.

Skręciwszy, Barnes jechał z prędkością nie większą niż dwadzieścia kilometrów na godzinę. Z zachowania kobiety wywnioskował, że ich pościg miał się wkrótce skończyć.

Mary wyprężyła się w fotelu. Jej głos brzmiał moc­niej i wyraźniej niż poprzednio, ponieważ zaczęła wy­korzystywać swój przedziwny talent, swą zdolność ja­snowidzenia.

- Mam wrażenie, że to... płot. Tak... teraz go wi­dzę... Skaleczył rękę o płot.

Maks pogłaskał ją po włosach.

- Ale to nie jest poważna rana?

- Nie... tylko skaleczenie... kciuka... głębokie, ale nie obezwładniające. - Podniosła szczupłą rękę i jakby zapomniawszy, co chciała z nią zrobić, opuściła dłoń z powrotem na kolana.

- Ale może, skoro krwawi i rana jest głęboka, da sobie spokój dzisiejszej nocy? - spytał Maks.

- Nie - odpowiedziała.

- Jesteś pewna?

- Będzie kontynuował.

- Ten skurwiel zabił do tej pory pięć kobiet - po­wiedział Barnes. - Niektóre walczyły jak oszalałe, dra­pały go, kaleczyły, nawet wyrywały mu włosy. On się tak łatwo nie poddaje.

Ignorując policjanta, Maks uspokoił żonę, potem po­głaskał ją po twarzy i zadał kolejne pytanie.

- Co to za płot widzisz?

- Siatka ogrodzeniowa - odpowiedziała. - Ostra i niewykończona u góry.

- Wysoka?

- Półtora metra.

- Co otacza?

- Podwórze.

- Podwórze magazynu?

- Nie. Tył domu.

- Widzisz ten dom?

- Tak.

- Jak wygląda?

- Jest piętrowy.

- Stiuki?

- Tak.

- A dach?

- Hiszpańska dachówka.

- Jakieś niezwykłe cechy?

- Widzę niezbyt wyraźnie...

- Weranda?

- Nie.

- Może dziedziniec?

- Nie. Ale widzę... krętą ścieżkę wykładaną płyt­kami.

- Na tyłach czy od frontu?

- Na froncie.

- Są tam jakieś drzewa?

- Bliźniacze magnolie... po obu stronach ścieżki.

- Coś jeszcze?

- Kilka małych palm... w głębi.

Harley Barnes, mrużąc oczy, spoglądał przez zlaną deszczem szybę samochodu. Wypatrywał dwóch ma­gnolii.

Początkowo był do tego wszystkiego nastawiony scep­tycznie. Uważał, że państwo Bergen to oszuści. Grał swoją rolę w tym przedstawieniu, ponieważ wierzył w nich burmistrz. To on sprowadził tę parę do miasta i nalegał, żeby policja z nią współpracowała. Oczywi­ście Barnes słyszał o detektywach-parapsychologach, a zwłaszcza o tym sławnym holenderskim jasnowidzu, Peterze Hurkosie. Ale wykorzystywanie spostrzegania pozazmysłowego, aby śledzić zabójcę psychopatę i zła­pać go w akcji? W to nie bardzo wierzył.

,,A może jednak wierzę?" - zastanawiał się. Ta kobieta była taka ujmująca, czarująca i szczera, tak przekony­wająca, że może sprawiła, iż uwierzył. ,,Jeśli nie - po­myślał - dlaczego wypatruję teraz krzaków magnolii?".

Z jej piersi wydobywał się teraz cichy skowyt zwie­rzęcia, które już na dobre wpadło w sidła. Nie był to jęk agonii, lecz ledwie słyszalne kwilenie.

Kiedy zwierzę tak kwiliło, znaczyło to: ,,ciągle boli, ale teraz przyzwyczaiłem się do tego".

Wiele lat temu, jako mały chłopiec z Minnesoty, Bar­nes polował i zastawiał pułapki. To właśnie z powodu tego żałosnego, przytłumionego jęku rannej ofiary po­rzucił ten sport.

Do tej pory nie słyszał, aby istota ludzka wydała dokładnie taki dźwięk. Najwidoczniej obłąkany umysł zabójcy był pułapką, w którą wpadła, gdy siłą swego talentu szukała z nim kontaktu.

Barnes zadrżał.

- Mary - odezwał się Maks. - O co chodzi?

- Widzę go... przy tylnych drzwiach domu. Ma rękę na klamce... i krew... jego krew spływa po białej fra­mudze. Mówi coś do siebie.

- Co mówi?

- Nie...

- Mary?

- Obrzydliwe rzeczy o tej kobiecie.

- O kobiecie z domu? O tej, którą chce dopaść?

- Tak.

- Zna ją?

- Nie. To nieznajoma... przypadkowy cel. Ale... ob­serwował ją... obserwował przez kilka dni... zna jej przyzwyczajenia i rozkład dnia.

Po ostatnich słowach osunęła się na drzwi samo­chodu. Odetchnęła głęboko kilka razy. Aby nie prze­rwać cienkiej nitki psychicznej więzi z obrazem przed oczyma, musiała od czasu do czasu odpocząć i zebrać energię. Barnes wiedział, że u niektórych jasnowidzów wizje przebiegają bez napięcia, niemalże bez wysiłku, ale najwyraźniej nie w tym przypadku.

Złudne głosy szeptały i skrzeczały, wybuchy stac­cato pojawiały się i znikały w policyjnym radiu.

Wiatr przenosił przez ulicę płachty deszczu.

,,To najbardziej mokry deszczowy sezon od lat" - po­myślał Barnes. Dwadzieścia lat temu byłoby to całkiem normalne, ale stopniowo Kalifornia stawała się obsza­rem suszy. Dzisiaj taki deszcz wydawał się nienatu­ralny. ,,Jak wszystko, co się dzieje tej nocy" - skonsta­tował.

Czekając, aby Mary się odezwała, zwolnił do piętna­stu kilometrów na godzinę.

Bliźniacze krzewy magnolii przy krętej ścieżce wy­kładanej płytkami...

Tylko z trudem dostrzegał to, co rozciągało się przed nim w światłach reflektorów, a rozpoznanie czegokol­wiek po bokach wymagało nie lada wysiłku. Być może minęli już magnolie.

Widząc wahanie Mary Bergen, Dan Goldman ode­zwał się po raz pierwszy od godziny:

- Nie mamy wiele czasu, pani Bergen.

Goldman był rzetelnym młodym oficerem, naj­bardziej zaufanym podwładnym szefa. Siedział obok Maksa Bergena, za Barnesem, z oczyma utkwionymi w kobietę.

Goldman wierzył w moce psychiczne. Był wrażliwy. Barnes widział w lusterku wstecznym jego szeroką, bladą twarz. Wydarzenia dzisiejszego wieczoru spra­wiły, że wyglądała jak nawiedzona.

- Nie mamy wiele czasu - powtórzył Goldman. - Je­śli ten szaleniec stoi już przed drzwiami tej kobiety...

Mary odwróciła się do niego gwałtownie.

- Dziś w nocy, dopóki nie złapią tego mężczyzny, niech pan nie wysiada z samochodu - odezwała się z troską.

- Dlaczego? - zdziwił się Goldman.

- Jeśli pan będzie próbował pomóc w ujęciu go, zo­stanie pan ranny.

- Zginę?

Zadrżała konwulsyjnie. Spod jej włosów wypłynęły nowe kropelki potu.

Barnes czuł, że i po jego twarzy spływa pot.

- On pchnie pana nożem... tym samym nożem, któ­rym pozabijał kobiety... Zrani pana ciężko, ale nie za­bije.

Zamknęła oczy i nakazała przez zaciśnięte zęby:

- Niech pan zostanie w samochodzie!

- Harley? - Goldman był zdenerwowany.

- Wszystko będzie w porządku - zapewnił go Barnes.

- Lepiej niech pan jej posłucha - rzekł Maks do Goldmana - i nie opuszcza samochodu.

- Jeśli będę cię potrzebował - powiedział Barnes - pójdziesz ze mną. Nikt nie zostanie ranny. - Zaniepo­koił się, że ta kobieta podważa jego autorytet. Spojrzał na nią.

- Potrzebny nam numer domu, który pani opisy­wała, dokładny adres.

- Proszę jej nie ponaglać - powiedział Bergen. Do wszystkich, z wyjątkiem Mary, odzywał się głosem brzmiącym niczym zgrzyt ocieranych o siebie sztabek żelaza. - Naciski na nic się nie zdadzą. Mogą tylko przeszkodzić.

- Wszystko w porządku, Maks - uspokoiła go.

- Ale przecież ich prosiłem - powiedział.

Znowu odwróciła się do przedniej szyby.

- Widzę... tylne drzwi domu. Są otwarte.

- Gdzie jest ten mężczyzna, zabójca? - zapytał Maks.

- Stoi w ciemnym pokoju... małym... w pralni... właśnie... w pralni za kuchnią.

- Co robi?

- Otwiera kolejne drzwi... do kuchni... nikogo tam nie ma... przymglone światełko nad kuchenką gazową... parę brudnych talerzy na stole... on stoi... po prostu tam stoi i nasłuchuje... lewą rękę zacisnął w pięść, aby zata­mować krwawienie kciuka... nasłuchuje... Z salonu do­biega muzyka Benny Goodmana, stereo... - Dotknęła ramienia Barnesa i ciągnęła dalej. W jej głosie brzmiał nowy, naglący ton: - Dwie ulice stąd. Na pewno. Drugi dom... Nie, trzeci dom za rogiem.

- Jesteś pewna?

- Na miłość boską, szybko!

,,Czy zrobię z siebie głupca?" - zastanawiał się Bar­nes. Jeśli traktuję ją poważnie, a ona się myli, do końca kariery będę tematem niewybrednych żartów.

Mimo wątpliwości włączył syrenę i wcisnął do oporu pedał gazu. Opony zatańczyły na asfalcie. Samochód rzucił się z piskiem do przodu.

- Ciągle widzę... Przechodzi przez kuchnię... poru­sza się wolno... - powiedziała bez tchu.

,,Jeżeli ona zmyśla to wszystko" - pomyślał Barnes - ,,to jest piekielnie dobrą aktorką".

Ford rwał przez słabo oświetloną ulicę. Deszcz odbi­jał się od przedniej szyby. Przemknęli przez czteropa­smówkę w kierunku następnej.

- Nasłuchuje... nasłuchuje... co krok... uważnie... nerwowo... wyciąga nóż z kieszeni płaszcza... uśmie­cha się do ostrza... taki wielki nóż...

Na ulicy, którą wskazała, zatrzymali się przy kra­wężniku przed trzecim domem na prawo: dwie bliź­niacze magnolie, kręta ścieżka, dwupoziomowy dom, światła na dole zapalone.

- Do diabła - powiedział Goldman z podziwem. - Idealnie pasuje do opisu.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA